Eternity Eternity
2177
BLOG

Marek Hłasko –kalendarium 1965 - 1969

Eternity Eternity Kultura Obserwuj notkę 27

 1965

 
W pierwszym, podwójnym numerze paryskiej "Kultury" ukazuje się opowiadanie "Drugie zabicie psa".
 
Od początku roku Hłasko ponownie ma kłopoty ze zdrowiem, uzależniony od środków nasennych osłabił organizm. W lutym przebywa najpierw w klinice w Monachium, a następnie, do 8 marca, kontynuuje leczenie w uniwersyteckiej klinice w Berlinie. W marcu powraca do Zurichu, w nie najlepszym stanie, skoro w liście do matki skarży się na melancholię, która go prześladowała na przełomie marca i kwietnia: "nie byłem przez miesiąc zdolny do niczego".
 
W maju odzyskuje wigor i chęć do pracy; motywacją stało się zamówienie redakcji szwajcarskiego tygodnika "Die Weltwoche" , wychodzącego w Zurichu, na kilka esejów o polskiej literaturze i filmie, o kulturze masowej. 4 czerwca ukazuje się pierwszy artykuł; czwarty i zarazem ostatni opublikowano z datą 13 maja 1966 r. Z listów wynika, że Hłasko nie przywiązywał do tych tekstów, cokolwiek by powiedzieć całkiem udanych, szczególnej wagi. Marek pisał je po polsku, tłumaczenia zaś na niemiecki robił Janusz von Pilecki, tłumacz z Monachium, który przekładał również inne utwory Hłaski. Na propozycję Mieczysława Grydzewskiego, redaktora naczelnego "Wiadomości" w Londynie, który zaproponował Hłasce druk polskich oryginałów esejów, tenże odmówił. W liście do Grydzewskiego z 20 października użył m.in. następującego zdania oceny wspomnianych tekstów: "to jest dla matołów, to nie jest dla poważnego tygodnika literackiego. Pan uczyni mi krzywdę. Po co? Ja to przecież piszę dla pieniędzy, to wszystko".
 
Na marginesie warto dodać, że podczas pobytu na emigracji Marek Hłasko rzadko pisywał artykuły; jeszcze w trakcie pierwszego pobytu w Izraelu w 1959 r. powstało kilka tekstów, w latach późniejszych eseje dla "Die Weltwoche" są chyba jedynymi jego utworami z gatunku dziennikarsko-literackiego .
 
w maju strofuje w liście matkę: "Dlaczego przestałaś mi wysyłać książki? Nic mi nie sprawia takiej radości jak czytanie w rodzinnym języku czy tego nie potraficie zrozumieć? Dziwne. Książki są w Polsce przecieŻ takie tanie; kosztują jedną dziesiątą tego co tutaj".
 
Na początku lipca Marek wyjeżdża z Zurichu do Włoch na trzy miesiące, "gdyż tak mi kazali lekarze". Zatrzymuje się w Palermo na Sycylii, pod adresem Conchiglia d'Oro, Viale Cloe Mondello (PA).
 
We Włoszech kontynuuje pisanie książki "Sowa, córka piekarza". RozpręŻony słońcem i morzem zdaje się być w świetnej formie. "Pływam dziennie po pięć kilometrów, ważę 84 kilo. Jak tylko mojej kochanej żony nie ma zaraz zmieniam skórę jak wąż. Zresztą żonę trzeba zmieniać na młodszą. Najwyższy czas". Z korespondencji do matki wynika, że cOś zaczyna się psuć w jego związku małżeńskim. "Moje stosunki domowe są tego rodzaju, że nie wracam na razie do domu. W ogóle mam dość Europy. Zbrzydła mi. (...) Moja sytuacja materialna nie jest dziś dobra. Siedziałem teraz we Włoszech i pisałem nową książkę. Bardzo dużo pieniędzy wydałem, gdyż chciałem za wszelką cenę napisać" fragment ostatniego listu z Palermo, 29 sierpnia.
 
Hłasko uciekał przed żoną. tym chyba należy tłumaczyć jego prawie nieustanne podróże i dłuższe pobyty poza domem rodzinnym. Ledwie zakończył okres "włoski", a już na początku września stacjonuje w Paryżu, zatrzymując się w Maisons-Laffitte. W Paryżu Marek rozpoczyna pisanie "Pięknych dwudziestoletnich", swej literackiej autobiografii, która przysporzy pisarzowi sławy, a z drugiej strony powiększy szeregi wrogów. Do dziś kontrowersyjnie przyjmowanej i ochrzczonej przez samego Hłaskęmianem "zmyślenia prawdziwego".
 
Ostatniego dnia września przyznaje się matce, że jego małżeństwo rozpada się, że do Soni wrócić już nie chce, zaś sam żyje biednie. Inaczej interpretuje aktualną sytuację Hłaski Zygmunt Hertz w liście do Miłosza, z początku października.
 
",Jest u nas Hłasko. Dziwny człowiek: mam dwojakie uczucia. Odrzuca mnie jego sposób myślenia o życiu codziennym. (...) Jego sytuacja trudna Sonia nie wytrzymała zerwała z nim, chyba definitywnie, czyli baza finansowa przestała istnieć. A zostały przyzwyczajenia, których się boi jak ognia, bo nie ma na ich zaspokojenie. Wspaniały sportowy samochód za 9 tys. dolarów rozwalony został w Jugosławii. (...) Z drugiej strony nieszczęśliwy człowiek, który się poniewierał przez całe życie, nie miał nigdy swego kąta, zawsze wisiał na kimś: na Jerzym Andrzejewskim, na Berezie, na Agnieszce" na Soni, na mnie wreszcie. Jest teraz przerażająco grzeczny, uprzejmy: śmiertelny strach przed straceniem ostatniej mety. Na pewno wielki talent" łatwość pisania "dla ludzi", ale w rozumowaniach swoich bardzo uproszczony nie słoń a sprawa polska, a Hłasko a sprawy świata"'.
 
Kilka dni później Hertz uzupełnia swój wizerunek Hłaski, odbiegający nieco w faktach, ale prawdziwy w swej istocie: "facet 32-letni, który miał własne mieszkanie" własny kąt przez trzy czy cztery miesiące po otrzymaniu Nagrody Wydawców w Warszawie. Przedtem i potem zawsze był gdzieś kątem. Człowiek, który nie ma własnej szafy, własnego łóżka, własnej półki na książki, wieczny rezydent szafirów, kurew, drobnych pań od Wincentego a Paolo czy izraelskich inteligentów".
 
Tenże Hertz napisał 12 października list do Soni, opisując warunki Maisons-Laffitte, w jakich przebywa Marek, oraz jego zachowanie. Wynika z listu, że Hłasko pisuje w pokoju od pięciu do sześciu godzin, ma dostęp do mnóstwa książek" czyta, kiedy chce. ,"Nie pije niczego prócz piwa uspokajał jego żonę i ma przeogromną przyjemność, kiedy sięgam po moją whisky".
 
