Jeśli by sądzić wedle otaczającego nas pełnego grozy szumu, to po latach powinno być tak, że lemingowe wnuki będą "drżały przypominając sobie ze łzami boleści noc ową, którą znały z pieśni i powieści"; wtedy właśnie, według najświatlejszych umysłów epoki Rzeczpospolita "zaczęła marsz w kierunku dyktatury" (Zoll) a "dorobek 26 lat naszej wolności uległ zagrożeniu" (Komorowski) - i to poprowadziło do jakże logicznej konstatacji, że "od państwa totalnego do totalitarnego tylko krok (Schetyna). I te dorosłe już wtedy wnuki będą straszyły swoje niegrzeczne i nie rozumiejące nawet słowa "Platforma" dzieci złowrogą postacią, która się tej właśnie nocy objawiła, nosiła nazwisko Piotrowicz i - o zgrozo - przekonywała, że polityczne przekręty należy naprawiać, a za PRL była prokuratorem i należała do PZPR.
Ale zanim to wszystko nastąpi, to warto - ponieważ Piotrowicz został prześwietlony ze wszystkich stron i rozwałkowany - powiedzieć sobie parę rzeczy, przedtem je przemyślawszy. Był prokuratorem - no, był: ja za PRL byłem inżynierem i można powiedzieć, że swoją pracą przyczyniłem się do rozkwitu socjalistycznego budownictwa, co skądinąd wiadomo, jak się skończyło. Czy prokuratorzy byli niepotrzebni - trudno byłoby twierdzić; czy swoją pracą wysługiwali się komunie - to zależy, jak który. O Piotrowiczu akurat - odnaleziony oskarżany przez niego w stanie wojennym za ulotki powiedział, że nie był czepliwy. Był w partii - nie da się zaprzeczyć i nie zamierzam go bronić ani usprawiedliwiać; ja nie byłem i wolałbym, żeby poza oczywistymi zaprzańcami nie należał do niej nikt - życie jednak i natura ludzka nie są tak proste, jak czasami by się wydawało i choć co prawda, jak się powiada, nikogo pod groźbą pistoletu do partii nie pędzono, to praktyka zna rozmaite narzędzia niewiele mniej od tego przyboru skuteczne.
Czy to, co było kiedyś - i to, co dzieje się teraz należy oceniać łącznie? Nie koniecznie, a w tym przypadku - w żadnym razie. Partyjna przeszłość Piotrowicza sprzed 30 lat nijak się ma do przedstawionej przez niego argumentacji w sprawie TK: albo ma rację - albo nie; moim zdaniem - stuprocentową, ale nie o to tu chodzi. Idzie o to, że politycy opozycji (ach, z jaką rozkoszą używam tego słowa w innym, niż dotąd znaczeniu!) i zaprzyjaźnieni redaktorzy bez odrobiny żenady stosują zróżnicowanie kryteriów jako podstawowy instrument opisywania rzeczywistości: co w Platformie akceptowalne i nie budzące wątpliwości - to w PiS naganne i nie do przyjęcia. Partyjna niebylejaka funkcja guru ekonomicznego, agenturalna przeszłość jednego z ojców założycieli i takież uwiązania pewnego ministra, żeby darować sobie inne przypadki - to sprawy gładko pomijane, więcej - czasami energicznie bronione; skromna partyjna przynależność kogokolwiek z PiS - wstyd i kompromitacja. Może należałoby na coś się zdecydować? Pisząc to nie odkrywam niczego nowego - chyba, że chodzi tu ze strony PO o milczące pogodzenie się z tezą (gdyby ktoś chciał taką postawić) o moralnej wyższości i przyzwoitości przeciwnika; wtedy takie ataki i przycinki miałyby sens, jako pilnowanie, aby wysokie standardy nie uległy obniżeniu. Czy Platforma, świadoma swej marności w tych sprawach, troszczy się o zachowanie czystości PiS?
Inne tematy w dziale Polityka