Wiem, że zachowuję się jak ta dziewczyna z ludowej opowiastki, co to siedząc w pogodny dzień na przyzbie zalewała się łzami, a zapytana przez matkę o przyczynę odpowiedziała: - a, bo tak myślę, że mógłby przejeżdżać drogą piękny, bogaty panicz i ja bym mu się spodobała ! - to przecież bardzo dobrze, córeczko ! - a on mógłby się ze mną ożenić i mielibyśmy pięknego synka ! - to jeszcze lepiej, córuś ! - a ten synek bawiąc się na podwórku mógłby wpaść do studni !
Zachowuję się tak samo: wszyscy dookoła - no, może nie wszyscy, ale bardzo wielu - mówią, że wygramy. To znaczy - że wygra PiS. Ten i ów objawia nawet nastrój euforyczny, a ja jakoś temu entuzjazmowi poddać się nie mogę; przynajmniej - nie całkowicie. Bo - zgoda co do tego, że wszystkie znaki na niebie i ziemi wydają się wskazywać na możliwość wygranej. Zachowując ostrożny, póki co, optymizm można przyjąć, że tym razem powinno się udać. Wszystko więc niby dobrze, a ja się boję tego, co stać się może, choć nie musi. Boję się przede wszystkim tego, że w poprzek naszej drogi do zwycięstwa padnie gruba kłoda, z którą sobie nie poradzimy - a tą kłodą będą: brak rozwagi i trzeźwego myślenia, niedojrzałość polityczna, podatność na manipulację i parę jeszcze rzeczy z tej samej półki objawionych przez obywateli przy okazji różnych ważnych ostatnio wydarzeń politycznych, a przede wszystkim - wyborów. Oskarżanie obywateli o objawianie tych wszystkich cech i przypadłości, to sprawa gruba; wiem o tym - ale co zrobić, skoro wszystko wydaje się to oskarżenie uzasadniać ? Wszystko, a w szczególności to, co ogłasza przeciwnik polityczny: - wygraliśmy, bo Prezes chlapnął coś niebywałego (na przykład - o Angeli). Zachęcam do zrozumienia, co się nam mówi: to zwycięstwo nie pochodzi z tego, że zaproponowano społeczeństwu atrakcyjny program na przyszłość, a jego realność poparto podsumowaniem dotychczasowych pozytywnych dokonań; skądże - to jest przyznanie, że było już cienko i wyborcy przymierzali się do innego rozdania kart, a udało się wygrać dzięki błędowi konkurenta do władzy. Dodajmy - błędowi rzekomemu, bo dlaczego niby dwa nie stanowiące rewelacji zdania o Angeli Merkel - dwa zdania spośród kilku tysięcy zawartych w książce - miałyby dyskwalifikować ich autora jako kandydata na stanowisko premiera polskiego rządu ? To, biorąc na zdrowy rozum - niepojęte, ale skoro udało się wyborców do tego przekonać, to czy przypisywanie części współobywateli tych wyżej wymienionych słabości zasadne się nie wydaje ? Tego się właśnie boję: państwo się wali, władza skompromitowana w stopniu ostatecznym - a tu raptem wyborca już-już gotów postawić kreskę za PiS daje się przekonać, że wypowiedź Prezesa na przykład o pogodzie kładzie go na łopatki, jako kandydata do najwyższych funkcji; dlatego choćby, że jak on może mówić o tak błahych rzeczach. Boję się powtórki, bo tak bywało - a że bywało, nie ma powodu wątpić: przecież zwycięzca wyborów powinien raczej utrzymywać, że wygrał, bo był lepszy - a nie dzięki ogłupieniu wyborcy. Boję się jeszcze czegoś: że te wcześniej wyłożone obawy potwierdzą się, ale w stopniu niewielkim - i że wygramy, ale ciut- ciut za mało, żeby PiS mogło rządzić samodzielnie. To, co dla innych partii byłoby szczęściem, dla nas okazałoby się klęską. Takie, na przykład, PSL może podchodzić do wyborów spokojnie - zdobycie 5 % jest raczej pewne i potem - a przedtem też - nie trzeba ogłaszać żadnego programu, a w cichości mieć tylko taki, który polega na trzymaniu łapy jak najbliżej szuflady z forsą. Ale jeśli się zamarzyło o odbudowie państwa, to zdobycie nawet tylu mandatów, że starczyłoby na obdzielenie sześciu PSL-ów - to porażka, zważywszy, że wchodzenie w koalicje z kimkolwiek, nawet z hipotetyczną póki co partią Gowina czy też, nie daj Boże, z partyjką Ziobry wszelkie plany naprawy państwa skaże na niepowodzenie; wcześniej czy później "przystawce" zachce się wyraźniejszego zaznaczania swojej obecności w polityce i promowania siebie ze szkodą dla sprawy nadrzędnej. Chętnie naznacza się PiS brakiem "zdolności koalicyjnej", jako cechą negatywną - a sprawa wygląda raczej tak: to żadna z obecnie funkcjonujących partii nie nadaje sie do wspomagania PiS w dziele głębokiej zmiany państwa. Boję się więc, że wygrawszy w taki sposób możemy znaleźć się w położeniu owego artysty, który upiwszy się zwykł był płakać: - dałeś mi, Boże, talent - ale za mały !