W dalszym ciągu Hłasko znajduje się w kiepskiej kondycji psychicznej. "Od lat pętam się po rozmaitych hotelach a nie jestem już młody" chcę mieć jakieś miejsce, gdzie będę mógł zebrać do kupy własne książki i wiedzieć, że zostanę tu tak długo, jak mam ochotę" użalał się matce w liście z 2 listopada.
 
Stosunki Hłaski z gospodarzami Maisons-Laffitte w tym okresie układały się chyba niezbyt korzystnie Marek krytykował atmosferę domu, podziały polityczne pomiędzy jego mieszkańcami. W liście do NowakaJeziorańskiego opisywał wdzięczność dla szefa "Kultury", Jerzego Giedroycia, za to, że "dał mi szansę skończenia książki i na przebywanie wśród Polaków, na czytanie polskich książek i gazet. To jedno się liczy"' (9 listopada).
 
W listopadzie zabrał się ponownie do obróbki "Sowy, córki piekarza", z której nie był zadowolony. "Będę musiał przepisać ją po raz czwarty od początku do końca. Zacząłem ją pisać trzy i pół roku temu; jeszcze nie gotowa. Ta cała literatura jest o tyle głupią zabawą, że im dalej, tym trudniej".
 
W dwóch kolejnych numerach "Kultury'" (11 i 12) drukowane są pierwsze fragmenty ",Pięknych dwudziestoletnich", do których ",nie przywiązuję żadnej wagi. Po prostu piszę je, żeby rozśmieszyć Giedroycia"' odpowiadał Hłasko w grudniowym liście do Jerzego Stempowskiego, komplementującego Marka za walory jego "wspomnień", "pamiętników". Warto zauważyć, że wersja książkowa "Pięknych dwudziestoletnich" różni się nieco treścią od fragmentów drukowanych w "Kulturze"'.
 
Na przełomie listopada i grudnia Hłasko opuszcza "Kulturę"' , niezadowolony z panujących tam zwyczajów. W liście do H. Rozpędowskiego uskarża się, iż "W Maisons-Laffitte mimo najszczerszych chęci zostać nie mogłem. Doszło do tego, że otwierano moje listy, że podsłuchiwano moje rozmowy, że wtrącano się do mojego życia prywatnego" (...) pisz mimo wszystko na Maisons-Laffitte (...) ja tam już sobie list odbiorę. Nie mam stałego adresu w tej chwili mieszkam w hotelu Odeon, rue de L'Odeon 3, Paris 6"'.
 
1966
 
W styczniu Hłasko jest cały czas w kontakcie z Zygmuntem Hertzem, spotyka się też z Esther Steinbach, która w liście z 24 stycznia do Zuli Dywińskiej napisała: ",Zostawiłam w redakcji "Kultury" moje nazwisko i adres, prosiłam panią, żeby zawiadomiła Marka, jeśli tam zajdzie, że jestem w Paryżu. Jestem z Nim w jakiejś dziurze w Paryżu, ale przyjemnie miło, że jesteśmy razem"'.
 
Z końcem stycznia na bywającego nadal w Maisons-Laffitte Marka Hłaskę narzeka Hertz w liście do Miłosza, rozgoryczony zachowaniem niesfornego gościa, który marnuje sam siebie "nie do życia. Najdziwniejsze jego powodzenie u kobiet. Tego nie rozumiem; brudas aż śmierdzi, neurastenik, pijak okazyjny, awanturnik też okazyjny. Myślę, że rozwija pawi ogon czarów przez krótki okres czasu, nabierze na litość czy samotność". Powodem irytacji Hertza było bliżej nieokreślone ,"gówniarskie zachowanie"' Marka i jego szybki wyjazd bez pozostawienia adresu pojechał wtedy do Londynu, skąd wybierał się na parę tygodni do Kalifornii, o czym pisał w lutym do Dywińskiej w Izraelu. Jeszcze trzy tygodnie później nie przeszła Hertzowi złość na Marka, skoro napisał o nim: ",To utylitarny chłopiec, budujący swoje życie na innych ludziach, jemiołowaty".
 
W tym czasie Marek przebywał już w Stanach Zjednoczonych, dokąd liniami PANAM poleciał 22 lutego na czternastodniowe zaproszenie producenta filmowego, polecany przez Romana Polańskiego do współpracy przy realizacji z nim w przyszłości wspólnego filmu. Mimo podjętych prób współpracy nad scenariuszami żaden film nie powstał. "Polański za bardzo ingerował w pomysły scenariuszowe Marka tłumaczyła nieudany związek syna z Polańskim matka Marka te dwie indywidualności były tak różne, że nie potrafiły się porozumieć. Umowa została zerwana. I mimo że syn pozostał w USA jeszcze kilka lat, do powtórnych prób współpracy między nimi już nie doszło".
 
podobną opinię na ten temat ma Zofia Komedowa, żona Krzysztofa Komedy, który współpracował w Polsce, a następnie w USA z Polańskim. Komedowa poznała Hłaskę w Stanach, który jej zdaniem "był zachwycony, że wreszcie życie mu się odmieni; z zapałem przystąpił do pracy, ale Romek (Polański) wszystko mu odrzucał. Być może Hłasko nie potrafił "wczuć się" w amerykański klimat, co mu zresztą Romek wprost kiedyś powiedział: nie nadajesz się na amerykański rynek. Wyrzucił mnie jak śmiecia i zostałem na bruku zwierzał mi się Marek'".
 
Na ten temat wypytywała Polańskiego autorka książki "Listy Marka Hłaski"'" skąd został zapożyczony fragment komentarza słynnego reżysera: "Miałem wówczas pomysł, niezupełnie jeszcze skonkretyzowany, aby zrealizować film o Hitlerze, który żyje, na przykład w Argentynie czy w jakimś innym kraju Ameryki południowej, i ktoś go tam, zupełnie przypadkowo odnajduje. Oczywiście, jest to fikcja, ale pomysł żyjącego Hitlera wydawał mi się interesujący. (...)
 
No więc Marek Hłasko przyjechał do Los Angeles, napisał na kilku stronach konspekt tego scenariusza, ale jakoś mu nie wychodziło. Wówczas zrozumiałem" że Markowi obce jest pisanie na tzw. zamówienie. (...) No i Marek dość szybko zrezygnował z tego. Potem postanowił pisać coś o lotnikach. Jakoś nie służyła mu ta Ameryka, wbrew temu, czego się po niej spodziewał i o czym marzył. (...) Straciłem z nim kontakt. Większość czasu spędzałem w Londynie".
 
Tuż po przyjeździe do Los Angeles, 28 lutego, Hłasko postrzegał Stany Zjednoczone z dystansem: "Piękny kraj Ameryka, ale jestem już za stary i zbyt przywiązany do Europy"'. Jeszcze w Europie, osiem lat wcześniej marzył o pobycie w USA, gdzie mógłby studiować reżyserię filmową, otrzymać na naukę stypendium.
 
