Wyobraźmy sobie - podbiega do policjanta facet z rozwianym włosem krzycząc: pomocy - tu obok, w zasięgu twojego wzroku mordują człowieka! A policjant: Chce pan zgłosić przestępstwo? - tak, tak! - to niech pan zadzwoni na policję, a my to nagramy.
Co - że niemożliwe? Ależ jak najbardziej - tak, a w dodatku - całkiem chyba z punktu widzenia policji prawidłowe. Nie byłem, jak dotąd, oblatany w procedurach policyjnego postępowania w nagłych przypadkach, ale teraz wszystko już kumam i wiem, że co nagle, to po diable; teraz - to znaczy po obejrzeniu wydarzeń pod wiadomym pomnikiem. Myliłby się ten, co jak i ja do niedawna, uważałby opisaną na początku scenkę za nieprawdopodobną i był zdania, że policjant powinien pognać w te pędy, żeby wyrwać ofiarę z rąk rozbójnika, a tegoż - zapuszkować. Nic bardziej błędnego, niż takie przekonanie - a dlaczego, to wyjaśniają obrazki, co je widziałem pod pomnikiem: redaktor z "Republiki" biegnie do policjanta i skarży, że jakieś typy naklejają na pomniku papierzyska, co wypełnia znamiona bezczeszczenia miejsca pamięci - a policjant na to: - a pan przed chwilą taki papier zerwał i to pan jest przestępcą, bo oni mają zezwolenie od dowódcy (czy komendanta?) garnizonu - dysponenta terenu. I spokój, żadnych działań - a wręcz przeciwnie: rozwaga, umiar i powściągliwość; ot, co! Bo, jak się rzekło, co nagle - to po diable.
A serio - to nasuwa się sporo pytań i wszystkie wydają się dotyczyć jakości służb mundurowych. Bo co do tego, że opisywany casus wpisuje się w zapoczątkowany jakiś czas temu ciąg unieważnień prawa przy pomocy pozbawionych jakiejkolwiek wagi prawnej świstków - wątpliwości nie ma: pozwolenie wydane przez dysponenta terenu nie ma żadnego znaczenia w zestawieniu z wyraźnym przepisem mówiącym, czego z pomnikiem robić nie wolno; nie ma znaczenia - a faktycznie zmierza do unieważnienia tego przepisu. Nie wiem, jakiego stopnia oficerem jest ten, co ten świstek wyprodukował i podpisał - ale przypuszczam, że wysokiego. Ten gość - czy tytułując tak nie znieważam munduru?! - zrobił coś, do czego nie miał prawa; w żadnym razie nie wolno mu było zgodzić się na oklejanie pomnika, bo to poza jego uprawnieniami - podobnie, jak i poza czyimikolwiek. No, to jak - nie wiedział, źle ocenił sytuację i podjął nietrafną decyzję? Ależ od oficera, a szczególnie - posiadającego dużo belek i gwiazdek, a może i wężyk - oczekuje się, że w razie potrzeby będzie wiedział, co trzeba, prawidłowo oceni sytuację i podejmie właściwą decyzję; jak to go przerasta, to po diabła nam ktoś taki? A policjanci - też dobrzy sobie! Idąc na akcję pod pomnikiem powinni byli stosowny, dość prosty przepis dotyczący miejsc pamięci wykuć i zapamiętać. Co było na tych naklejanych papierach - nie wiem, bo rzecz oglądałem w telewizorze; przypuszczam jednak, a to przypuszczenie jest tożsame z pewnością, że nie były to treści zgodne z intencją, w jakiej pomnik powstał. Policjanci, w odróżnieniu ode mnie będący na miejscu powinni byli to sprawdzić i stosownie zareagować - a tu jeden zasłania się pozwoleniem od wspomnianego wojskowego, a drugi proponuje interweniującemu redaktorowi, żeby zadzwonił na policję i zapewnia, że on to wszystko nagrywa. Co to się dzieje - czy żaden z tych funkcjonariuszy nie zastanawia się nad tym, co robi? A może inaczej - niewykluczone, iż oni sądzą, że nad tym nie zastanawia się nikt.
Wiem, morderstwo i oklejenie poimnika - to nie to samo, ale gdzie leży granica pomiędzy sprawą wymagającą interwencji - a taką, obok której można, zdaniem funkcjonariusza, przejść nie objawiając szczególnego zainteresowania? Przypuszczam, że pewien spacyfikowany podczas protestu rolników pejzan nie zamordował nikogo ani nie podpalił domu - a policjanci uznali za konieczne, aby go bez ceregieli powalić na ziemię depcząc przy okazji flagę; dzisiaj - ani kiwnięcia palcem w stronę naklejaczy, a jednocześnie sugestia, że redaktor zrywając naklejkę popełnił przestępstwo. Rany boskie... niby - murem za mundurem, ale jakoś mocno się w tym postanowieniu zachwiałem.
Inne tematy w dziale Polityka