Nie myślałem, abym miał się kiedykolwiek zajmować Bolkiem, ale szaleństwo, które zapanowało wokół nie pozostało bez wpływu i na mnie. Nie, żebym poczuł się nim dotknięty - co to, to nie. Ale uznałem, że gdyby udało się powiedzieć o tej sprawie parę zdań, które okazałyby się - w przeciwieństwie do tego, co usłyszałem z ust niektórych uczestników marszu - w miarę trzeźwe, to byłoby nieźle. Nie powinno być trudno, bo co usłyszałem? Między innymi starszy pan zagabnięty przez reportera, że maszeruje trasą ubiegłorocznego marszu narodowców, zastrzegł: ale w tym nie ma nic narodowego! - tak, jakby to mogło przynosić ujmę i mimo, że w marszu niesiono napisy: "my, naród". A dziewczę indagowane o powód przyjścia rezolutnie odparło, że chce swobodnie jeździć za granicę. To przecież można - powiedział reporter; ale nie jestem pewna, czy wolno będzie jutro! - zgasiła go dziewczyna. Dojrzałość godna podziwu, bo że ja nie wiem, czy jutro podniosę się z łóżka - to z racji wieku zrozumiałe. Ale chciał, nie chciał - nasuwa się taka refleksja: staruch, żeby się odciąć od wartości narodowych - a dziewczyna, aby bronić paszportu - przyszli na marsz solidarności z Wałęsą... krętymi ścieżkami prowadza ludzi Pan!
Nic, co na marszu dało się zobaczyć nie było proste i oczywiste - ot, choćby taki dysonans biorący się z tego, że po stronie Lecha Wałęsy, obdarzonego bogatą progeniturą i umiejącego o nią zadbać, jako wodzirej imprezy opowiedział się facet znany - oprócz czerwonych portek i kucyka - z niefrasobliwego stosunku do potrzeb swojej latorośli. Zresztą, pal sześć ten dysonans, ale tam pojawił się gość z napisem "Je suis Wałęsa!" - a z całą pewnością nim nie był. Podszywanie się jest karalne, a on to zrobił na oczach tysięcy (ilu - to sporne) oraz policji - i nic. No, chyba że był to Bolek, który postanowił wyjawić prawdziwe nazwisko.
To wróćmy do naszego barana, czyli Bolka właśnie. Od czegoś trzeba zacząć, a najlepiej będzie od tego, że są wprawdzie, jak słyszałem, osobnicy uważający, iż Ziemia jest płaska i spoczywa na trzech słoniach - ale tego poglądu, podobnie jak i przekonania tych, co głowę by sobie dali obciąć za nieskazitelną przeszłość Wałęsy - rozważać nie warto, bo nauka w jednym i drugim przypadku swoje powiedziała. Lechu w swoim czasie podpisał, co należało i potem zachowywał się stosownie do swojej nowej sytuacji. Jak to się stało, to pytanie na razie bez jasnej odpowiedzi; mógł polecieć do SB na ochotnika, ale raczej było tak, że podpadł i potem go przymuszono. Tak najczęściej bywało, a przymuszano rozmaicie: szantażowano, łamano charaktery przy pomocy pieniędzy, straszono łamaniem kości; naprawdę łamano kości raczej tym, którzy zdecydowanie odmawiali - a tacy byli. Jemu nie połamano i pieniądze brał. W 76' podobno przestał - tak przynajmniej mówią znane obecnie papiery, a innych póki co nie ma. Może istotnie przestał, bo doznał iluminacji - umarł Szaweł, narodził się Paweł i bezpieka potulnie tę okoliczność przyjęła do wiadomości. Ale bezpieka w 76' była silna i wtedy właśnie władza brutalnie rozprawiała się z robotnikami, Lecha natomiast puszczono z błogosławieństwem; zrezygnowano tak po prostu z agenta? Chłop ostro ruszył w ruch robotniczy, a bezpieka odpuściła. Może tak - ale niewykluczone, że to błogosławieństwo na drogę brzmiało: - idź synu w pokoju i zaśnij, a nie omieszkaj stawić się, gdy będziesz zbudzony! No i obudzenie nastąpiło, a po nim realizacja tego, do czego przez lata był sposobiony. Możliwe jednak, że te przypuszczenia podsuwa mi podła a nieuzasadniona podejrzliwość: jak się urwał ze smyczy - to tak potrafił zakręcić, że obalił komunę, o czym po latach wielokrotnie wspominał - i wykiwał wszystkich czerwońców przy Okrągłym Stole (film złośliwie pocięty przez Kiszczaka nie pokazuje, jak on tę grę prowadził). Ale przychodzi wątpliwość: po co on tę komunę obalał, skoro potem otrąbił odwrót i zamiast "puścić na skarpetkach" - zaczął wzmacniać lewą nogę i to wcale nie w postaci takiego np. socjalisty Bugaja, a zakamieniałych komuchów. Dlaczego? - możliwości jest parę: coś mu się pop.......ło, ktoś mu kazał zmienić front albo sam wyczuł, gdzie lepsze konfitury; z tego wszystkiego dla oceny jego postawy najkorzystniejsze byłoby to pierwsze, ale do przyjęcia trudne - bo co np. z tym otaczaniem się esbekami?
To oczywiście uproszczenie - a może raczej streszczenie dokonane po to, aby ogarnąć całość bez dzielenia włosa na czworo i udzielić sobie odpowiedzi na kwestię wałkowaną przez wielu: jest symbolem, czy nie? Dla mnie symbolem tamtego czasu jest taki czerwony napis na białym tle i on mi przypomina ówczesne uniesienia. Natomiast Wałęsa z tym wszystkim mi się kojarzy - trudno, żeby było inaczej i jestem świadom tego, że jego nazwisko w historii pozostanie. Historia zanotowała nazwiska różne - między innymi faceta, który spalił świątynię Artemidy w Efezie, żeby - zdaniem Szwejka - trafić do szkolnych czytanek. Kto chce, może go uważać za postać wielką.
A wracając do marszu: Kaczyński nie namawiał w 70' Wałęsy do podpisywania - a teraz też nie podpowiadał wdowie, żeby wyciągała papiery; jeśli ktoś chciałby twierdzić, że pohukiwanie na niego podczas marszu jest dowodem rozumku choćby tak małego, jak u znanego misia - to pozwolę sobie być odmiennego zdania.
Inne tematy w dziale Polityka