Po krótkim okresie idylli, mieszkania w Hollywood (Sunset Boulevard), pojawiły się kłopoty. Aby dalej żyć, musiał pracować, lecz nie w branży literackiej. podejmował na czarno prace fizyczne, zwykle ciężkie, bo tylko takie mogły być dostępne dla emigranta, który nie znał języka angielskiego wystarczająco dobrze. Do lekkich zajęć należała dystrybucja komiksów, której się podjął.
 
Dopiero pod koniec pobytu w USA w 1968 roku otrzymał Hłasko pozwolenie na pracę.
 
Od początku pobytu w Ameryce Hłasko żył wspomnieniami o Esther Steinbach, żydowskiej dziewczynie, młodszej od niego o siedem lat, poznanej w Izraelu podczas jego pierwszego tam pobytu w 1959 roku. Odrzucony wtedy przez jej rodziców, nie ożenił się z nią. Za każdym pobytem Marka w Izraelu spotykali się. Uczucia obojga nie wygasły, wprost przeciwnie spotęgowały się od czasu, kiedy Marek zaczął tracić kontakt ze swoją żoną Sonią. W liście do przyjaciółki Z u li Dywińskiej, u której zresztą poznał Esther była uczennicą na kursach aktorskich, prowadzonych przez Dywińską żartował ze swoich miłości: "Kto potrafi w wasze życie wnieść tyle elementów satyry i humoru jak ja? Żenię się, rozwodzę i wciąż te same dwie kobiety od lat dokładnie dziewięciu". Temat ,"Hłasko i kobiety" lub ,"Kobiety w życiu Hłaski" zasługuje na odrębne potraktowanie lub na pominięcie. Nie stanowił on na pewno problemu badawczego dla autora tej książki. By jednak nie pozostawiać sprawy bez komentarza, warto zacytować w tym miejscu spostrzeżenie Leopolda Tyrmanda. ,"Kochało się go zazwyczaj 24 godziny. Nie można było dłużej. Kilka pań próbowało, ale żadnej nie wyszło. Znaczne ilości innych koleżanek rozumiały instynktownie prawa gry. I te mają dziś piękne wspomnienia"' (L. Tyrmand, Hłasko, Kultura nr 911969).
 
W maju Instytut Literacki "Kultura"' wydaje książkę "Piękni dwudziestoletni", o której w liście do matki Marek napisał, iż tom jego wspomnień jest raczej parodią niż autobiografią.
 
W tym samym miesiącu szwajcarski tygodnik "Die Weltwoche" publikuje ostatni z serii esejów Hłaski, który ocenia polską kinematografię "Film powojenny w Polsce"" (zob. s. 158).
 
Latem Hłasko pisze krótki tekst do księgi pamiątkowej, wydawanej z okazji 60. urodzin kolońskiego wydawcy, dr. Josefa C. Witscha, który podziękował mu za artykuł w liście z 11 sierpnia.
 
W maju roku następnego Josef C. Witsch umiera. We wspomnieniu pośmiertnym Hłasko napisał, iż był on "człowiekiem kochającym literaturę; kochającym ludzi piszących i pomagającym im. (...) Przez lata dodawał mi otuchy: martwił się, kiedy przynosiłem mu rzeczy kiepskie, i cieszył się, kiedy przynosiłem mu rzeczy nieco lepsze".
 
W tym czasie Marek mieszka pod adresem: 139 South Wetherly Drive, Los Angeles, California.
 
7 lipca umiera nagle ojczym Marka, Kazimierz Gryczkiewicz.
 
Śmierć ojczyma wstrząsnęła Markiem. Już od dzieciństwa, przez długie lata, drugi mąż jego matki był mu obcy, odnosił się do niego wrogo. Na emigracji stosunek Hłaski do ojczyma łagodniał, stawał się coraz bardziej życzliwy i pełen dobroci, uczucia. W liście do matki z 11 lipca zapewne szczerze napisał: "Wierzę w to, że życie naszego Ojca zostało przetłumaczone na język Boga. Żył długo i dobrze, nikt go nie będzie źle wspominał i tylko ja najbardziej ze wszystkich ludzi na świecie mogę cierpieć, że tak dużo czasu upłynęło, zanim ja z Nim nauczyłem się mówić. Nie potrafiłem tego jako dziecko".
 
W liście datowanym dzień później opisywał matce swój aktualny wygląd: "Kiedy przyjechałem do Stanów, byłem bardzo szczupły; teraz od pływania i jedzenia znów zrobiłem się szeroki i niczego nie mogę na siebie włożyć" .
 
W drugiej połowie lata, prawdopodobnie w sierpniu, Marek przenosi się do Santa Monica. "Kalifornia jest pięknym krajem; gorąco, sucho, morze i nawet śnieg o godzinę jazdy samochodem". Nowy adres zamieszkania: Santa Monica 7 Avenue m. 29.
 
Nakładem Polskiej Fundacji Kulturalnej w Londynie ukazuje się ksiąŻka Marka Hłaski, zawierająca opowiadania "Nawrócony w Jaffie" i "Opowiem wam o Esther". Książki tej nie opublikowała paryska "Kultura", która dotąd promowała twórczość Hłaski. W Instytucie Literackim odrzucił ją jej szef Jerzy Giedroyć, nie przekonany do walorów artystycznych tych opowiadań. "Nie twierdzę, że jestem nieomylny, ale mnie to się nie podobało" mówił w rozmowie telefonicznej, przeprowadzonej w trakcie przygotowań tego kalendarium.
 
Z podobnych względów Giedroyć odrzucił również powieść Hłaski "Sowa, córka piekarza", opublikowaną po raz pierwszy przez Księgarnię Polską w Paryżu.
 
Z końcem roku, dokładnie 13 grudnia, Hłasko w liście do matki przedstawia swoją sytuację: "Przyjechałem tutaj, nie mam prawa pracy, rozszedłem się z żoną, sam nie bardzo wiem, co mam robić, i zastanawiam się nad tym głęboko".
 
 
1967
 
W trzeciej dekadzie stycznia nastroje Hłaski nie ulegają zmianie. Zauroczony Kalifornią, określaną przez jej znawców "pozaczasowym rajem", "smętnym przedsionkiem nieśmiertelności", popada w melancholię. "Jestem już bardzo zmęczony włóczęgami po świecie (...) co odbija się źle i na moim zdrowiu, i na mojej pracy. Muszę gdzieś osiąść; sam jeszcze nie wiem, co robić" (23.01).
 
