Lubię Ireneusza Krzemińskiego, bo słuchanie go zapewnia mi przyjemność polegającą na możliwości zanurzenia się w absurdzie. Tym razem zaskoczył mnie mówiąc, że w politycznej debacie przedwyborczej traktuje się obywateli, jak półgłówków. Musiałem przyznać mu rację, choć odczytałem jego wypowiedź zapewne nie całkiem tak, jak powinienem był. Profesor coś tam mówił o kosztach pomysłów Dudy - a mnie idzie o najnowszy błysk myśli politycznej Bronisława Komorowskiego. "Chcemy Polski racjonalnej, a nie - radykalnej !" - ogłosił nie bacząc na sens, czy raczej bezsens tego, co wyartykułował. Najwyraźniej - ani sam na to nie wpadł, ani nie podpowiedział mu tego podręczny o zbrużdżonym czole, że przeciwstawiać sobie można rzeczy i sprawy z jednego systemu pojęć; z jednej parafii. Żeby zdawać sobie z tego sprawę wystarczyłoby oglądać "Ranczo"; tam , w jednym z odcinków Solejukowa (studentka zaoczna filozofii) objaśnia to właśnie - nie będę objaśniał, jak. Najprościej tłumacząc - przeciwstawienie racjonalizmu radykalizmowi ma tyleż sensu, co choćby grubasów - blondynom; nie jest wykluczone trafienie na jasnowłosego grubasa i rzekomą, bo bezsensownie założoną sprzeczność diabli biorą. Wymęczona przez Komorowskiego myśl jest funta kłaków warta, bo w przypadku kulawej, nieudolnej i nieuczciwej władzy rozwiązaniem najbardziej racjonalnym może okazać się posunięcie jak najbardziej radykalne: odsunięcie, a nie próby naprawiania. Racjonalne, radykalne - sprzeczności nie ma. Trafianie kulą w płot staje sie powoli znakiem firmowym pasażera Bronkobusa.
Inne tematy w dziale Polityka