Mówimy Duda - myślimy związki. Duda mówi, czego chcą związki; czego poza tym chce on osobiście - to pytanie, nad którym warto się zastanowić, ale to temat na inne opowiadanie. Rząd nie chce tego, czego chcą związki i wokół tego od długiego czasu kręci się kołowrotek bez pozytywnego skutku dla sprawy, wokół której się kręci. Związkowcy, a właściwie szerzej - ludzie pracujący nie na swoim - mają oczekiwania nieskomplikowane, sprowadzające sie do paru najprostszych spraw: znośne warunki pracy, przyzwoita płaca, pewność jutra najbliższego i dalszego. To nie jest jakaś szczególna specyfika naszego kraju; tego chcą wszędzie. Tak się u nas porobiło, że po trzydziestu latach od oszałamiającego rozkwitu ruchu związkowego związki zawodowe skurczyły się; dlaczego - to znowu temat na inne opowiadanie. Niezależnie jednak od tego należy przyjąć, że zabierają one głos w imieniu nie tylko swoich formalnych członków, bo te wcześniej wspomniane potrzeby człowieka nie zależą od związkowej przynależności.
Zręczne i jednocześnie pokrętne posunięcie władzy, jakim było powołanie komisji trójstronnej złożonej z przedstawicieli rządu, pracodawców i związkowców po długim wodzeniu tych ostatnich za nos ostatecznie wyczerpało się, ponieważ wyczerpała się ich zdolność brania za dobrą monetę przerzucania się między rządem a pracodawcami odpowiedzialnością za niemożność realizacji postulatów związkowych. A przede wszystkim - wyczerpała się możność przyjmowania zarzutów o stawianie żądań, których spełnienie jest niemożliwe z przyczyn obiektywnych i oczywistych. Te zarzuty są stawiane i teraz, kiedy związkowcy postanowili użyć środków zdecydowanych. To żądania nieodpowiedzialne, zmierzające do zrujnowania gospodarki, a przyjęte środki działania są niedemokratyczne i stanowią próbę podpalenia państwa - tak władza odnosi się do ostatnich działań związków. Związkowcy mówią o konkretach; umowy śmieciowe, płaca minimalna, wydłużony wiek emerytalny. Wszystko to wpisuje się najzupełniej naturalnie w te wcześniej opisane potrzeby ludzkie. Niepotrzebne wydaje się stawianie pytania, czym innym miałyby się zajmować związki zawodowe - i czy można mieć im za złe formułowanie żądań z tego zakresu ? I czy rząd odpowiadając na te żądania: niemożliwe, nierealne - nie mówi de facto: nie należą się wam godziwsze płace i przyzwoite warunki pracy, nie należy się pewność jutra. Może przyzwoitość nakazywałaby takie właśnie otwarte stawianie sprawy zamiast oskarżeń o niedemokratyczne formy działania. Niedemokratyczne ? - protesty są legalną formą wyrażania opinii, a także wywierania nacisku w celu skłonienia rządu do ustąpienia w jakiejś sprawie - albo do ustąpienie w ogóle; to wprawdzie w naszym przypadku polegającym na szczególnie silnym przywiązaniu osób z politycznego świecznika do władzy (" nie oddamy władzy bez walki !") wygląda na mało realne, ale przecież mimo to nikt nie zabiera sie do osadzania kosy na sztorc ani nie wykopuje poniemieckiego schmeissera. Duda powiada: "obalimy rząd !" ; cóż innego może powiedzieć po długim czasie bezproduktywnego przerzucania się wnioskami i odmowami w komisji trójstronnej - czy przyjąć zachętę do wznowienia rozmów z rządem, zaufanie któremu byłoby po wcześniejszych doświadczeniach aktem naiwności i skrajnego braku rozwagi. Jestem skłonny obciążać odpowiedzialnością za brak porozumienia wyłącznie adwersarzy związkowców. Co prawda, przedsiębiorcy wydają sie ostatnio skłonni do przyjęcia stanowiska bardziej pojednawczego, rząd jednak pozostaje na twardo osadzonych pozycjach. Jestem więc skłonny obciążać rząd - w żadnym razie związkowców, bo ci spełniają swój obowiązek przedstawiając żądania w interesie tych, których reprezentują. Weryfikowanie realności tych żądań nie jest ich obowiązkiem, natomiast powinni rozsądnie odnieść się do przedstawionych im wniosków z takiej weryfikacji dokonanej przez rząd. Doświadczenie uczy, że nieczęste są przypadki, w których warto iść na całość; rozsądek często podpowiada raczej umiar. "Życie jest pasmem ustępstw i wyrzeczeń" - powiada bohater głośnego przed laty amerykańskiego bestsellera. To jasne, że związkowcy przedstawiają żądania obszerne i skłonny jestem przyznać, że gospodarka całego ciężaru ich realizacji mogłaby nie wytrzymać.. Nie mogę jednak przyjąć, że zrobić nie można dosłownie niczego. O ile inaczej mogłyby, być może, wyglądać rozmowy, gdyby zaczęto je tak: ten wasz wniosek zrealizujemy częściowo, bo tu są wyliczenia pokazujące, że w całości się nie da; ten następny - etapami, rozpoczynając za dwa lata; tego w ogóle nie da się zrealizować i musicie się z tym pogodzić. Gdyby do tego można było wytoczyć taki na przykład argument: nie możemy w całości spełnić tego, czego chcecie - ale za to musicie przyznać, że służbę zdrowia postawiliśmy na takim poziomie, jak trzeba - i z edukacją jest tak samo ... byłoby dobrze i szkoda, że takich argumentów nie ma. To oczywiste, że te dobre rady mocno trącą naiwnością, szczególnie w zestawieniu z ogólnie znanym stanowiskiem rzadzącej formacji mówiącym, że wszystko, co korzystne dla szeregowego obywatela - lepsze zarobki , jakieś ulgi, jakieś dodatki (np. becikowe) - to rozdawnictwo; skoro tak, to trzeba pewnie przyjąć, że rozdawnictwem w żadnym razie nie jest płacenie 60 tys. miesięcznie prezesowi spółki mającej zajmować się sztandarowymi inwestycjami - jak również dawanie półmilionowej premii za zakończenie budowy po terminie i inne takie podobne. Z tego jasno wydaje się wynikać, co jest z punktu widzenia rządu możliwe i prawidłowe - a co nierealne i niesłuszne. Miało być jeszcze o tym, czego ja chcę: wydłużenie wieku emerytalnego już mnie nie dotyczy, pracuję u siebie - ale chcę tego samego, co związki.
Inne tematy w dziale Polityka