FB
FB
Eternity Eternity
153
BLOG

Trump jako twórca Stanów Zjednoczonych Europy

Eternity Eternity USA Obserwuj temat Obserwuj notkę 10

Ten cesarz może i nie jest nagi, lecz jest zaburzony. Tak, zaburzony – w profesjonalnym, klinicznym tego słowa znaczeniu. W internecie można znaleźć dziesiątki wypowiedzi psychiatrów z całego świata, którzy to potwierdzają. I chociaż oglądanie przemówień to nie to samo co wywiad czy obserwacja pacjenta, to jednak z biegiem lat takie zdalne przypatrywanie się podejrzewanej o zaburzenia osobowości osobie staje się coraz bardziej wiarygodne.

Niestety, objawy się nasilają. Ostatnie wyskoki – agresja w stosunku do Zełenskiego oraz groteskowe przemówienie w Kongresie – potwierdzają hipotezę o hipomaniakalnym pobudzeniu prezydenta USA, który rozpoczął urzędowanie od szaleńczej destrukcji, dosłownie z dnia na dzień degradującej USA do kategorii niebezpiecznych i nieobliczalnych dyktatur, kierowanych kaprysami przywódcy oraz interesami otaczających go oligarchów. Po drugiej stronie oceanu w miarę logiczne, przewidywalne i rzetelne jako partnerzy polityczni są teraz tylko dwa ludne państwa: Meksyk i Brazylia. USA chwilowo (miejmy nadzieję) takim państwem nie są. Stały się „chorym człowiekiem” – i to nie jednego kontynentu, lecz całego świata.

Możemy opisywać Trumpa kategoriami moralno-obyczajowymi oraz intelektualnymi, mówiąc, że jest prostakiem, bufonem, nieukiem czy po prostu głupcem, lecz w przypadku osób o poważnych zaburzeniach osobowości nie ma to większego sensu. Nie daje bowiem żadnej wskazówki, jak należy wobec nich postępować. Tymczasem psychologia takie wskazówki daje. I warto je sobie przypomnieć.

Osoby o silnie narcystycznych rysach osobowości (a zaburzone zachowanie Trumpa z pewnością zawiera bardzo istotny komponent narcystyczny) żyją w nigdy nieustającej i nigdy do końca niezaspokojonej potrzebie potwierdzania własnej ważności i pozycji. Traktują innych jak lustra, w których pragną ujrzeć fikcyjny obraz własnej osoby jako silnej, wyjątkowej, godnej podziwu. Deficyt uwagi i afirmacji ze strony otoczenia zmusza je do konfrontacji z pustką własnej osobowości, co wywołuje najpierw gniew, a następnie panikę. Przeciągająca się frustracja wpędza zaś narcyza w depresję. I jest to, jak twierdzą psychiatrzy, jedna z najbardziej opierających się leczeniu form tej strasznej choroby.

Skoro udało się Trumpowi odbić Biały Dom, a w konsekwencji poczuć się królem świata (jeśli nie jakimś wręcz półbogiem), to emocjonalne wahadło musiało wychylić się w stronę euforii i manii. W tej chwili Trump jest prawdopodobnie osobą o ograniczonej poczytalności, w nieznacznym stopniu kontrolującą swoje działania i mającą zasadnicze trudności z utrzymywaniem symetrycznej i logicznej komunikacji z kimkolwiek, nie mówiąc już o utrzymywaniu bezpiecznych i konstruktywnych relacji, takich jak negocjowanie celów, zawiązywanie umów czy współpraca.

Podkreślam to, bo wielu komentatorów próbuje zaczarować rzeczywistość, wmawiając nam, że Trump jest po prostu twardo negocjującym biznesmenem. Nie, nie jest. Jego słowa i czyny tylko pozornie mają „sens transakcyjny”. W istocie podporządkowane są władzy kaprysu, urazy, uprzedzenia, a przede wszystkim doraźnemu celowi, którym nieodmiennie jest potwierdzenie własnej wartości w ciągle zmieniających się okolicznościach. Albowiem narcyz jest jak narkoman – domaga się nieustannej „suplementacji”, i to za wszelką cenę i bez względu na konsekwencje. Dla Trumpa oznacza to, że musi nieustająco budzić podziw, strach, a przede wszystkim skupiać na sobie uwagę.

