Po przeczytaniu tekstu Kamila pt. "Zaczyna mi być szkoda naszego prezydenta" pomyślałem, że pewnie autorem kierowała przewrotność i że rzecz całą należy rozumieć tak, że niby: po ludzku - to mi ciebie żal; daj se biedaku siana - bo cię ta cała prezydentura przerasta. Jednym słowem - chichy śmichy z szarpiącego się prezydenta. Ale może jednak - nie; Kamil zahacza o stosowność zachowań demonstrantów i rozważa, czy lepszy BK - czy raczej Kukiz albo Korwin. Rzecz jest więc być może na poważnie, a skoro tak - to choć pewności nie mam, tak ją traktujmy; choćby po to, żeby było o czym pogadać. Jak mówił Zagłoba: - żeby się para w gębie nie zagrzała !
Żałować można, czy nawet należy - kogoś, kto się męczy; męczy ze sprawami, co go przerastają - i z niechcianymi, a nieprzychylnymi okolicznościami oraz tarapatami, w które nie z własnej woli popadł. Jak to w przypadku BK wygląda ? Prezydentura go wprawdzie przerasta, ale nic nie wskazuje na to, żeby mu to odbierało sen i apetyt; albo nie jest tego stanu rzeczy świadom, albo ma go w najgłębszym poważaniu - bo, jak sądzę, prezydentura nie jest w jego rozumieniu najwyższym obowiązkiem, służbą i odpowiedzialnością - a raczej zbiorem tych wszystkich przyjemniejszych, a mniej kłopotliwych spraw, które jest w stanie ogarnąć - a wśród nich najważniejsze jest miłe uświadomienie, że cokolwiek by nie chlapnął, palnął czy odwalił, to obywatele mogą mu, za przeproszeniem, skoczyć. Co do tych niechcianych okoliczności - to nie żartujmy: do prezydentury nie był popychany pistoletem, a jego determinacja w podążaniu do niej miała taki poziom napięcia, że nie dziwiłbym się, gdyby to raczej on właśnie użył 10 kwietnia pistoletu do przepędzenia Dudy blokującego mu dostęp do Kancelarii. Nikt z kolegów do tego nie musiał go namawiać, podobnie i do późniejszych wyborów - ani oszukańczo przekonywać o samych przyjemnościach. A jeśli idzie o nieprzyjemności, jakie go rzekomo spotykają podczas wieców - to ja niczego takiego nie dostrzegam; Komorowski nie wygląda na kogoś speszonego i zniesmaczonego. Wygląda na to raczej, że wśród tych okrzyków czuje się, jak ryba w wodzie i podejmuje walkę; że ma ona charakter pyskówki - to już sprawa stylu. Ja nie widzę człowieka, który się męczy przekrzykując manifestujących swój sprzeciw wobec niego: zadaje sobie gwałt, bo chce wygrać - choć całe jego jestestwo buntuje się przeciw uprawianiu wiecowej przepychanki. On to lubi - i pamiętam dobrze scenę z jego kampanii sprzed lat, kiedy to niby konkurował z Sikorskim; spotkanie w liceum na Woli - i BK mówi do uczniów: - ja jestem chłopak z Woly (tak, to twarde "l") i my zawsze umielyśmy radzić sobie z takimi lalusiami ! Knajacki styl - to jest to, co mi się z nim od tej pory niezmiennie kojarzy i co poniekąd odnajduję w jego lubelsko- stargardzkich występach.
Czy wobec tego należy oburzać się na nie całkiem wytworne okrzyki i hasła, jakieśmy na tych spotkaniach słyszeli - to ja nie jestem przekonany. Tam nie bywa tak, że ktoś komuś głosu udziela i jest czas na spokojne wyartykułowanie swoich racji; ponadto - te ekscesy bardziej by mnie raziły, gdyby nie można ich było skwitować tak, że przyszedł swój do swego.
Krótko mówiąc - w odniesieniu do BK nie potrafię zdobyć się na to, żeby się użalać, współczuć i wybaczać. A on tymczasem chce zaznaczyć, że te chrześcijańskie uczucia nie są mu obce: -"Wybaczmy im, bo nie wiedzą, co czynią !" - nie zawahał się zacytować w Stargardzie. No, człowieku, pojechałeś po bandzie - chciałoby się powiedzieć - a nawet za nią wyleciałeś i to tak daleko, jak ci daleko do autora tych słów.
Inne tematy w dziale Polityka