Nie wałkowano tej sprawy jakoś szczególnie: pani premier do debaty wezwała - czy raczej wyzwała - i paru dziennikarzy zahaczyło o to kilku polityków PiS. Odpowiedzi, co dobrze, były dość nijakie i niewyraźne - że niby: możliwe, czemu nie - zobaczy się; na razie jedziemy w Polskę. I na tym, przynajmniej "na ten moment", koniec; w porównaniu do sytuacji z kampanii prezydenckiej - rzecz niebywała. To chyba znamienne - ten brak większego zainteresowania ze strony mediów (już odpuściły sobie zadawanie pytań), sondażowni (nie zaprezentowano słupków za lub przeciw debacie), a także szeregowych obywateli; świadomość braku dostrzegalnego pożytku z takiego spotkania wydaje się być powszechną i oczywistą. To nie wybory prezydenckie, w których przynajmniej jedna strona może nie być powszechnie znana i potrzeba jej zaprezentowania, najlepiej w starciu, nie budzi wątpliwości; premier natomiast nie jest funkcją obieralną i w debacie chodziłoby w istocie o utarczkę między programami i celami dwóch partii. Ale może mimo wszystko warto? Wydaje się jednak wyglądać na to, że nie bardzo. Najwyraźniej uznaliśmy, że to, co mogłoby zostać z obu stron powiedziane - już wiemy i to nie od dziś; PiS prezentowało swoje zamierzenia i pomysły wielokrotnie w ciągu lat, a w ostatnim czasie wzbogaciło je o kilka całkiem konkretnych i szczegółowych zapowiedzi pojawiających się w kampanii prezydenckiej. O tym, czego dokonała Platforma zdołaliśmy przekonać się naocznie - i w związku z tym ewentualne objawienie tego, czego podjąć się w przyszłości zamierza nie musi wzbudzać szczególnego optymizmu, bo swoje już u Sowy usłyszeliśmy. Chyba, że spróbowanoby wyłożyć obietnice, czego się już robić nie będzie - i to mogłoby chwycić, tyle, że i tak należałoby pamiętać o ludowym porzekadle: - zarzekała się świnia w błoto nie leźć.
A więc - brak pożytku, ale nie tylko to. Platforma jest w sytuacji rozpaczliwej; ja wprawdzie przez ostrożność nie chcę przesądzać o jesieni - ale patrząc na to, co dziś - można żywić ostrożny optymizm. Platforma leży, bo nie jest w stanie objawić innego, niż do tej pory sposobu myślenia - i wykreować innej narracji w odniesieniu do spraw aktualnych. To wezwanie do debaty: -"niech Kaczyński powie, czy wyrzekł się już chęci zemsty!" - dowodzi tego najdobitniej; podobnie, jak slogany w rodzaju" -"budować, a nie burzyć!", o poetyce "Poradnika aktywisty" z przełomu lat 40-50. Czego najbardziej Platforma w tej trudnej dla siebie sytuacji potrzebuje - to uznania przez ogół, że - wbrew faktom - jest nadal pełnowartościowym uczestnikiem gry politycznej; temu miałby służyć udział w debacie z najważniejszym i dominującym obecnie przeciwnikiem. Takiej rękawicy nie można w moim najgłębszym przekonaniu podnieść. To byłby meczbol puszczony w siatkę, samobójczy gol na 10 sekund przed gwizdkiem, podtrzymanie trafionego sierpem przeciwnika, zanim dotknął desek. Łatwo się domyślić, że oglądam ostatnio - naprzemian z doniesieniami politycznymi - sporo transmisji sportowych. Można też inaczej: debaty Platforma pragnie, jak kania dżdżu - i dlatego powinna panować susza.
Nie jestem politykiem i sprawy, wedle mojej oceny oczywiste, nie muszą być takimi w istocie. Niewykluczone, że debata mogłaby przynieść pozytywny skutek, którego nie umiem dostrzec; według mnie - prędzej jakąś pułapkę, o jaką w moim przekonaniu u Platformy nie trudno. Ja bym na debatę nie szedł.
Inne tematy w dziale Polityka