W miesiąc później od cytowanego tu listu do matki w następnym nigdy dotąd nie publikowanym daje Hłasko ocenę swego małżeństwa z Sonią Ziemann. "Ja ciągłe czekam na ten cholerny rozwód, od którego wszystko rzecz jasna zależy. Sonia zachowuje się jak dziecko, zmarnowała to małżeństwo i nawet nie potrafi zrozumieć, co jest straszne przede wszystkim dla niej, gdyż będzie się czuła opuszczona, zdradzona, a ja nie mam siły tłumaczyć jej czegoś, czego ona i tak nie pojmie. Ja starałem się być dobrym mężem, jak drogo umiałem, tak drogo, jak starczyło mi sił, a ponieważ nie miałem tych sił więcej i nie miałem również ani zrodzeń, ani dobrych chęci, odszedłem. Nie odszedłem dla innej kobiety ani dla łatwego życia, tylko po prostu aby nie zwariować. Tego Sonia zrozumieć nie chce, nie umie, nie może, a ja tu w niczym pomóc nie umiem". Nie wnikając w szczegóły, stwierdzić można, iż małżeństwo to nie miało od początku chyba szans powodzenia. Partnerzy stanowili bowiem jakże odmienne osobowości, osobowości twórcze, artystyczne. Różnili się podejściem do rzeczywistości, świata materialnego; dzieliły ich wspomnienia i oczekiwania. Nieustanne podróże Soni, wyjazdy Marka nie sprzyjały scementowaniu tego związku.
 
Marek otrzymuje 3 lipca upragniony dyplom ukończenia szkoły lotnictwa cywilnego Santa Monica Flyers, Flight Training, 2701 Airport Avenue, Municipal Airport Santa Monica, CA 90405. Egzaminy w tej szkole zaliczył 18 maja.
 
W numerach 5, 7-8 i 10 paryskiej ",Kultury" publikowane są "Listy z Ameryki'" Marka Hłaski. Miała z nich powstać książka, na wydanie której wstępną umowę wspartą zaliczką twierdził Hłasko zawarł z Jerzym Giedroyciem. W liście z lata 1968 r. do Jerzego Giedroycia Hłasko przypomina mu, że pracuje dla "Kultury" od lat jedenastu. Wspomnianych "Listów o Ameryce" na razie nie będzie, gdyż niektóre z nich stanowić będą fragmenty książki, nad którą pracuje. "Jak Pan pamięta, zawarliśmy umowę o książce o Ameryce; nawet dał mi Pan zaliczkę i książka ta jest (będzie szybko) do Pana dyspozycji, jeśli się Panu spodoba". Napomyka Hłasko, że z "Kulturą" czuje się związany na zawsze, ale nie może dla niej pisać tak często, jakby chciał. "Dopiero teraz, po przeszło dwóch latach oczekiwania, uzyskałem prawo pobytu i muszę imać się różnych parszywych zawodów, aby spłacać długi. Zyłem w końcu trzy lata za pożyczone pieniądze" .
 
Poproszony o komentarz Giedroyć podaje, że oficjalnej umowy na taką książkę nie było, skończyło się na luźnych rozmowach i kilku felietonach. Druk "listów z Ameryki" został przerwany, Hłasko miał pretensje do Giedroycia, że ten zbyt mocno ingeruje w jego teksty. Napomykał o tym w liście do Juliusza Sakowskiego, z którym prowadził dość burzliwą z obu stron korespondencję na temat wydania "Sowy, córki piekarza" przez Księgarnię Polską w Paryżu. "Dziękuję Panu pisał Hłasko w sierpniu 1967 r. za miłe słowa dotyczące mych reportaży ze Stanów. Z przykrością muszę Panu donieść, że więcej ich już nie będzie. Jerzy Giedroyć samowolnie dokonuje skreśleń: nie znając angielskiego przekręca imiona, jak na przykład z imienia Douglas (skrót Doug) zrobił Doud, co nie stanowi żadnego sensu, a mnie stawia w sytuacji idioty nie znającego choćby w sposób najprymitywniejszy języka i kraju, w którym przebywam".
 
W grudniu przed sądem w Los Angeles toczy się sprawa rozwodowa Soni z Markiem. Sonię reprezentował adwokat. Sąd rozwodu udziela, orzekając winę Marka.
 
W liście do matki z 30 grudnia Hłasko podaje swój nowy adres: 10504 Wilshire Boulevard m. 103, Los Angeles, California.
 
Szczęśliwy z uzyskanego rozwodu przekonuje matkę, że nigdy już nie ożeni się, od urodzenia ma bowiem naturę samotnika. "Być może, iż to nienormalne. Zresztą, już od roku 1959 kocham się w pewnej kobiecie, która nigdy nie chciała być ze mną i dalej nie chce. Lepiej więc być samemu niż z kimś, kogo się nie kocha". Tą kobietą jest oczywiście Esther, z którą nigdy się nie połączył, ale pozostały uczuciowe urazy. Jak wspominał w roku 1971 Marek Nizich-Niziński, który w Stanach był bardzo bliski Hłasce" ten "doszedł do stanu, kiedy się panicznie bał kogoś lub coś polubić, pokochać, by nie przeżywać po raz nie wiadomo który goryczy rozstania i chwil bezsilnej samotności. Stał się wtedy przez siebie stworzonym bufonem, ranił ludzi pierwszy, zadawał niezasłużone ciosy i przeżywał cierpki smak tych sytuacji sam, wyłączając na tygodnie telefon. Pił. Wszyscy się od Marka powoli odsuwali, zostawiając go gdzieś na boku, mało próbując go choć trochę zrozumieć w swojej małostkowości zatrzaskiwali drzwi przed pijakiem, awanturnikiem i łobuzem". (Wspomnienie jest fragmentem większej całości, zatytułowanej "Piękni trzydziestoletni"' i opublikowanej przez tygodnik ,"Wiadomości"' w Londynie 27 czerwca 1971 roku).
 
Po śmierci Hłaski Niziński popadł w depresję, ciągle o nim mówił i wspominał przy każdej okazji. Zmarł, lub jak twierdzą inni popełnił samobójstwo 22 stycznia 1971 roku.
 
Wśród Polaków na obczyźnie została przeprowadzona tego roku ankieta na najpopularniejszych pisarzy emigracji. Autor ankiety, Stanisław Zakrzewski, przyjął jako kryterium że jeden punkt to jedno czytanie przez uczestników badań. W ich efekcie okazało się, że najbardziej popularny był w 1967 roku Marek Hłasko (216 punktów), który wyprzedził Józefa Mackiewicza (210), Witolda Gombrowicza (137), Pawła Jasienicę (133) i Czesława Miłosza (112). Poniżej 100 punktów otrzymali m.in.: Marian Hemar, Melchior Wańkowicz i Kazimierz Wierzyński.
 
1968
 
Na początku lutego Sonia Ziemann odwiedza w USA Marka Hłaskę, o czym ten informuje matkę w liście z 14 lutego.
 
Od 11 lutego do 17 kwietnia 1969 roku Hłasko odbywa loty nad Santa Monica; w tym czasie zaliczył 86 lotów.
 
Na przełomie lutego i marca wychodzi wydana przez Księgarnię Polską w Paryżu "Sowa, córka piekarza"', przez część krytyków uznana za najwybitniejszą powieść Hłaski.
 
