Nareszcie wiszące od jakiegoś czasu w politycznym powietrzu pełne napięcia oczekiwanie znalazło ujście, finał albo spełnienie - czy jak tam to jeszcze nazwać. Oczekiwała przede wszystkim Platforma, ale jak przyszło co do czego, to włączyli się i inni. Szło mianowicie o to, żeby JK powiedział coś, co po rozdmuchaniu do rozmiarów balona stratosferycznego da się ogłupionemu obywatelowi przedstawić, jako wybryk Prezesa tak niesłychany, że przekraczający wszelkie wyobrażenie i że w związku z tym rozsądny człowiek na PiS głosować nie może. Tak się udało w 2007, podobnie jakoby w 2011 - czemu więc, tak przynajmniej zapewne zakładano w Platformie, nie dałoby się powtórzyć tego schematu i teraz? Procesy polityczne mają to do siebie, że są dynamiczne - i to, co sprawdziło się kiedyś, nie musi powtarzać się poniekąd automatycznie; świadomość tego wydawała się ostatnio pojawiać w Platformie i stąd wynikała pewna nerwowość związana z brakiem szczególnej aktywności oratorskiej Prezesa. Z tej właśnie nerwowości brały się takie skargi: - Kaczyński się ukrywa! - PiS wycofał Prezesa! Wyglądało to na odrobinę bezradności - bo niby, jak tu prowadzić kampanię, kiedy główny przeciwnik jest powściągliwy w słowach. Cicha rezygnacja zaczynająca, jak się zdaje, ogarniać oczekujących sprawiła pewnie, że postanowiono dziś nie czekać dłużej i kontentować się byle czym, bo nic lepszego pewnie się już nie trafi. Byle czym, to znaczy - napomknieniem ze strony Prezesa o możliwych zagrożeniach sanitarnych związanych z imigrantami.
Na zdrowy rozum - to tylko głupek nie próbowałby o takich rzeczach myśleć i na taką okoliczność się zabezpieczyć; nawet, o dziwo, obecny rząd jakby wbrew swoim zwyczajom coś tam jednak zrobił - i to coś przyjęło postać rozporządzenia. No, ale Kaczor... i tu okazało się, że nie ma takiej mrówki, która nie mogłaby przybrać postaci słonia, jeśli się tylko dobrze za to zabrać; zaczął Biłgorajczyk i pojechał ostro po linii etycznej, będącej, jak wiadomo jego poniekąd kręgosłupem; - jak można! - grzmiał i dla wzmocnienia efektu przypisał JK nazwanie przybyszów pasożytami, czego rzeczony jako żywo nie zrobił. Efekt jednak był - mimo wsparcia udzielonego przez siwowłosego faceta nie wiedzącego, jak mężczyzna powinien skończyć - mizerniutki i sądziłem, że do tak cieniutkiej imprezy Platforma się nie włączy, ale jednak; to pewnie z przekonania, że nie ma już na co czekać i trza łapać, co się nadarza. Ktoś więc z PO palnął, że Kaczyński nie kocha ludzi, Zembala przeciwstawił mu Ojca Świętego - a jakiś platformiany młodzieniec oświadczył, że furda choroby grożące od przybyszów - prawdziwym zagrożeniem dla Polaka jest zaraza nienawiści, a szczególnie ksenofobii szerzona przez Kaczyńskiego.
Nie ma takiego stopnia idiotyzmu, jakiego nie mógłby osiągnąć człowiek przestający się kontrolować - i to samo dotyczy partii politycznych. Platforma uznała najwyraźniej, że in extremis należy próbować wszystkiego bez zwracania uwagi na to zagrożenie, a także na sens i przyzwoitość. No... Platforma i przyzwoitość? - chyba się zagalopowałem. Jednym słowem - all hands on deck! - i co kto tam może. Nawet, kiedy jakiś brodaty dureń przyrówna Kaczyńskiego do współpracowników Hitlera - też w to wchodzimy. Kaczyński nie kocha ludzi! - jasne, bardziej kocha ich władza każąca pracować do późnego wieku, a za to za małe pieniądze, bo z tym się wiąże jakoby zachwalana przez nią konkurencyjność; kocha - i dla ich dobra zamyka uszy na postulaty poparte milionami podpisów.
Jak by nie patrzeć - z całej tej awantury wynika to: Kaczyński zatroszczył się o coś, co się wiąże z bezpieczeństwem współobywateli, a Platforma et consortes - niepotrzebnie zresztą - o to, aby broń Boże nie urazić obcych. Jeśli by szło o rozważenie, czego obywatelowi od władzy potrzeba bardziej - to jest tu, jak kawa na ławie.
Inne tematy w dziale Polityka