Osoby z zaburzeniem narcystycznym bądź takim, w którym narcyzm stanowi istotny rys osobowości, często dochodzą do wysokich stanowisk. Bardzo ich bowiem pragną, a osoby zdrowie instynktownie schodzą im z drogi, aby uniknąć szkodliwego emocjonalnie kontaktu. Poza tym narcyzm w zasadzie nie funkcjonuje jako podmiot moralny, gdyż jego wyuczone schematy postępowania są zakorzenione we wczesnych fazach rozwojowych, czyli w dzieciństwie i adolescencji, kiedy to idee moralne nie są jeszcze ukształtowane. Dlatego do stanowisk dążą „po trupach”, wszelkimi dostępnymi metodami. No i często osiągają sukces.

Narcyzm niestety nie przemija z wiekiem. Zderzenia z rzeczywistością są dla narcyzów trudne i bolesne, ale nie prowadzą do zasadniczej zmiany w życiu psychicznym, a jedynie modyfikują zachowanie. Narcyz uczy się maskować swoje zaburzenie, np. stając się osobą miłą i przyjazną, albo wycofuje się w samotność i zgorzknienie. Pozostaje jednakże narcyzmem – osobą o amorficznej i infantylnej osobowości, niezdolną do przyjmowania odpowiedzialności oraz (no właśnie!) wnoszenia własnego wkładu w relacje międzyludzkie.

Niestety, w przypadku Donalda Trumpa na kliniczny obraz narcyzmu nakłada się postępujące otępienie. Jego rozkojarzenie, zaburzenia uwagi i pamięci są aż nadto widoczne. Maskuje je poprzez rwaną, a jednocześnie pełną powtarzających się, pozbawionych znaczenia klisz i „ozdobników” mową, a przede wszystkim konfabulacją. Trump nie kłamie. On po prostu nie wie, nie pamięta, a przede wszystkim: jest mu wszystko jedno. Wątpię, aby umiał pokazać na globusie fizycznym, gdzie może leżeć Ukraina. Z tego, co tłumaczono mu kiedyś na temat spraw narodowościowo-językowych w Ukrainie, prawdopodobnie nie pamięta prawie nic. Zełenski w zielonej bluzie nic mu nie mówi i nic go nie obchodzi – pewnie kojarzy mu się z Fidelem Castro albo innym Kadafim. W jego głowie jest szum i chaos – tak jak w jego słowach.

A jednak człowiek zaburzony może być potężny tylko pozornie. W istocie bardzo szybko staje się narzędziem w rękach ludzi zdrowych i sprawczych. W przypadku dyktatora są to ci ludzie, którzy otaczają go kordonem i potrafią nim manipulować. Trump też ma wokół siebie takie osoby. I nie są to osoby zbyt przyjemne. Ale to właśnie one są niebezpieczne, a nie sam Donald Trump, który być może już za rok nie będzie zdolny do pełnienia urzędu. Wtedy świat będzie musiał wprost konfrontować się z fanatykami i mitomanami, takimi jak Vance i Musk, a może z czymś jeszcze gorszym.

Znaleźliśmy się w sytuacji, której nie znamy i w której nie możemy zdać się na żadną rutynę. Ostatni raz gdy Zachód musiał borykać się z potężnym i ewidentnie zaburzonym przywódcą to były lata 30. ubiegłego wieku. Wtedy sobie z tym nie poradzono. Zabrakło odwagi, ale i umiejętności postawienia sprawy na gruncie psychiatrycznym.

Dziś Ameryki właściwie nie ma jako podmiotu dyplomatycznego. Jest za to potężny kryzys, który przynosi cierpienia przede wszystkim Amerykanom – tracącym miejsca pracy, programy socjalne i społeczne, a przede wszystkim dostęp do leczenia. Ten kryzys ma jednak znaczenie również dla nas, bo zidiociała Ameryka przestaje budzić lęk i respekt satrapów i mocarzy, na czele z Putinem i Xi Jinpingiem. W jeden dzień zniknął parasol NATO przez dekady rozpostarty nad naszymi głowami, a wszystkie wysiłki, by osłabić tempo globalnego ocieplenia, niemalże zostały zaprzepaszczone.

