Wygląda na to, że Kosiniak Kamysz proponując wystawienie w wyborach prezydenckich wspólnego kandydata obozu rządzącego powiedział coś niebywale istotnego - bo i komentatorzy polityczni zaczęli o tym pytlować, a i sam Donald Tusk zareagował. Cóż w tej jego wypowiedzi ciekawego - możnaby zapytać. Możliwości są przecież dwie: albo kandydat wspólny - albo każda partia wystawia swojego; wskazanie na jeden z dwu możliwych wariantów, to nic oryginalnego, wręcz - banał. Ciekawsze, a w każdym razie dające więcej do myślenia jest to, co wspomniany polityk i wysoki (ok. 190 cm) funkcjonariusz państwowy wyartykułował przy tej samej okazji - a co brzmiało tak: "Nie będzie bezpieczeństwa Państwa Polskiego dopóki nie wyłonimy prezydenta, który nie będzie ani prawicowy, ani lewicowy - ale wspólnotowy".
Hmm ... - pomyślałem sobie: któż to taki, ten wspólnotowy - czym on się charakteryzuje i gdzie go szukać? A przede wszystkim - co znaczy w odniesieniu do polityka to słowo, brzmiące swojsko, ale nie nacechowane szczególną precyzją. Wspólnotowy, czyli - wedle Kosiniaka - ani lewy, ani prawy. Kierując się zaprezentowaną przez niego logiką wypadałoby stwierdzić, że tak prawicowcy, jak i lewicowcy bezpieczeństwa Państwu nie zapewnią, bo są mu być może z zasady przeciwni - a w najlepszym razie jest im ono obojętne; dlaczego - to słodka tajemnica pana WKK ( to nie jest skrót oznaczający Wszechstronny Konkurs Konia...itd.) i niech tak zostanie.
Co to może znaczyć - wspólnotowy... może taki, co to szczególnie dba o dobro wspólnoty, czyli narodu? Ale jaki polityk tego nie zadeklaruje, a poza tym - to nieszczęsne słowo "naród"; po stronie, którą pan Władysław wybrał zbyt chętnie się go nie używa. A może idzie panu wicepremierowi o takiego kandydata, którego wytypuje wspólnota? Kandydat wspólnotowy ... - brzmi nieźle, ale wypadałoby ustalić, co ma na myśli wyżej wzmiankowany mówiąc: "wspólnota" - cały naród (znów to niefortunne słowo!), czy jakąś ze składających się nań grup, powiązanych wewnętrznie wspólnym celem czy interesem. Jeśli to pierwsze, czyli - naród, to klapa kompletna - bo on, ten naród - nigdy się co do jednego kandydata nie dogada; do czego zresztą byłyby wtedy potrzebne wybory? A jeśli drugie, czyli grupa - to czemu wykluczać prawicę i lewicę, też przecież grupy - i co by wtedy zostało? Same zagadki - i można podejrzewać, że pan Wladysław mówiąc to, co powiedział, nie zastanawiał się nadmiernie i nie przypuszczał, o jakie rozterki jego słowa mogą przyprawić ich odbiorcę. Ale z innej strony na rzecz patrząc - to niewykluczone, że te rozterki mogą być nieuzasadnione, bo on, jak na szefa formacji ludowej przystało, kieruje się madrością ludową, zalecającą m.in. dla bezpieczeństwa nie wychylać się nadmiernie w żadną stronę. Ale skoro tak - i stąd "ani prawicowy, ani lewicowy" - to czemu zatrzymywać się w pół drogi? Dlaczego nie - nie za gruby, ale i nie za chudy, nie stary - i nie młody, nie mały - i nie wysoki... wydaje się, że dopiero wykluczenie wszystkich możliwych przeciwieństw i skrajności byłoby rozsądną konsekwencją ledwie zarysowanego pomysłu wicepremiera.
Wicepremiera... skoro już przy tym jesteśmy, to wypada zauważyć, że o ile człowiek spoza polityki, żeby go cytowano, musi się niemało natrudzić i coś istotnego wykombinować - to politykowi wystarczy np. zostać wicepremierem i już wydalane przez niego duby smalone rozmaici redaktorzy na wyprzódki popularyzują na pasku w telewizorze (tam to widziałem). Cóż - "nie ma w tym równości" - jak mawiał jeden z bohaterów Dickensa dolewając wódki do grogu.
Inne tematy w dziale Polityka