Nie chcę stawiać znaku równości między pewnym zimowym porankiem sprzed czterdziestu trzech lat - a tym, co się wydarzyło na początku dzisiejszego dnia; zróżnicowana skala wydarzeń - to niewątpliwe, a przy tym okoliczności zgoła odmienne. Wtedy - huknięcie obuchem w głowę całego narodu, a teraz - tylko naruszenie prawa związane z uderzeniem w jedną z instytucji państwowych; tylko! Podobieństwa jednak narzucają się nieodparcie, bo przecież ten dzisiejszy przypadek - to fragment ciągu wydarzeń trwającego od pół roku i zmierzającego do celu tożsamego z tym, który w tamtym czasie przyświecał generałowi. Wtedy załatwiono rzecz za jednym zamachem, a teraz - powoli, krok za krokiem; dlaczego - czyżby brak determinacji? Nie sądzę; jej tu z pewnością nie brak - a idzie raczej o spodziewanie, że jak się będzie żabę gotować powoli - to ona przywyknie i ani się spostrzeże, jak zostanie ugotowana. Dopuszczam, że tak właśnie może się stać - a ta smętna konstatacja bierze się z obserwacji tego, co robi i jak się zachowuje znaczna część moich ziomków; znaczy - ta żaba.
Nie bez powodu wspominam tamto wydarzenie z ubiegłego wieku: najpierw euforia sierpnia 1980. - i moi rodzice, wtedy w wieku mniej więcej takim, jak ja obecnie - uznali, że złapali Pana Boga za nogi! Po trzech wojnach - tyle w swoim życiu zaliczyli - i 35 latach PRL - upadek komuny; tak to wtedy wyglądało i dla nich, pryncypialnych antykomunistów ta sytuacja jawiła się, jak otrzymane u schyłku życia zadośćuczynienie za wszystko, co przeżyli wcześniej. Wydarzenia roku następnego były dla nich wstrząsem silniejszym chyba, niż dla mnie - bo oznaczały ostateczne rozstanie z nadziejami na to, co wydawało się być już na wyciągnięcie ręki.
Rozmaite sytuacje i wydarzenia lubią się powtarzać - nie koniecznie, jako identyczne; wystarczy podobieństwo, żeby człowiek poczuł się uderzony zaistniałą analogią. Uświadomiłem sobie raptem, iż znalazłem się w sytuacji takiej, jak moi rodzice w tamtym czasie: wiek podobny - i takie samo oczekiwanie, że to, co zaczęło iść dobrze - tak samo, albo i lepiej potoczy się dalej. Nie potoczyło się wtedy - i po latach okazuje się nie inaczej: sprawdza się powiedzenie, że co się polepszy - to się popieprzy; przepraszam, że tak niewyszukanie. Cykliczność wydarzeń w naszej historii wydaje się być wyraźna: najpierw euforia i nadzieja, a potem - zarycie nosem w błocie; do tego świadomość, że czasu na należyte otarcie nosa już mało - a może całkiem brak.
Próbuję ustalić, do kogo mieć o to pretensje; do nikogo z zewnątrz, bo przecież taki np. Scholz robi to, co mu nakazuje jego niemieckie, a więc zbójeckie prawo. Co do Tuska - to choć łże na każdym kroku, jak ... dobra, bez porównań - tego, co zamierza zrobić po zdobyciu władzy, nie ukrywał i czynił wiadomym, kogo potraktuje żelazną miotłą - a do kogo, kierowany łagodnością wyśle jedynie silnych panów. Zwykle potępia się stosowanie odpowiedzialności zbiorowej, ale w naszym przypadku bez tego ani rusz: to naród - my, Polacy! Nikogo innego winić nie można - i na tym wypada zakończyć, bo rozwijanie tego wątku znacznie przekroczyłoby określone w tytule zamierzenie autora.
Inne tematy w dziale Polityka