17 kwietnia mieszkanie Marii Hłasko w Warszawie zostało poddane rewizji przez służbę Bezpieczeństwa. W tym czasie matka Marka przebywała w swoim domku letniskowym w Stoczku; pod jej nieobecność nieproszonych gości przyjęła Jadwiga Oraczewska, siostra pani Marii. Według jej relacji, zapisanej przez Barbarę Stanisławczyk w książce ",Matka Hłaski"' (Słowo, Warszawa 1992): "Tamci pytali o kożuch Marka, maszynę do pisania i rewolwer. Kożuch i maszynę wzięła wcześniej Agnieszka Osiecka, której Marek te rzeczy zostawił; maszynę ma do dziś. Broni nie było. Przeszukali całe mieszkanie i piwnicę. Czytali wszystkie listy. Przeglądali każdą książkę. Powiedzieli, że książki nie mają debitu; kazali każdą podpisać"'.
 
Większą ich część zabrali, zwrot nastąpił dopiero po śmierci Marka, na żądanie matki w lutym 1970 roku.
 
W maju Hłasko otrzymuje prawo stałego pobytu w USA i związaną z nim możliwość podejmowania legalnej pracy. Zmienia adres: 1229 N. Poinsettia Place, Hollywood, California.
 
"W tym roku mamy tak koszmarnie gorące lato donosi Marek 27 września matce że trudno pracować" i mało w tym roku napisałem, tak więc i z pieniędzmi nie najlepiej. Trzeba to przetrzymać. (...) Z ludźmi się nie widuję, bo mnie nudzą, więc nie piję. Samochodem mało jeżdżę, bo mnie to znudziło".
 
Pisze o sobie jak o rozkapryszonym dziecku, nie chce martwić matki, więc ją oszukuje. Tak naprawdę pozostawał bez pracy, przyciskany wydatkami i dręczony długami. Znajomy Marka, emigrant z Polski, Leszek Szymański, dziennikarz, z którym poznał się jeszcze w Polsce i który uczestniczył w słynnej dyskusji pt. ",Casus Hłasko"' tygodnika "WspółczesnoŚĆ" (zob. str. 92), pisał we wspomnieniu o Hłasce, że w 1968 roku "utrzymywał się Marek chyba z resztek stypendium, otrzymanego przy pomocy Jerzego Kosińskiego, któremu był szczerze wdzięczny, od jakiejś fundacji amerykańskiej. (...) W Los Angeles jest ciężko o niewykwalifikowaną pracę, a wielkie odległości i rozrzucenie miasta utrudniają poruszanie się. Miał Marek duże kłopoty z uzyskaniem zajęcia. Pracy urzędniczej nie lubił. Zresztą nie znał na to wystarczająco angielskiego w piśmie. (...) Państwowy urząd też mu wiele nie pomógł. Kiedyś dostał pracę w May Company w Śródmieściu. Praca nie była na pełny etat, a opłata za parking równa była prawie zarobkowi. Domowego parkingu dla pracowników nie było. Więc po odliczeniu kosztów benzyny nie opłacało się pracować".
 
Cytowany wcześniej Marek Nizich-Niziński był przekonany, że ",Marek chciał stworzyć sobie codzienną egzystencję, by zarobić na chleb i "mielone mięso", by później móc zamknąć się spokojnie w domu i pisać. Do tego dążył. Przez długi czas mieszkał w klitce, w pokoiku, którego okna zasłaniał czarną płachtą materiału, a dziurkę od klucza zatykał watą, by nie widzieć dnia i nie słyszeć kroków na korytarzu. Marek żył nocą"'. Informacje o szczelnie zamkniętych oknach są obecne i w innych, jakże skąpych, relacjach o Hłasce w USA.
 
W październiku dochodzi do dramatycznego wydarzenia z udziałem Marka Hłaski, którego skutkiem będzie tragiczna śmierć w kwietniu następnego roku Krzysztofa KomedyTrzcińskiego, znanego polskiego jazzmana, pianisty, kompozytora muzyki filmowej. Komeda od grudnia 1967 roku przebywał w Hollywood na zaproszenie Romana Polańskiego, by skomponować muzykę do filmu "Rosemary's Baby", który przyniósł sławę zarówno reżyserowi" jak i kompozytorowi. Wytwórnia Paramount podpisała z Komedą umowę na muzykę do trzech filmów rocznie, więc został i pracował w Los Angeles. A tam spotykał się z Markiem.
 
W opinii Nizińskiego "Krzysztof i Marek to była odwzajemniona miłość od pierwszego wejrzenia. Były i dysonanse, małe i śmieszne, bo czyż była kiedyś miłość bez zazdrości?" Zofia Komedowa, żona Krzysztofa, twierdzi, że obu "łączyła miłość do Polski i tęsknota za krajem, Krzysiu często mu akompaniował, czego nigdy przedtem nie robił. Nie cierpiał takiego "przygrywania". Lecz zawsze mu te "Chryzantemy złociste" i inne, jakie tylko sobie życzył melodyjki, grał. Myślę, że żal mu było Marka". Okoliczności wypadku jesienią '68 do dziś nie są w pełni wyjaśnione. Pewne jest tylko to, że w wyniku upadku i uderzenia głową (o kamień, płytę chodnikową? P.W.) Komeda doznaje urazu, który powoduje jego śmierć. Nie od razu, lecz po kilku miesiącach. Amerykańscy lekarze zbagatelizowali upadek, nie wykryli wcześnie krwiaka mózgu. Nieprzytomny, sparaliżowany Komeda poddany został trepanacji czaszki za późno. W jednej z wersji (matki Komedy) tragiczne w skutkach wydarzenie miało miejsce w górach, dokąd wybrał się Krzysztof z Markiem na spacer. Tam pośliznął się i uderzył o skałę. W drugiej wersji (Marka Nizińskiego ) nieszczęście miało miejsce tuż po wspólnie spędzonym wieczorze w mieszkaniu Nizińskiego. W trakcie zabawy na spacerze Hłasko i Komeda dokazywali, byli w końcu nafaszerowani alkoholem. Hłasko znany był z mocnych uścisków, Komeda był osobnikiem delikatnym, po jednym z "pozdrowień" fatalnie uderzył o bruk.
 
Pomimo licznych kłopotów, a zwłaszcza niedostatku pieniędzy oraz tragicznej przygody z Komedą, Hłasko nie przestaje pisać. Z końcem listopada informuje matkę, że właśnie kończy książkę, którą miał skończyć rok wcześniej. Pisanie zajmuje mu dużo czasu, w związku z tym nie widuje nikogo. Owa książka jest znana jako ostatnia powieść Hłaski, opatrzona dwoma tytułami. Angielskim ", The Rice Burners" i polskim "Codziennie siejcie ryż" .
 
Przy okazji można dowiedzieć się z tego listu co nieco o jego życiu: "U nas pogoda jest fatalna, że co drugi człowiek, którego znam, ma jakieś kłopoty z płucami, co nie ominęło i mnie, tak że musiałem na zawsze i definitywnie rzucić palenie. Od Soni dostałem list parę tygodni temu i zdaje się, że z jej dzieckiem nie jest najlepiej" a już wszyscy myśleliśmy, że polepszenie będzie trwałe". Tak się niestety nie stało, syn Soni Ziemann zmarł bowiem na początku lat 70.
 
