Jeśli idzie o linię Wisły, to sprawa się - że tak powiem - rypła i powrotu do niej, mimo powrotu stosownej władzy, najwyraźniej nie będzie. Coś jednak na to miejsce powinno było się pojawić - i kiedy tymi sprawami zarządzał Mariusz Błaszczak, rzecz wydawała się oczywista: nakupimy tyle czołgów, armat i samolotów, że nikt nam nie podskoczy, a w szczególności - sąsiad ze wschodu; koncepcja prosta, jak konstrukcja cepa i w swej prostocie zatrącająca niemal o banał. Jasne jest przecież, że warto sypnąć forsą nawet się zadłużając, żeby nie przyszedł Buriat czy, nie przymierzając, jakiś inny północny Koreańczyk z zamiarem poderżnięcia nam gardła.
Ale przy nowym ministrze od tych spraw - dwojga nazwisk ludowym doktorze nauk medycznych - okazuje się, że pomysły i rozwiązania proste nie zawsze okazują się być najlepszymi; kupić czołgi potrafi byle kto, a poradzić sobie bez nich - to dopiero wyzwanie! Z początku sprawa nie była jasna, choć trudno było nie zauważać, że coś się zmienia: tych wszystkich wojennych zabawek nie kupujemy tyle, ile zapowiadano - czołgów wedle koreańskiego projektu nie będziemy w Polsce produkować, a rodzimych "Borsuków" zamówiono dziesięć razy mniej, niż miało być. O co kaman - zapytywał człowiek interesujący się tymi sprawami i choć o odpowiedź było niełatwo, to trudno też było zaprzeczyć, że w naszej strategii obronnej powiało czymś tajemniczym, a tym samym - świeżym i ożywczym.
Nie ma spraw, które by się kiedyś nie wyjaśniły; jednym przydarza się to wcześniej, innym później. Tak też stało się w tym przypadku: jakiś czas temu Szymon Hołownia ogłosił, że "wdepczemy Putina w ziemię". A całkiem już niedawno Rafał Trzaskowski zapowiedział: "USA będziemy trzymali blisko i Europę tak samo, a Putina złapiemy za gardło!" Sprawa się tym samym wyjaśniła; wprawdzie kolejność działań będzie prawdopodobnie inna, niż w tych oświadczeniach: najpierw - za gardło, a potem - w ziemię (bo trudno byłoby inaczej) - ale szczegóły zostawmy na boku. Istotne jest to, że w wyniku zastosowania tak prostego pomysłu rzeczywiście tych wszystkich czołgów kupować nie trzeba; no, chyba, że od Niemców - a przeznaczoną na to kasę obrócić na wsparcie np. organizacji LGBT lub dla oczekiwanych już niebawem lekarzy i inżynierów z Afryki i Azji. Można też będzie jeszcze bardziej poluzować restrykcyjne poprzednio egzekwowanie VAT.
A poważnie - nie tyle idzie mi tu o strategię obronną, ile o to, że takie enuncjacje padają z ust osobników z naszego świecznika politycznego, aspirujących w dodatku do zajęcia pozycji głowy państwa: niepotrzebna i niczym nie uzasadniona buńczuczność, brak powagi i wyraźna niemożność kontrolowania, czy to, co się narodziło pod sklepieniem czaszki - nadaje się do puszczenia w świat. Tusk Trumpowi strzelał w plecy; to ta sama szkoła i ten sam poziom powagi. Hołownia - pal go sześć; już się w tym wyścigu nie liczy, ale piękny Rafał? Deklarując chwytanie Putina za gardło prezentuje się jako gość niepoważny i lekkomyślny, bo gotów pleść od rzeczy. Te dwie cechy - niepoważny i lekkomyślny - wystarczają, aby w zgodzie ze "Słownikiem wyrazów obcych" zakwalifikować go, jako fircyka; jeśli dodać do tego wytworne witanie się z Polakami po francusku, zachęcanie do picia wina i uciechę z tego, że się dziennikarza wyprowadziło w pole co do miejsca spotkania - to ten obraz się dopełnia. Kandydat na Prezydenta RP... o tempora, o mores! W pewnej osiemnastowiecznej komedii fircyk zabawiał się zalotami; tak byłoby lepiej i teraz.
Inne tematy w dziale Polityka