Łatwo mi to mówić - tym łatwiej, że chowanie dzieci i związane z tym problemy oraz wydatki mam już od dawna za sobą. Sądzę jednak, że taka deklaracja mogłaby paść także i z innych ust.
Wszystko wydaje się wskazywać na to, że programowe zapowiedzi PiS nie były zwykłą kiełbasą wyborczą i w niezbyt odległej przyszłości zmaterializują się wbrew wcześniejszym, wytaczanym przez przeciwników dowodzeniom ich szkodliwości - i na przekór przewidywaniom, iż po wyborach zwycięska partia się z nich wycofa. Wygląda na to, że się nie wycofa i te 500 zł - niech one będą symbolem również innych nowości - zaczną być inkasowane już za parę miesięcy. Wokół owej pięćsetki, jak wokół każdej namacalnej i dla wszystkich zrozumiałej sprawy szum rozlega się głośny, choć jest ona drobiazgiem w zestawieniu z zamierzonym dziełem naprawy państwa. To doraźne działanie, mogące przynieść ograniczone wprawdzie, ale jednak dobroczynne skutki dla naszej kulejącej demografii, ma też to znaczenie, że dość wyraźnie pokazuje stosunek władzy do obywatela. Pamiętam parę zdań, które w prywatnej rozmowie padły z ust Lecha Kaczyńskiego tuż po objęciu przez niego urzędu późną jesienią 2005, a których sens był taki: - jeżdżąc podczas kampanii wyborczej po Ścianie Wschodniej tyle napatrzyłem się na ludzką biedę, że zrobię, co będę mógł, żeby ludziom poprawić życie choć trochę. Takiego patrzenia na realia życia i funkcjonowania państwa nie dało się zauważyć u władzy ani przedtem, ani potem - pojawia się ono znowu teraz i zgodnie z nim sprawy nie mają się kończyć, jak ostatnio, na podopinaniu wszelkich bilansów i ponaciąganiu wskaźników; podmiotem poczynań władzy ma się stać obywatel - także ten o ograniczonych możliwościach dobijania się o swoje. To jasne - prawdziwa poprawa możliwa jest tylko poprzez rozwój gospodarczy i wzmocnienie państwa, ale nie sposób zaprzeczyć celowości czy nawet konieczności podejmowania działań doraźnych, obliczonych na szybki, choć cząstkowy skutek. Żyjemy w końcu, jak to chętnie niedawno zaznaczano, "tu i teraz" - i oczekiwanie rychłych, choćby niewielkich pozytywów jest oczywiste i zrozumiałe. Nie dla wszystkich - i to też jest jasne, jednak gwałtowność negowania prezentowanych przez PiS zamiarów ma wymiar taki, że to każe na serio zastanowić się nad powodami. "Rozdawnictwo, państwa na to nie stać, nastąpi ruina finansów!" - tak w skrócie brzmią zarzuty i zakładając w dobrej wierze, że nie są artykułowane wyłącznie po to, aby sprzeciwiać się tylko dla zasady - warto odpowiedzieć. Co do pierwszego - rozdawnictwa - można rzec tyle, że to argument wytaczany przez sytuowanych nienajgorzej i nie widzących w związku z tym potrzeby zmieniania czegokolwiek - nawet tego, co mogłoby wynikać z prostego zestawienia np. zarobków kominowych z funkcjonująca przecież stawką 5 zł/godz. To także argument tych, którzy faktycznie zaprzeczają istnieniu w Polsce obszaru biedy: "Popatrz, jakie po ulicach jeżdżą samochody!" - to zdarzało mi się często słyszeć, kiedy napomykałem o opracowaniach mówiących o tym, ilu Polaków żyje w nędzy i ile dzieci nie dojada. Jak długo można twierdzić, że bieda jest naszą siłą - bo to przecież wydaje się jasno wynikać z zachwalania taniej siły roboczej jako podstawy naszej konkurencyjności. A co do tego, że państwa nie stać i że wisi nad nim widmo ruiny: jeśli okazałoby się, że istotnie nie stać - to stałoby się tylko tyle, że władza musiałaby się ze wstydem wycofać rakiem - i żadna ruina nie nastąpi; ja bym na miejscu stronnika Platformy, zamiast bezużytecznie strzępić ozór w protestach - spokojnie na realizację takiego scenariusza czekał. Skoro zagrożenie ruiną jest realne, a nie tylko na użytek polityki wydumane - to ona przecież niechybnie powinna nadejść! I jeszcze jedno na miejscu tego stronnika Platformy bym zrobił: nie uległbym. Nie pozwoliłbym, żeby władza - z natury rzeczy opresyjna, bo pisowska - robiła ze mną to, czego nie akceptuję. A nie akceptuję właśnie tych 500 zł i nie pozwolę sobie ich wcisnąć w akcie realizacji rozdawnictwa, które wywoła zgubne dla państwa skutki. Nie pozwoli mi na to moje Poczucie Obywatelskości i nie dam się złamać, choćby nawiedził mnie świtem Macierewicz, a za rogiem dybał na mnie Kamiński z Tomkiem. Nie będzie pisior pluł mi w twarz, a fashysm nie przejdzie! Nieposłuszeństwo obywatelskie - ot, co! Będzie w tym i logika - i konsekwencja.
Sprawa niby prosta, jak - nie przymierzając - konstrukcja cepa, ale pojawia się problem nakazujący tę rzekomą oczywistość postrzegać nie tak już jednoznacznie: jeśli postąpią tak wszyscy stronnicy PO kwalifikujący się do pobierania tej pięćsetki - a może ich być (strzelam!) nawet z milion, to pisowska władza zaoszczędzi na tym ileś tam miliardów rocznie i o tyle będzie jej łatwiej - a zgodzimy się, że nie o to przecież chodzi! Ot, dylemat - jak postąpić? Osiołkowi w żłoby dano...
I jeszcze jedna kwestia do rozstrzygnięcia: tej władzy należy zaszkodzić, a najlepiej - obalić, bo - jak się już powiedziało - jest pisowska, a więc opresyjna, niedemokratyczne i zawstydza nas przed Europą. A skoro tak, to należałoby 500 zł brać bez skrupułów i może zafundować sobie dodatkowe, wcześniej nie planowane, ale dla dobra sprawy konieczne dzieci? I patrzeć potem, skąd też PiS na to wszystko weźmie; niech mają, skoro chcieli! No, tak - ale to znów będzie w zgodzie z planami PiS mówiącymi, że idzie w tym wszystkim o podniesienie tzw. dzietności; o to, żeby realizować ich plany, też nam nie może chodzić - nieprawdaż? Uff, ciężko; jak powiadał pewien sadzący kartofle tłumacząc się, że tak powoli: - co kartofel, to decyzja!
Inne tematy w dziale Polityka