 
1969
 
Prawdopodobnie na początku stycznia Hłasko skończył pisanie " The Rice Burners"; powieść tę następnych kilka miesięcy cyzelował. Nadał jej kilka polskich tytułów. Obok już podawanego - "Codziennie siejcie ryż", w jednym z wywiadów nazywał ją "Życie bez Esther"', ostatecznie zdecydował się na tytuł, pod którym i dziś jest znana "Palcie ryż każdego dnia".
 
Wierzył, że otrzyma za ten utwór "trochę grosza, rzecz jasna, jak wszystko dobrze pójdzie". Z korespondencji do matki wynika, że w tym czasie styczeń '69 nadal więcej czasu przebywał w domu, dużo czytał. Odprężenie dawały mu loty awionetką "mam parę lotów w tygodniu". Z Sonią utrzymywał kontakt listowny "niestety, już tylko jako przyjaciele"; pisał do matki, pytając ją zarazem o pomysł na dietę, albowiem "od czasu jak przestałem palić, roztyłem się jak świnia".
 
30 marca Marek pisze do matki ostatni w życiu dłuższy list, w którym uspokaja ją: " Tu wszystko po staremu. Zacząłem teraz pracować, jeśli mi się uda utrzymać posadę, to powinienem szybko spłacić długi i wtedy będę starał Ci się pomóc".
 
Hłasko podjął w połowie lutego, załatwioną przez przyjaciół, pracę w fabryce importującej blachę. Przenosił duże arkusze blachy, które ze względu na swą kruchość i rozmiary nie mogły być transportowane mechanicznie. Leszek Szymański, który widywał w tym czasie Marka, wspominał, że dźwigał blachę gołymi rękami, gdyż z rąk w rękawicach śliski metal wypadał. "Miał pocięte dłonie, które posmarowane czerwonym środkiem dezynfekcyjnym sprawiały szokujące wrażenie". Praca jednak miała i pozytywy była dobrze płatna, wróciła mu też sen i formę fizyczną. "Nie mam energii na pisanie. Po przyjściu do domu walę się do łóżka i śpię. Wyłączam telefon. Jedyna satysfakcja, to że dostaję dużo pieniędzy" .
 
Wielkanoc Marek spędza z Zofią Komedową, żoną Krzysztofa, który wciąż przebywał nieprzytomny w szpitalu po niefortunnie skończonej przygodzie w październiku. Ona sama, on sam dwójce przyjaciół było w święta raźniej, choć były one dla obojga smutne. Martwili się o los Krzysztofa, a Hłasko czuł się winny, zdaniem Komedowej. O śmierci przyjaciela Hłasko dowiedział się notabene dopiero w maju w Wiesbaden, czyli ponad miesiąc później.
 
W połowie kwietnia Sonia Ziemann wzywa Marka do przyjazdu, przysyłając mu bilet lotniczy, do Izraela. Ma być tam kręcony film na podstawie opowiadania Hłaski "Wszyscy byli odwróceni"" przez telewizję niemiecką ZDF. Marek zareagował na wezwanie szybko: 17 kwietnia otrzymał amerykański dokument podróży, umożliwiający mu wyjazd i powrót do USA; dzień później konsulat generalny Izraela w Los Angeles wystawia mu wizę izraelską.
 
20 kwietnia Marek Hłasko przylatuje do Tel Avivu, stamtąd jedzie do Eljatu, gdzie kręcone są zdjęcia do filmu " Wszyscy byli odwróceni"
 
z udziałem Soni Ziemann.
 
"Przyleciał do Ejlatu prywatnie twierdzi Henryk Rozpędowski w książce "Był chamsin" nie był konsultantem filmu, przeczytał scenariusz jako osoba prywatna, nie wniósł żadnych poprawek czy uwag, skrypt mu się podobał, zaprzyjaźnił się szybko z redaktorem, aktorami i technikami. Mieszkali z Sonią w jednym z małych domków bungalows hotelu Caravane, gdzie mieszkała cała niemiecka ekipa"'.
 
Nieco inaczej pamięta tamto spotkanie w Izraelu H.J. Bobermin, redaktor ZDF odpowiedzialny za produkcję filmu "Wszyscy byli odwróceni"', zarazem autor scenariusza. W rozmowie z Krzysztofem Bodanką, przeprowadzonej w grudniu 1985 roku, a opublikowanej w tekście "Ostatnia podróż Hłaski" ("Odra", nr 11/86), wspominał: "Prawa do tego opowiadania miała Sonia Ziemann, odstąpiła je telewizji pod warunkiem, że weźmie udział w filmie. (...)
 
Hłasko nie był zadowolony z mojej wersji zakończenia filmu, robił reżyserowi awantury na planie. Na jego prośbę przybyłem z Niemiec dwa dni wcześniej, niż to było ustalone, aby wspólnie napisać to nowe zakończenie, które on by zaakceptował. Dość szybko znaleźliśmy kompromisowe wyjście i przy okazji zaprzyjaźniliśmy się. Wtedy, kiedy go poznałem, sprawiał na mnie wrażenie człowieka zmęczonego, trochę zniszczonego, może nawet przegranego.
 
Zaproponowałem mu też, aby napisał coś specjalnie dla telewizji. Zgodził się chętnie, miał zresztą już wówczas pewne notatki i szkice. Umówiliśmy się, że przyleci do nas, do Niemiec; sam chciał zmienić trochę otoczenie, na miejscu mieliśmy o tym projekcie porozmawiać konkretnie. Byłem wtedy w Izraelu jakieś dwa tygodnie. Hłasko pozostał dalej, aż do końca zdjęć".
 
Podczas tego pobytu Marek z Sonią czuli się bardzo dobrze ze sobą, z bezpośrednich relacji i zachowanych zdjęć wynika, że byli po prostu szczęśliwi, chociaż w tymże kwietniu został uprawomocniony ich rozwód.
 
Z końcem kwietnia lub na początku maja wspólnie wysłali kartkę do matki Marka, w której Sonia życzyła jej wszelkiej pomyślności, Marek zaś zapowiadał swój dłuższy pobyt do końca roku w Europie. Najpierw w Niemczech, w sprawach zawodowych, a potem w Szwajcarii, czyli najpewniej u Soni, byłej żony.
 
Ale w Izraelu spotykał się też z drugą kobietą, Esther, też ciągle zajętą, pracującą w charakterze stewardes s y linii lotniczych EI-AI. Jej obiecywał powrót do Izraela. Wspomina Jerzy Press: "Telefon, aż mną zatrzęsło poznałem po głosie Marka. "Gdzie jesteś? W Nicy. Już przyjeżdżam". Przyjechałem do tej kawiarni, w pierwszej chwili prawie go nie poznałem, taki był opuchnięty, pił piwo. (...) Pierwsze pytanie o Esther. (...) Nazajutrz pojechaliśmy do Ejlatu. Na plaży spotkaliśmy Esther. Tak się odnowił ten romans. (...) została podjęta absolutna decyzja, że Marek nie wraca do USA. Po podjęciu decyzji o wspólnym życiu Marek przenosi się do Esther, potem wylatuje do Niemiec. Esther ma rejs do Stanów. Klucze do mieszkania zostają u nas, Marek miał je odebrać po powrocie". Hłasko udziela ostatniego wywiadu dla polskojęzycznej prasy dla redakcji "Nowiny i Kurier", opublikowanego 30 maja.
 
