Wczesnozimowa ospałość przechodziła już u mnie nieomal w niedźwiedzi sen zimowy, ale wczoraj się z jego początków ocknąłem dzięki usłyszeniu kilku szybko po sobie następujących wypowiedzi; wystarczyło posiedzieć przed telewizorem nie więcej, niż godzinkę z jednym tylko okiem otwartym - i proszę bardzo:
Marek Migalski przemawiający na zgromadzeniu założycielskim: "idziemy po was !" (to do Tuska, Kaczyńskiego, Millera i Palikota) ; to niby logiczne, że ornitolog, który - jak się okazało - nie umie latać, idzie na piechotę. Tyle tylko, że jego wzór - minister Sienkiewicz - ostatnio kuśtyka o kuli. Wygląda na to, że nie wyszło mu na zdrowie pójście po faszystów z Białegostoku - a pan Marek twardo brnie w jego ślady.
Donald Tusk obiecał odwiedzić klinikę, w której wybudzają dzieci ze śpiączki. Tę obietnicę ogłoszono po informacji, że tam dzieje się źle, bo brakuje forsy. Nawet niewiele - po jakieś 40 tys. miesięcznie, ale NFZ nie chce dać i klinice grozi zamknięcie. Wystarczyłoby, żeby Tusk powiedział: - dać, do jasnej Anielki ! - ale on obiecuje odwiedzić i nie było informacji o tym, że pieniądze z sobą przyniesie.
Jerzy Buzek wybrał się do Kijowa; wielu tam jeździ i wszyscy deklarują, że Ukraińców popierają. Żona Kliczki, amerykańska aktorka wyznała nawet, że ich - jak to Amerykanka - kocha. A Buzek był oryginalniejszy: wytłumaczył, jak fajnie jest, że on się tam pojawił - bo dzięki temu milicja nikogo nie bije. Wygląda na to, że się go boi - i pewnie to prawda, bo przedtem biła, a teraz uszy po sobie. Trzeba to było jasno Ukraińcom wyłożyć - niech wiedzą, co komu zawdzięczają.
Jarosław Gowin na zgromadzeniu założycielskim objawił rzecz, która mną wstrząsnęła, bo do tej pory jej sobie nie uświadamiałem, a mianowicie - że nie muszę już głosować ani na Tuska, ani na Kaczyńskiego; mogę wybrać właśnie jego. "Razem zmienimy Polskę !" - wołał Gowin; ciemnoskóre dziewczyny śpiewały: "Alleluja !" - i zabrakło mi tylko: "I had a dream !"
A wieczorem - w gdańskiej TV uczta: prof. Dariusz Filar, ekonomista i pisarz zapytany przez prowadzącą program panią redaktor o to, czy zgadza się z twierdzeniem Napoleona, że głupota nie przeszkadza w uprawianiu polityki - głęboko się zamyśla, a później się z Cesarzem zgadza. I dalej - przepytywany przez panią redaktor na okoliczność, co to jest głupota - podaje własną, jak podkreśla, definicję: to brak zdolności rozumienia znaczeń spraw i rzeczy, a przy tym - skłonność do formułowania opinii zdecydowanych i ostatecznych na podstawie słabych przesłanek. Przykład odnośnie do tego braku rozumienia znaczeń profesor podaje taki: na Marszu Niepodległości jakiś człowiek zasłonił twarz chustą ze znakiem Polski Walczącej, a inny - chustą z wizerunkiem czaszki. Oni, według profesora, nie rozumieją znaczenia symboli - bo to przecież nie okupacja, podczas której za ten znak można było zginąć - i także nie Halloween. Ergo, wyczerpują jego definicję głupoty. Ale na sprawę można - przynajmniej moim zdaniem - spojrzeć i tak: młody narodowiec uważa, że z niepodległością nie jest najlepiej i dlatego nosi taką chustę, a ten drugi nie miał pod ręką niczego lepszego, niż chusta z czaszką; ze zdolnością rozumienia znaczeń lub jej brakiem może to nie mieć wiele wspólnego. Czy natomiast profesor nie wpada w pułapkę skłonności do formułowania zdecydowanych sądów w oparciu o przesłanki słabiutkie ? I jak to się ma do jego autorskiej definicji głupoty ? Aż się takiej supozycji przestraszyłem - szczególnie po tym, jak profesor wyznał, że nic mu tak nie poprawia nastroju (psutego, jak sie można domyślać, głupotą wspólobywateli) - jak lektura Marka Aureliusza; otwiera książkę na dowolnej stronie - i opływa go błogość. Właściwie mógłby sobie trudu otwierania książki oszczędzić, bo obszerne i wygłoszone z głowy cytaty dowiodły, że zna boskiego Marka na wyrywki. Z zacytowanych mądrości najmocniej przemówiła do mnie ta mówiąca, że najważniejsze jest to, co dzieje sie teraz; tak to zabrzmiało jakoś znajomo. Profesor przytoczył jeszcze jeden przykład głupoty, odniesiony do jego definicji; chodziło o tę skłonność do wyciągania skrajnych wniosków na podstawie słabych przesłanek. "Nie będę nikogo denerwował" - zadeklarował i opowiedział o tym, że iluś tam Amerykanów uważa, iż WTC wysadziła CIA. Nie sposób nie dostrzec, że w swoich rozważaniach o głupocie profesor wyraźnie zafiksował się na tematyce dość jednoznacznie określonej: uczestnicy Marszu, Smoleńsk ... co, nie było o Smoleńsku ? - ależ było; co bowiem miałoby oznaczać to "nie będę nikogo denerwował" i bezpieczne odejście do WTC, jeśli nie mrugnięcie okiem do tych pewnie bardziej rozgarniętych. Dlaczego aż tyle o profesorze, a o tych politykach na początku - tak mało ? Jeśli wierzyć profesorowi i Cesarzowi Francuzów - politycy maja prawo do głupoty, więc o czym tu gadać. Czy profesor doradzając premierowi w sprawach gospodarczych uprawia politykę ? Nie jestem pewien, natomiast niewątpliwie swoim doradzaniem dokłada cegiełkę do gmachu naszej przyszłości; ta górnolotna metafora bierze sie ze stwierdzenia profesora, że dla dokonania przewrotu lub znaczącego przełomu w czymkolwiek niezbędna jest inteligencja wyjątkowa - natomiast nawet skromna wystarcza, żeby dołożyć cegiełkę do gmachu dorobku ludzkości. Tak, czy inaczej - jak się rzekło, profesor doradzając premierowi coś tam przy naszej przyszłości gmera. A przyszłośc, jak wczoraj swego ulubionego Marka Aureliusza zacytował - to sprawa niepewna. Co tu dodać.
Inne tematy w dziale Polityka