Trudno znaleźć słowa, które mogłyby opisać to, co wydarzyło się w świecie w ciągu ostatnich trzech miesięcy. A to dopiero początek. Putin dostał w prezencie od Trumpa wolną drogę. Zanim Europa zdoła go powstrzymać, zajmie kolejne tysiące kilometrów kwadratowych ukraińskiej ziemi. Dziś ma w Trumpie sojusznika, choć jutro to się może zmienić. Wystarczy, że ktoś na Kremlu wypowie się o nim lekceważąco. O wszystkim (a więc i o życiu tysięcy ukraińskich żołnierzy) decyduje przypadek. To tak jak na oddziale psychiatrycznym. Ludzie idą na dyżur i wiedzą, że może być bardzo spokojny, a może być huk roboty, bo któremuś z pacjentów się akurat pogorszy.

Niestety, Trump nie jest pacjentem. Zapewne nawet nie zażywa leków psychiatrycznych, nie ma terapeuty. Nie ma nikogo, kto mógłby dbać o jego względnie bezpieczne i zrównoważone funkcjonowanie, a także poprawę funkcji poznawczych – najwyraźniej coraz bardziej szwankujących. Co można zrobić w takim przypadku?

Cóż, tak naprawdę narcyzów niemalże się nie leczy. Takie leczenie jest mało skuteczne, a w późnym wieku wręcz niemożliwe. Starsi pacjenci nie słyszą słów terapeuty – są zdolni niemalże wyłącznie koncentrować się na sobie i własnych aktach mowy, w których szukają przyjemności. Z powodu braku perspektyw terapeutycznych w przypadku narcyzów psychiatria najczęściej zaleca przystosowywanie się otoczenia do potrzeb osoby zaburzonej. Nazywa się to czasami strategią czerwonego dywanu. Staramy się chorego (bo osoba z zaburzeniem osobowości jest chora!) nie drażnić, spełniać jego oczekiwania, zapewniać mu komfort psychiczny. Wtedy funkcjonuje nieco lepiej i „w łaskawości swojej” może zachowywać się względnie spokojnie i konstruktywnie. Ego Trumpa też trzeba karmić. Zdaje się, że przywódcy państw europejskich (łącznie z UK, na szczęście) już to zrozumieli.

Musimy się nauczyć nie tylko żyć bez Ameryki, ale i z nią. USA nie znikną z mapy, ale zawsze już będą trudnym i niezasługującym na zaufanie „sąsiadem”. Bo cóż z tego, że za cztery lata nie będzie już Trumpa, a zwykli biurokraci powrócą do władzy? Cóż z tego, że znów zacznie funkcjonować NATO? Przecież po kolejnych czterech latach wszystko może zacząć się od nowa. Po prostu amerykańska demokracja jest katastrofalnie dysfunkcyjna i właśnie pokazała, jak bardzo jest płytka i pozorna.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe.

Zełeński wyrwał Trumpowi megafon. Scenariuszy jest kilka, w tym ten czarny

Donald Trump padł ofiarą własnego stylu „załatwiania spraw” przy włączonych kamerach i mikrofonach. Ale to była nierówna walka – dwóch na jednego. Publiczne starcie z dwoma najsilniejszymi figurami w USA nie może się dobrze skończyć. Tej refleksji Zełenskiemu zabrakło, mimo iż bronił prawdy.

Dziś lęk przed bezprawiem ze strony władzy, represjami wobec niepokornych i mówieniem, co się myśli, jest w USA nie mniejszy niż w Polsce lat 70. Jest to całkowicie porównywalne. A to oznacza głęboką zapaść (zresztą zawinioną bynajmniej nie tylko przez Republikanów). Mit Ameryki jako ostoi i wzorca wolności i demokracji po prostu upadł i nie żyje. USA są państwem egzotycznym.

Amerykański żołnierz nie będzie umierał za Lwów, Wilno ani Białystok. Nie ma co się łudzić. Porzucona przez USA Europa musi czym prędzej zjednoczyć się na tyle, by wystawić własną armię i stworzyć własny system odstraszania nuklearnego. Jeśli zaś chce działać na zdewastowanym przez cła i anarchię cyfrową rynku, musi zacząć tworzyć wielkie przedsiębiorstwa. I mamy na to wszystko zaledwie kilka lat. Na upadek Stanów Zjednoczonych Ameryki może być tylko jedna satysfakcjonująca odpowiedź: powstanie Stanów Zjednoczonych Europy. Let Trump make Europe Great Again!

Jan Hartman

Zapraszam do dyskusji, jakie jest Wasze zdanie?


image


Przyszłość tego kraju…


Eternity
O mnie Eternity

Try to be Meraki, - means “to do something with soul, creativity, or love”

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (10)

Inne tematy w dziale Polityka