Włączywszy dziś telewizor zobaczyłem, jak jegomość o nazwisku Weber - przewodniczący EPL - wydalił z siebie taką mniej więcej informację: " realizując założenia Zielonego Ładu ratujemy planetę dla przyszłych pokoleń!" Ech, ech - powiało wspomnieniami sięgającymi dalekiego dzieciństwa, odległej młodości i także minionego, niestety, wieku męskiego; jestem już stary, a to, o czym mówię - to były czasy komuny i podobnych wypowiedzi nasłuchałem się wtedy co niemiara. Rządził wówczas, jak wiadomo, lud roboczy miast oraz wsi i najwyraźniej z jakichś niejasnych powodów sprawował tę władzę w celu udręczenia siebie, bo bida aż piszczała - ale za to byliśmy karmieni zapewnieniami, że to dla dobra przyszłych pokoleń musi nam przysychać brzuch do kręgosłupa. Czymś podobnym pachnie - e, precz z eufemizmami! - śmierdzi i teraz. Dla dobra przyszłych pokoleń... czy ono, to dobro , nie powinno brać się z tego, że i nam teraz jest dobrze? Albo inaczej: czy nastawiając się na dobrobyt tych, co po nas nadejdą - nie powinniśmy mieć prawa do skonsumowania już teraz cząstki tego późniejszego szczęścia? Na zdrowy rozum biorąc - dobro naszych dzieci, wnuków i tak dalej powinno w prosty sposób wynikać z naszej pomyślności; dlaczego chcąc, aby im w przyszłości miało być dobrze - za warunek konieczny mamy uznać założenie sobie stryczka na szyję?
Takie pytania, aby miały jakikolwiek sens, należałoby stawiać przyjmując w dobrej wierze, iż rację mają twierdzący, że to, co teraz zrobi albo i nie zrobi część Europy, zadecyduje o losach całego świata - i to w przyszłości tak bliskiej, że konieczne są już, już działania szybkie; ba - wręcz galopujące. Bo jeśli oni racji nie mają, to wszelkie rozważania - a tym bardziej decyzje dotyczące tego, co jakoby dla dobra przyszłego klimatu oraz naszych potomków powinniśmy zrobić - nie mają oczywiście najmniejszego znaczenia, a tym samym i sensu. A na to, że racji mogą nie mieć wskazuje wiele okoliczności - ot, choćby ta, że dla poparcia swoich tez katastrofiści uznają za konieczne przywoływanie i propagowanie na cały świat głosu niedowarzonej a bezczelnej smarkuli - bo wiadomo: głos niewinnego dziecięcia powinien trafić do wszystkich i otworzyć im zaślepione oczy. Mawiało się kiedyś, że przed wprowadzeniem jakiejś nowości należy ją wypróbować na szczurach; to miało dowodzić naukowego podejścia do sprawy i niektórzy na tej podstawie twierdzili, że socjalizm jest do d..y, bo go wpierw nie zbadano przy pomocy tych gryzoni. Teraz o żadnych szczurach - no, nie bierzmy tego dosłownie - mowy nie ma, bo wszystko z góry wiadomo, a przeciwnicy np. teorii dot. ocieplenia następującego z winy krów emitujących gazy cieplarniane, odsądzani są od czci i wiary bez jakiejkolwiek potrzeby naukowej argumentacji; ostatnio posłyszałem w telewizji, że są oni tyle warci, co płaskoziemcy i dyskutować z nimi nie warto. Ja się na tych sprawach nie znam, ale tu coś przeczytam, a tam posłyszę - i myślę: dlaczego nie dać choć trochę wiary, albo nie poświęcić uwagi twierdzącym, że z zanieczyszczeniami w atmosferze sprawa nie jest tak oczywista i jednoznaczna, bo jakoby one potrafią blokować ciepło płynące od słońca - i to wcale nie jest dla nas dobre. Nie próbuję rozstrzygać - bo niby na jakiej podstawie? - kto ma rację, ale np. twierdzi się, że kiedy pod koniec XVIII w. nastąpił ogromny wybuch wulkanu na Islandii i do atmosfery uszło mnóstwo różnych paskudztw, to przez lata było zimno i w związku z tym głodno - a nie, żeby ludzie umierali z gorąca; skutkiem tego był jakoby wybuch rewolucji w zziębniętej i głodnej Francji. Podobnie wydarzyło się po wybuchu superwulkanu, na którym stoi obecnie Neapol, jakieś 40 tys. lat temu; też nic się nie ociepliło, choć zanieczyszczeń w atmosferze było od groma - a wręcz przeciwnie: neandertalczycy w prawie całej Europie powoli wymarli z zimna i wiążącego się z nim głodu. A znowu w końcówce pierwszego tysiąclecia n.e. na Grenlandii hodowano na bujnych łąkach bydło i masło eksportowano do Europy; do jakiejkolwiek rewolucji przemysłowej i masowej produkcji CO2 było daleko, atmosfera czysta - a ciepło.
Powtarzam - nie wiem, kto ma rację; o tym, co powyżej - przeczytałem albo zasłyszałem i rozstrzygać o wadze argumentów nie próbuję. Wygląda na to, że choć tacyśmy mądrzy - to o Matce Naturze nie wszystko jeszcze wiemy; raz Ona, wedle swego upodobania sprawia, że jest zimno - a kiedy indziej znowu, że ciepło. Redukcja emisji może ma tu coś do rzeczy, a może nie; jeśli nie - to pewnie i tak warto o nią z innych względów zabiegać. Pytanie, czy pochopnie i bez umiaru - wydaje się istotne. A swoją drogą - troska o te sprawy nie pojawiła się dopiero w naszych czasach: w "Szwejku" pewien karczmarz próbował roztrząsać kwestię, dlaczego zimą jest zimno, a latem ciepło - i bardzo się dziwił, dlaczego uczeni tego nie wyjaśnili.
Inne tematy w dziale Rozmaitości