Piszę - "chyba", choć w przekonaniu, że nie dogadamy się na pewno, utwierdzam się coraz bardziej; to "chyba" jest raczej na wszelki wypadek i bierze się z mojej ograniczonej skłonności do ocen, opinii i twierdzeń kategorycznych. Na dobrą sprawę, to tę niemożność dogadania się widać na każdym kroku i w każdej niemal sprawie - ot, choćby w takiej: z obejrzanych i wysłuchanych ostatnio jedna po drugiej wypowiedzi Kornela Morawieckiego i Andrzeja Celińskiego dotyczących "Bolka" sam się wysnuł wniosek, że ci dwaj nie dogadają się z całą pewnością i to nie dlatego, że ten pierwszy nie ma racji - bo jest akurat odwrotnie. I że nie dogadają się najwyraźniej nie tylko w tej sprawie.
Trochę pewnie taka niemożność porozumienia się powinna martwić, bo wielu wypowiada się za jednością: Prezydent nawoływał do budowania wspólnoty, ostatnio Piotr Semka uznał za konieczne, aby wszystkie partie połączyły siły dla realizacji planu Morawieckiego juniora - a Ryszard Bugaj ubolewał nad postępującymi i dotyczacymi już rodzin podziałami, co w jego przypadku objawia się tym, że pani Bugajowa chodzi na manifestacje KOD - a on nie. Do tego Grzegorz Schetyna uczepiwszy się, jak pijany płotu słówka "totalny" coś tam wymęczył o "dyktaturze podziału i nienawiści", z czego powinno wynikać jego optowanie za jednością i zgodą. A nie wynika.
Nieźle byłoby dogadać się, nie ma dwóch zdań - ale co począć, skoro mimo, iż mówimy tym samym językiem - a więc podstawowy warunek możliwości porozumienia się jest spełniony - to każde nieomal słowo rozumiemy inaczej. Albo raczej - inaczej go używamy. Ot, choćby - "błąd": to słowo oznaczające nic innego, jak nieprawidłową czy niekorzystną czynność dokonaną niechcący, bezwiednie czy mimowolnie - było niedawno chętnie i powszechnie używane przez polityków i stronników Platformy na określenie tego, co ona zrobiła w ubiegłym roku tworząc swoją ustawę o TK; przyciskani do ściany łaskawie przyznawali, że błąd. "Błąd" - chociaż nie ma wątpliwości, że nie stało się to niechcący czy bezwiednie i w związku z tym właściwsza byłaby terminologia w rodzaju: kant, przewał, machlojka - czy jeszcze jakoś podobnie. Albo to - "Nowoczesna"; wiadomo, chęć przynęcenia stronników przy pomocy przynajmniej - w braku argumentów - chwytliwej nazwy, jest zrozumiała. Ale czy przesadne jest oczekiwanie, aby była ona choć trochę zgodna z realiami? Na czym miałaby polegać nowoczesność "Nowoczesnej" - nie wiadomo, jako że z jej dotychczasowej aktywności wyraźnie wynika chęć, aby wszystko było, jak dotąd - szczególnie w kwestii podziału dóbr; nowość polegałaby wyłącznie na tym, że u władzy zasiadłby Ryszard Petru oraz jego aktywistki o podwójnych nazwiskach. Swoją drogą - to samo z siebie nasuwa się przypuszczenie, że być może w statucie tej partii zapisany jest dla pań obowiązek noszenia dwóch nazwisk; jeśli tak - byłaby to jakaś nowość w zestawieniu z innymi ugrupowaniami, ale mimo wszystko - chyba nie nowoczesność.
I tak co rusz - można by przykładami sypać bez końca, a z czego to się bierze? Nieoceniony Szwejk powiedział coś mniej więcej takiego: "...muszą być też ludzie głupi, bo gdyby wszyscy byli mądrzy - to co drugi by z tego zgłupiał". To właśnie przypomniało mi się podczas słuchania, co też w związku z 500+ mają do powiedzenia Schetyna, Neuman i inni z tej paczki. Miał Szwejk rację - muszą być też ludzie głupi, ale dlaczego musieli w takiej ilości skupić się po jednej stronie tzw. dyskursu politycznego? To z pewnością nie ułatwia dogadania, a skądinąd przyznanie, że to może nie głupota, a zła wola - też go nie przybliża.
A co ze stosunkiem do pryncypiów? Ponad sto lat temu ktoś napisał: - Polska to jest wielka rzecz! Pamiętamy, kto - prawda? I jak my, podzielający to przekonanie mielibyśmy dogadywać się z kimś, dla kogo polskość - to nienormalność i ciężar? Niewykonalne.
Tak ta rzecz w dokonanym po łebkach "oglądzie" wygląda, a i bliższe oraz wnikliwsze przyjrzenie się sprawom pewnie nie przyniosłoby konkluzji innej, niż ta: nie dogadamy się. Czy się tym martwić? Pewnie, lepiej byłoby tę wspólnotę budować bez problemów i z wszystkimi - ale skoro, jak się rzekło, to niemożliwe - trza budować, z kim się da. W końcu, wspólnota - to nie twór jednorodny i nie monolit; skała nawet z dziurą w postaci jaskini - to nadal skała i wcale nie musi się zawalić. Zresztą - taki, na przykład, "totalny Grześ" wyraźnie zapowiedział, że we wszystkim będzie "totalnie przeszkadzał" - a z tego jasno wynika, że dogadywać to on się nie wybiera. Natomiast najwyraźniej wybiera się Ryszard Bugaj - tyle, że nie w naszą stronę; z tego, co ostatnio robi i mówi wynikałoby raczej, że zmierza w kierunku wytyczonym przez małżonkę i maluczko, a ujrzymy go podskakującego na ulicy. Widać - taki mus; nas on na szczęście nie dotyczy.
Inne tematy w dziale Polityka