Ziobro do Canossy nie pójdzie - to oświadczył dziś tak, jak zawsze lubił: przed kamerami, w świetle reflektorów, rozkosznie pławiąc się w potoku własnych słów. Do Canossy nie pójdzie, bo - jak powiedział - Kaczyński, to nie papież. Hm, prawda - nie papież, trudno zaprzeczyć. Słodki Zbynio zapomniał tylko, że do Canossy poszedł nie byle kto - cesarz. Canossę poprzedził spór między dwoma poniekąd równymi, z których jeden w końcu się ukorzył. O jakiej równości mielibyśmy mówić mając z jednej strony szefa dużej i obecnie cieszącej się największym poparciem partii - a z drugiej kogoś, kto reprezentuje partyjkę ze śladowym wynikiem sondażowym, mieszczącą się - jak mówią nieco złośliwi - na jednej kanapie, o ile będzie nie dwu- a trzyosobowa. Trzeba by zgodzić się na postawienie znaku równości między politykiem poważnym - a kimś, kto politykiem de facto nie jest i jego determinacja działania w tej własnie branży bierze się ze zdecydowanie nadmiernie wybujałego mniemania o własnych walorach, a właściwie ze stanu autozauroczenia, czyli zakochania w sobie. Ten stan był zauważalny - co tam, zauważalny: rzucał sie w oczy od czasu, kiedy ten młody człowiek zaczął być częstym gościem telewizji: długie tyrady, a właściwie tokowanie powtarzane po dwa i trzy razy - aby jeszcze dłużej, bo szkoda rozstać się z uszami tylu słuchaczy i oczami tylu widzów. To zakochanie podsumował ktoś kiedyś mówiąc, że reakcja fizjologiczna związana z tym stanem emocjonalnym następuje u pana Zbigniewa odwrotnie, niż normalnie - mianowicie do środka. To zostało wyartykułowane dobitnie i jasno; ja ze swoją skłonnością do eufemizmów wyrażam się oględniej, ale mam nadzieję, że też zrozumiale. Na sprawę można by patrzeć z pobłażaniem - w końcu wielu ludzi swoimi działaniami wprawia nas w stan rozbawienia - i wielu z nich robi to wbrew swoim intencjom, w ich mniemaniu całkowicie poważnym. Gdybyż można było tylko podśmiewać się z ich nieskuteczności zestawianej z wygórowanymi ambicjami - byłoby dobrze, ale ta nieskuteczność dotyczy tylko budowania jakości pozytywnych. Pan Zbigniew nie potrafił zaprezentować porządnie skonstruowanego programu działania zmierzającego do skupienia ludzi skłonnych do pracy dla naprawy państwa - albo skłonnych choćby do popierania go. Natomiast potrafił okazać skuteczność w działaniach destrukcyjnych. No, może nie demonizujmy biedaka - jaka tam destrukcja ! Ale, jak by nie było, potrafił odebrać swojej partii-matce jakieś 2 - 3 punkty procentowe poparcia; to nie katastrofa, ale szkoda. Warto byłoby te popierające go 2 - 3 punkty procentowe namówić do pomyślenia nad tym, do czego to wszystko - poza brużdżeniem opcji prawicowej, będącej również ich opcją - zmierza ? A wracając do nieszczęsnej Canossy, do której Ziobro nie pójdzie: bardzo dobrze, że nie pójdzie - bo to mogłoby przedłużyć jego byt polityczny. Nie mogę go sobie wyobrazić - po ewentualnym powrocie do PiS - pracującego skromnie i spokojnie dla dobra państwa; przecież jest przeznaczony do celów wyższych, a jakie one są, te cele wyższe - to przecież wiadomo. Wyobrazić go sobie jako przyszłego premiera, czy - odpukać - prezydenta ? Brr... zbliża się noc i może przyśnić się koszmar.
Inne tematy w dziale Polityka