28 maja Hłasko leci z Tel Avivu do Monachium, prawdopodobnie 5 czerwca przybywa do Wiesbaden i zatrzymuje się w domu redaktora ZDF Hansa-Jurgena Bobermina. Wspólnie mieli przygotować kolejne adaptacje telewizyjne opowiadań Hłaski; w tym celu zawarto z ZDF umowę, zobowiązującą obie strony do stałej współpracy. Marek miał napisać i dostarczyć telewizji co roku jeden scenariusz filmu fabularnego o tematyce izraelskiej, telewizja zaś miała go wyprodukować.
 
Taka sytuacja przywracała Markowi pewny grunt pod nogami, mógł się wreszcie znowu utrzymywać wyłącznie z pracy literackiej. Nic więc dziwnego, Że nie spieszyło mu się powtórnie do USA; chciał wrócić do Izraela, choćby po to, by zebrać więcej materiałów do scenariuszy.
 
To wszystko dopiero było przed nim, zaraz bowiem po przyjeździe do Wiesbaden był raczej bez pieniędzy. "Postarałem się o zaliczkę dla niego wspomina cytowany poprzednio redaktor Bobermin na poczet przyszłej produkcji, bo miał kłopoty finansowe, nie wiem nawet, czy miał na bilet powrotny do Izraela, kupił go bowiem dopiero wówczas, kiedy mu dałem tę zaliczkę". Otrzymał około 5 tysięcy marek, bilet zaś wykupił na lot popołudniowy, ponieważ rano byłby zbyt pijany, aby lecieć, jak wyjaśniał ów zakup w kasie.
 
W tym miejscu trzeba zacytować dłuższe wspomnienie Hansa-Jurgena Bobermina, zapisane przez K. Bodankę, przedstawiające Hłaskę w ostatnich dniach życia: "On mówił bardzo dobrze po niemiecku. Pamiętam, czytał u nas jeszcze raz jedno ze swoich przełożonych opowiadań i zachwycał się niektórymi sformułowaniami, a inne krytykował. Mówił także bardzo dobrze po angielsku, jego celem było pisać w tym języku. Był u nas w sumie ponad tydzień, może dziesięć dni. W czasie tego pobytu był jakby pod wpływem depresji. (...) trzeba go było zmuszać do wyjścia na przykład na spacer. To, co pisały niektóre gazety po jego Śmierci, o naszej nocnej eskapadzie po lokalach Wiesbaden, to wszystko nieprawda. On był zamknięty, jakiś bojaźliwy, tak że w ogóle nie miał ochoty na jakiekolwiek wyjście do lokalu.
 
Przypuszczam, że przybywając do Niemiec zamierzał może ponownie nawiązać bliższy kontakt z Sonią Ziemann, albo po niepowodzeniach w USA znowu coś tutaj zacząć. Przecież ten kontrakt mogliśmy właściwie załatwić także drogą listową i tylko z tego powodu jego przyjazd nie był niezbędny. Sonia Ziemann była wtedy znowu w Berlinie. Telefonowali do siebie codziennie. Ona także pierwsza przybyła po otrzymaniu wiadomości o jego śmierci. (...)
 
Potrzebował nieustannie kogoś, kto by mu towarzyszył, nie chciał być sam przez dłuższy czas. Było w tym coś chorobliwego. Jeśli ktoś okazał mu zainteresowanie i obdarzył go zaufaniem, potrafił się hojnie odpłacić. (...)
 
Rozmawialiśmy ze sobą wiele, ale o życiu w Stanach nie opowiadał mi prawie nic. Unikał tego tematu. Polska miała dla niego na pewno duże znaczenie. I myślę, że pobyt za granicą, i ta sprawa z emigracją miała destrukcyjny wpływ na jego osobowość, na jego los ludzki. W końcu lat pięćdziesiątych jego wydawca, Caspar Witsch, powiedział, że Marek Hłasko za dziesięć lat będzie albo geniuszem, albo nie będzie go wśród żywych. (...)
 
Był zawodowcem w piciu, ale nie miało to nic wspólnego z alkoholizmem. Alkohol był atrybutem jego postawy "Ioosera"".
 
7 czerwca Marek udziela ostatniego wywiadu, opublikowanego już po śmierci pisarza przez niemiecki tygodnik, popularny magazyn telewizyjny "Hor Zu". Podczas tego wywiadu zostały zrobione przez fotoreportera "Hor Zu" ostatnie fotografie Hłaski, najbardziej popularne. Przedstawiają one zmęczonego, lekko uśmiechniętego, nalanego czterdziestolatka pochylonego nad stołem, na którym stoi butelka piwa i szklanka.
 
11 czerwca w Bonn Hłasko dostaje wizę izraelską, ważną trzy miesiące. 13 czerwca, piątek.
 
" Tamten wieczór spędziliśmy podobnie jak poprzednie jeszcze jeden, ostatni cytat ze wspomnień Bobermina siedzieliśmy wspólnie, rozmawialiśmy słuchając muzyki, piliśmy trochę alkoholu. Około dziesiątej chciał nagle posłuchać pieśni rosyjskich w wykonaniu chóru armii radzieckiej, mam tę płytę chyba jeszcze dzisiaj, kilka razy słuchał tej płyty, ogarnął go nastrój nostalgiczny, przed północą pożegnałem się z nim, bo musiałem być rano w telewizji. Poszedłem spać. Żona mu jeszcze trochę towarzyszyła, potem został sam i dalej słuchał tej płyty. Przypuszczalnie wtedy wziął te środki nasenne...
 
Spał w pokoju obok nas. Żona, która szykowała rano córkę do szkoły, znalazła go martwego w pokoju, nie reagował na pukanie do drzwi. Nic nie wskazywało na samobójstwo. Lekarz stwierdził, iż śmierć nastąpiła stosunkowo szybko na skutek zapaści spowodowanej przez alkohol w połączeniu ze środkami nasennymi".
 
Takiej wersji śmierci syna broniła do końca swego życia jego matka, która w udzielonym mi wywiadzie była przekonana, że śmierć wynikła z nadmiaru uciążliwych zajęć. "Kiedy mieszkaliśmy jeszcze we Wrocławiu mówiła Maria Hłasko to lekarz, Żyd, powiedział mi, że Marek ma serce za małe w stosunku do swej budowy i nigdy nie powinien pracować fizycznie, gdyż nie wyjdzie mu to na zdrowie".
 
Podobnego zdania była Zofia Hertz, żona Zygmunta Hertza, wielokrotnie w kalendarium Hłaski cytowanego "informatora" Miłosza z Maisons Laffitte. Znająca Marka, Zofia Hertz w książce "Była raz "Kultura"..." stwierdza, że "ani przez moment nie wierzyliśmy w samobójstwo. Marek dużo pił, na dodatek zażywał garściami różne lekarstwa, mimo że nic mu nie dolegało. Jego pasją było testowanie na sobie wszystkich lekarstw, jakie pojawiły się w zasięgu jego ręki".
 
