Prawdę mówiąc - to i Giertych oraz Dubois asami w tej szlachetnej grze najwyraźniej nie są i jestem przekonany, że mój wnuczek by całej czwórce z łatwością przyłożył - nawet, gdyby wystąpili razem; tak samo razem, jak w tej smutno zakończonej sprawie.
Co tu mają do rzeczy szachy? Ano to, że szachista przed wykonaniem ruchu stara się przewidzieć możliwie dużą ilość konsekwencji swego posunięcia; co do tego, czy wymieniona czwórka zaprzątała sobie głowy jakimiś przewidywaniami - powątpiewam mocno. Bo sprawa wygląda tak: prokurator nie pozwoliła nagrywać i nie wpuściła pełnomocnika, długi mecenas powiedział, że świadek puścił farbę niekorzystnie dla wiadomego osobnika - a dziennikarz poszedł też cokolwiek za daleko publikując rzekome materiały ze śledztwa. Jak dotąd - to nie takie rzeczy się przy tej władzy widywało, więc nie byłoby czym się szczególnie ekscytować. Zaszły jednak niefortunne i smutne okoliczności - i tak się porobiło, że pani prokurator chętnie by pewnie teraz wpuściła nie jednego, a może i dwóch pełnomocników, a nawet pozwoliła, żeby to oni nagrywali - a mecenas i dziennikarz na wyprzódki by się gryźli w języki - może nawet wzajemnie. Tak, tak - szachista by dopuścił możliwość zaistnienia czegoś nieoczekiwanego i wywracającego wszystko do góry nogami, a oni - nie.
No, ale żeby z tego wyciągać jakieś wnioski - a szczególnie pochopne i z gatunku tych, co się je określa, jako daleko idące - to nigdy w życiu; na pewno - nie ja. Zawsze przecież może się wydarzyć coś, co daje się wytłumaczyć jako potknięcie, niefortunny przypadek, przejęzyczenie czy koniunkcję niekorzystnych zdarzeń; z tym właśnie z pewnością mamy tu do czynienia - no, bo gdybyśmy nie mogli ufać naszym renomowanym prawnikom czy znanym dziennikarzom poczytnych gazet - to już doprawdy nie wiadomo, gdzie mielibyśmy szukać moralnego oparcia.
Co innego, gdybym z podobnym zbiorem faktów i okoliczności spotkał się w innym miejscu i czasie - o, to wtedy nie ma zmiłuj i puściłbym wodze mojej skłonnej do spiskowych teorii naturze! A skutkiem tego byłby taki oto obraz sprawy: paru prawników oraz dziennikarz, działający jako ochotnicy lub najemnicy (to nieistotne), aby dopaść wiadomego osobnika - uderzają w ogniwo ich zdaniem najsłabsze w otaczającym go łańcuchu: kobieta starszawa, niezbyt zdrowa i niedowidząca. Przesłuchania się nie nagrywa, więc w końcu nie wiadomo - krzyczeli, czy nie; tym bardziej, że i pełnomocnika nie było. Mecenas puszcza farbę do mediów, dziennikarz coś publikuje - i co z tego, że nie są to informacje prawdziwe; wystarczy, że dla osobnika będącego celem - niekorzystne. I jeśli nawet nie wystarczą, aby go pogrążyć, to i jemu - i jego partii mocno zaszkodzą. Trudno przy tym zakładać, że nie patronują temu tzw. czynniki wyższe. Wszystko idzie gładko i tak by się też zakończyło, gdyby nie tragiczne - a dla tej grupki niefortunne wydarzenie, pociągające za sobą konieczność tłumaczenia się z tego i owego.
Uff... aż mnie ciarki przeszły po przeczytaniu tego, co napisałem; jakie to szczęście, że to czysty wymysł nadający się chyba wyłącznie do sensacyjnej książki - i że nic podobnego, gdzie jak gdzie - ale u nas z całą pewnością nie mogłoby się wydarzyć! No, bo jak: pani prokurator potrafi przecież oddzielić swoje przekonania od spraw, które prowadzi; długi mecenas - po tym, co przeszedł za poprzedniej władzy - jest teraz czołowym bojownikiem w walce o przywracanie praworządności; za dziennikarza mówi zaś jego dociekliwe i kompetentne pióro. Co za ulga...
Inne tematy w dziale Polityka