Czwartkowe "Wiadomości" zaczęły pod koniec być interesujące, a stało się to za sprawą zaproszonego przed kamerę pana Jakubasa; interesujące nie dlatego, żebym był szczególnie ciekaw wynurzeń kogoś mieszczącego się na liście najbogatszych współobywateli - a dlatego, iż rzeczony obywatel został przez prowadzącą panią redaktor zaprezentowany, jako osobnik - mimo, że bogaty - to przyzwoity, bo domagający się, aby go wyżej opodatkować; dla dobra państwa, rzecz jasna. On sam zadeklarował, że dla zarabiających powyżej 600 tysięcy rocznie należałoby wprowadzić wyższą stawkę podatku - i chociaż mu to wśród bogatych przedsiębiorców przyjaciół nie przysparza, on trwa w przekonaniu, że kapitalizm nie może być drapieżny.
Zabrzmiało dobrze - ta kwestia o pozbawionym kłów i pazurów kapitalizmie przemówiła mi do wyobraźni. Można by powiedzieć - "kapitalizm z ludzką twarzą" - i nie trzeba pewnie przekonywać, że konkurencji z czymś takim nie wytrzymuje ćwiczony niegdyś przez nas "socjalizm z ludzką twarzą". Szykowałem się już do wysłuchania mającej nastąpić dalszej części rozmowy, gdy odrobina zastanowienia - coś, co polecam wszystkim i czego sam staram się nie zaniedbywać - sprawiła, że dałem sobie spokój i nie sądzę, abym pobłądził, choć - to muszę przyznać - nie wiem, co ten przyzwoity bogacz mówił potem.
Uzasadnione wydaje się pytanie, w czyim imieniu Jakubas przemówił; 600 tysięcy może zarabiać całkiem niemało ludzi z kapitalizmem nie mających nic wspólnego. Na przyklad - członek dwóch porządnych rad nadzorczych albo twórca, któremu akurat trafiła się intratna robota - można by wyliczać dalej. Oni nie zatrudniają pracowników i jak mieliby łagodzić niedobre cechy kapitalizmu - nie wiadomo. Być może to racja, że należy ich wszystkich dotkliwiej opodatkować - ale nie wiem, czy to przyniesie znaczący i pozytywny skutek; w żadnym razie nie wpłynie na ową "drapieżność", która może objawiać się wyłącznie , jako okoliczność towarzysząca układowi: pracodawca - pracownik. Z czego bierze się bogactwo tego pierwszego, to ja pana Jakubasa pouczać nie muszę i jeśli chciałby naprawdę okazać się łagodnym, a przy tym rozsądnym barankiem, a nie drapieżcą - powiniem, na ile się da, podnieść swoim pracownikom wynagrodzenia; takie działanie mogłoby sprawić, że kapitalizmowi wypadną kły i stępieją pazury. Nie mówiąc już o tym, że - jak twierdzi pewien mądry człowiek w swojej poczytnej ostatnio książce - pieniądze trafiające do najbiedniejszej części społeczeństwa dużo bardziej wychodzą na dobre gospodarce państwa, niż te lądujące w kieszeniach najbogatszych. Słyszy się przecież, ile tzw. wolnych środków trzymają w skarpecie przedsiębiorcy i nie inwestują; przynajmniej część tego, trafiwszy do rąk pracowników poszłaby na konsumpcję - i co z tego wynika, wiemy.
Tak się jednak składa, że na temat podziału wypracowanych dóbr najwięcej do powiedzenia mają ci, których stać najwyżej na stawianie zasłony dymnej w postaci trzeciego progu; czegoś, co państwu niewiele pomoże, a im wielkiego uszczerbku nie przyniesie. Czyli - i rubla się nie straci, a cnota nawet się podreperuje. Wychodzi więc na to, że niezależnie od deklaracji takich, jak wyżej opisana, nasz kapitalizm nadal najspokojniej w świecie będzie szczerzył zębiska: niskie płace, umowy śmieciowe itd.
Co gorsze - tak samo i w tej samej sprawie szczerzy zęby władza. "Jesteśmy konkurencyjni, bo mamy tanią siłę roboczą"; "Nie ma zgody na rozdawnictwo"; " Grecja - to dla nas wielka przestroga"; "Skąd Duda na to weźmie" - wszystko to, co słyszymy od rządzących sprowadza się do jednego: - nie licz, człowieku, że dostaniesz cokolwiek z tego, co się tobie, jak sądzisz, należy. I nie ma znaczenia to, że taniej siły roboczej powinniśmy się raczej wstydzić, że rozdawnictwem władza nazywa wszelkie pomysły dotyczące korzystnych dla obywateli działań, które na dobrą sprawę powinny być jej priorytetem - że przywoływanie złowieszczego przykładu Grecji jest kompletnym bezsensem, że zmasowany atak na wcale nie rozbuchane propozycje Dudy nosi wszelkie cechy braku obiektywizmu. Władza wychodząc ze słusznego skądinąd założenia, że nie da się zadowolić wszystkich - wybrała, kto zadowolony być powinien; na pewno - minister inkasujący za jeżdżenie samochodem kwotę, dla uzasadnienia której musiałby spędzić za kierownicą ćwierć roku roboczego; na pewno - ci, do których trafiło jakoś tak cichcem - milczkiem 20 miliardów przy budowie autostrad. I jeszcze rozmaici inni, a dużo ich: choćby tacy, co nie są głupi, żeby pracować za 6 tysięcy. To zrozumiałe, że przy takich potrzebach władza nie może okazywać braku zdecydowania: -"ktoś nie zje, żeby ośmiorniczki zjeść mógł ktoś"; nie całkiem tak, zdaje się, pisał mistrz William, ale na jedno wychodzi. Na to mianowicie, że jeśli tęsknisz za "władzą o ludzkiej twarzy" - to zacznij oglądać się za resztą tego, czego część już od 24 maja masz.
PS. - rozczuliła mnie ostatno używana przez władzę argumentacja: na wezwanie, aby do euro się nie wybierać, bo to nie koniecznie musi być dobre, a mogłoby i kłopotów przysporzyć - ktoś od władzy odpalił: "A Niemcy mają euro i prosperują świetnie!" To idąc tym tropem można by zapytać: - dlaczego się nas straszy, że wyższe zarobki mogą doprowadzić do takiej katastrofy, jak w Grecji; przecież w Niemczech są jeszcze wyższe i oni sobie z tym nieźle radzą :-)
Inne tematy w dziale Polityka