W oficjalnym dokumencie, sporządzonym po śmierci Marka Hłaski przeczytać można, że zmarł on 14 czerwca 1969 roku "pomiędzy godziną 1 a godziną 8 minut 45, w Wiesbaden w domu przy ulicy Hauberrisserstrasse 26".
 
Na wiadomość o śmierci Hłaski zareagowały dzienniki i tygodniki niemieckie i szwajcarskie w obu krajach był on dobrze znany. Pojawiły się nekrologi z komentarzami. Wpływowy "Der Spiegel" (nr 26/69) zamieścił krótki nekrolog, dość znamienny: "Marek Hłasko, 35. Żył, pił i pisał. Ten polski pisarz żył w Warszawie, Berlinie, Londynie, w Hollywood, Tel Avivie; pracował w kibucu, protestował i rozrabiał. (...) Ten zadziorny młody człowiek był jak buntownik w piekle tego życia, bezpaństwowiec. "Pisanie" powiadał "jest tak wspaniałe jak chlanie". Kierował się tą maksymą. Po zawarciu małżeństwa z Sonią Ziemann w r. 1961 nic więcej nie napisał".
 
Polskie mass media ograniczyły się do lakonicznych informacji, spreparowanych przez Polską Agencję Prasową, kontrolowaną przez organa partyjne. Przykładem notatka umieszczona w "Expressie Wieczornym" (nr 141/69): "W sobotę w Wiesbaden w nie wyjaśnionych okolicznościach zmarł Marek Hłasko. Istnieje podejrzenie, iż popełnił samobójstwo. (...) Jak wiadomo, Marek Hłasko, autor wielu opowiadań szkalujących Polskę Ludową, zdradził w 1958 r. ojczyznę i zbiegł do Berlina Zachodniego. Przez pewien czas przebywał w Izraelu, a potem w W. Brytanii i NRF". Pogrzeb Hłaski, w którym obok byłej żony uczestniczyła także matka Marka Hłaski, odbył się 20 czerwca w Wiesbaden o godzinie 15.00 na cmentarzu Południowym. Cmentarz, na którym pochowano Hłaskę i gdzie do dziś jest symboliczny jego grób, znajduje się niedaleko domu, w którym zmarł.
 
Na wieść o śmierci Marka stały "korespondent' Miłosza z Paryża, Zygmunt Hertz, z żalem wspominał Hłaskę, do którego czuł się przywiązany: "dotknął mnie ten bezsens jego śmierci. Jeżeli istotnie podpisał kontrakty na film i telewizję, to był to jasny moment dla niego: widoki na pieniądze, które będzie można rozrzucać jak za dobrych warszawskich czasów w tym momencie przejechał na drugą stronę. Prawie jak Żeromski, który zmarł wiesz jak.
 
Myślę, że Marka dręczyły sprawy seksualne mam całą teorię, przypuszczam, że nie miał wielkiej skłonności do kobiet, stąd jego powodzenie, przez obojętność, miał homoseksualny podkład i starannie to ukrywał, był w nieustannym wewnętrznym konflikcie. Właściwie nienawidził kobiet; matkę, Sonię, inne, które znam, traktował en cannaille. I tak poszło! Żal mi Marka przy wszystkich swoich kawałkach miał masę wdzięku, był jakiś zagubiony. A kabotyństwo przykrywało go ciężkim płaszczem. Zakręcone".
 
18 listopada 1975 roku o godzinie 10 na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie zostały złożone do grobu zwłoki Marka Hłaski, sprowadzone do kraju dzięki wsparciu starań matki o powrót syna do ojczyzny. Na płycie nagrobnej Marka Hłaski, na cmentarzu Powązkowskim, matka umieściła napis "Żył krótko. A wszyscy byli odwróceni".
 
Dopóki mogła, Maria Hłasko walczyła o dobre imię syna, by nazwisko jej utalentowanego dziecka nie zostało zapomniane. Doczekała czasów, kiedy Marek Hłasko przestał być postacią na indeksie, a jego książki od połowy lat 80. wydawano w masowych nakładach. Do dzisiaj zresztą wznawiane są często, ciesząc się popularnością kolejnych generacji czytelników, dla których problemy sprzed czterdziestu blisko lat, o jakich pisał Hłasko, są bliskie są ich problemami.
 
Maria Hłasko zmarła 17 sierpnia 1987 roku, w wieku 79 lat i została pochowana 22 sierpnia w jednej mogile z synem na cmentarzu Powązkowskim.
 
 
 
Marek Hlasko sonja Zimann lata 1963 - 1964    Archiwum Marka Hlasko
 
On nazywał ją przeklętą gestapówką, a ona z okazji ślubu kupiła mu białe, sportowe bmw. Marek Hłasko, bożyszcze kolejnych pokoleń dorastających w szarzyźnie PRL-u, i Sonja Ziemann, największa gwiazda zachodnioniemieckiego kina lat 50., ledwie 15 lat po wojnie stworzyli polsko-niemiecką parę glamour wszech czasów. 
 
      
 
Marek Hłasko i Krzysztof Komeda, - Marek Nizich Niziński
 
 
 
 
www.hlasko.prv.pl
Kalendarium opracowali: 
Piotr Wasilewski 
Grzegorz Górecki
 
Przy opracowaniu kalendarium zostały wykorzystane informacje uzyskane ze źródeł prywatnych: wypowiedzi wielu osób, notatki i listy, artykuły prasowe, oraz dokumenty z archiwów: Związku Literatów Polskich i Archiwum Akt Nowych w Warszawie oraz Biblioteki im. Ossolińskich we Wrocławiu, gdzie została złożona spuścizna po Marku Hłasce, a także z archiwum Andrzeja Czyżewskiego, bratanka Hłaski, spadkobiercy pisarza, i Grzegorza Góreckiego, kolekcjonera.
 
Skorzystano także z następujących pozycji książkowych:
 
Temida Stankiewicz-Podhorecka, "Listy Marka Hłaski", Wydawnictwo Ypsylon, Warszawa 1994,
 
Piotr Wasilewski, "Hłasko nieznany", Krajowa Agencja Wydawnicza, Kraków 1991, Zyta Kwiecińska, "Opowiem Wam o Marku", Wydawnictwo Dolnośląskie, Wrocław 1991,
 
Henryk Rozpędowski, "Był chamsin", Wydawnictwo Aneks, Londyn 1994,
 
Zygmunt Hertz, "Listy do Czesława Miłosza 1952-1979", Instytut Literacki, Paryż 1992, "Słownik współczesnych pisarzy polskich", hasło: Marek Hłasko, PWN, Warszawa 1987.
 
 
Eternity
O mnie Eternity

Try to be Meraki, - means “to do something with soul, creativity, or love”

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (27)

Inne tematy w dziale Kultura