Możemy także, rzecz jasna, wygrać w sposób dający w Sejmie większość; nawet konstytucyjną - dlaczego nie? To trudne, ale możliwe i może się wydarzyć. Słuchając, co się o tym mówi i czytając, co się pisze możnaby dojść do przekonania, że to już koniec i pełnia szczęścia: zrobimy wszystko, co dla państwa dobre i konieczne. A ja - jakżeby inaczej - nadal się martwię, bo przecież po takim ewentualnym zwycięstwie rządy mojej ulubionej partii z moim ulubionym Prezesem na czele nie odbywałyby się pod bacznym i surowym wprawdzie, ale obiektywnym okiem opozycji - ale w zgiełku ataków: białe miasteczka, tęczowe pikiety, błękitne marsze i co tam jeszcze da się wymyślić - ekolodzy, lewacy i może obrońcy zwierząt , którym się wmówi, że Prezes dręczy kota, bo nie zakłada mu konta w banku. Do tego - oskarżenia o krew na rekach ze strony tych, których macierzysta w przeszłości partia we krwi współobywateli brodziła. A do tego jeszcze - media; co one potrafią, to wiadomo na tyle, że szkoda czasu na wyszczególnianie. Żeby być zrozumianym: nie tych ataków i tego wrzasku medialnego się boję; wiadomo - to będzie i z tym trzeba sobie radzić, jak można. Boję się, co na to naród: wygrana - to jedno, a zdolność jej utrzymania - to coś zdecydowanie innego. To pierwsze jest prostsze. Wolałbym, żeby nie trzeba było obawiać się o tę drugą sprawę; Węgrom jakoś udaje się zachować stabilność przekonań. Pewności co do tego, że uda się to i nam jakoś nie mogę nabrać, bo do dziś nie potrafię pogodzić się z tym, że niedługo po obaleniu komuny mogliśmy w wolnych wyborach oddać władzę jej pogrobowcom - a jeszcze wcześniej jednego z nich uczynić głową państwa. Niezadowolenie z niezbyt udolnej władzy tego nie usprawiedliwia.
To jest komplet moich lęków. Wykładam je, bo obawiam sie o to, jak w przygotowaniach do wyborów zachowa się nie popierana przeze mnie partia, jej aparat i Prezes - ale jak znajdziemy się my: - "my, naród !" Czy poprzemy wystarczająco silnie i czy to poparcie będziemy w stanie utrzymać wystarczająco długo. Wykładam te lęki, bo powszechne wydaje się całkowicie błędne przekonanie, że wybory wygrać powinno dla nas Prawo i Sprawiedliwość przy ograniczeniu naszej aktywności do łaskawego wrzucenia kartki do urny. To nie tak. Wybory mamy wygrać my; czas, jaki do nich pozostał, powinien pozwolić na uświadomienie sobie wynikających z tego zobowiązań.
Inne tematy w dziale Polityka