Premier nie pojawił się na uroczystościach związanych z ważnym świętem narodowym - i choć zbyt wiele uwagi oraz czasu temu faktowi nie poświęcono, sprawę należy uznać za grubą i byle co nie może posłużyć za jej satysfakcjonujące wytłumaczenie; czy zdrowie, a właściwie jakiś na nim uszczerbek może tu wystarczyć? Bądź co bądź, to jedna z najważniejszych postaci w państwie - a w związku z tym przy raz do roku zdarzającej się okazji powinna razem z innymi wysokimi funkcjonariuszami zaprezentować ogółowi swoje oblicze, a do tego wygłosić parę w miarę składnych słów; taka praca, a poza tym - odrobina szacunku dla tego święta i świętujących obywateli. Ale z drugiej strony... że się wzmiankowany nie pofatygował - to pewnie i dobrze, przynajmniej z mojego punktu widzenia. Dobrze się stało, bo byłby on - moim zdaniem - nie na miejscu. Wygląda zresztą na to, że omawiany był podobnego zdania i okazuje się to jedynym jak dotąd przypadkiem, że się z nim co do jakiejś kwestii zgadzamy. Wyjaśnienie, dlaczego tak sądzę - jest proste: trudno mi uwierzyć, że ten zabieg musiał wypaść właśnie w okolicy 11 listopada; zrozumiały byłby przypadek pilny, wymagający natychmiastowego poratowania zdrowia - ale tzw. "planowany", po którym w dodatku szybko wraca się do pełnienia obowiązków? Sprawa przypomina pocieranie termometru, żeby nie pójść do szkoły.
Wygląda więc to wszystko na rejteradę - i tak jest ok.; w końcu - zazwyczaj człowiek sam wie najlepiej, gdzie jest na miejscu, a gdzie - jak w gumiakach po środku salonu. A dlaczego nie na miejscu - to w omawianym przypadku dowodzić ani uzasadniać nie ma większej potrzeby, bo koń, jaki jest - każdy widzi i trzymając się tej hippicznej retoryki - to konia z rzędem temu, co dowiedzie, że rozwój, dobrobyt, bezpieczeństwo i niepodległość - to sprawy, które w jakimś tam miejscu zbiegają się z politycznymi celami obecnego premiera; nie zbiegają się, a idą po kursach wręcz rozbieżnych. Niepodległość? a skąd - ulęgłość właśnie, a wobec kogo - to jakiejkolwiek niejasności nie sposób się dopatrzyć, bo w jakim kierunku i w jakim języku Donald Tusk swoje akty strzeliste wygłaszał - wątpliwości ani ciut, ciut.
Wobec opisanej sytuacji za rzecz słuszną należałoby uznać to, że się DT na obchodach święta nie pokazał; byłoby to aktem nieszczerości, na jaki autor książki "Szczerze" nijak zdobyć się zapewne nie mógł; po co sztuczność, po co pozory? Do tego - pewność, że w mowie prezydenckiej będą co rusz pojawiały się słowa: Polska, niepodległość i im podobne - mogła zadziałać zniechęcająco.
Podczas Marszu Niepodległości ten i ów, zagadnięty przez reportera, powiadał: - Polskość - to normalność! Najwyraźniej wielu świadomym tego, co się w kraju dzieje, mocno zapadły w pamięć wyartykułowane kiedyś przez bohatera niniejszej notki słowa stanowiące zaprzeczenie tej oczywistości: "Polskość - to nienormalność"... ileż pokrętnego wysiłku wymagało dowodzenie rzekomej głębi intelektualnej, a więc i słuszności tych słów - a przecież niejeden się za to zabierał; szczęśliwie, że raczej bezskutecznie.
Nie jestem pewnie osamotniony w przekonaniu, że to, co nas otacza powinno być jasne i zrozumiałe. Dlaczego polityk zajmujący wysokie stanowisko państwowe wydaje się w swoich celach i działaniach wyraźnie odbiegać od interesu państwa takiego, jakim go widzi większość obywateli - łatwo zrozumiałe nie jest. Ale to, że on święta narodowego ze współobywatelami nie obchodzi, jest logiczną konsekwencją takiego właśnie stanu rzeczy; dobrze, że przynajmniej to daje się zrozumieć.
Inne tematy w dziale Kultura