Wyłącznie dla ludzi wrażliwych. Osoby o wysokiej wrażliwości (HSP) często charakteryzują się empatią, dużą dbałością o szczegóły oraz preferowaniem ciszy i spokoju. Potrafią również kreatywnie rozwiązywać problemy i często są bardzo spostrzegawcze.
Umarł mi, ale nie tylko mi, bo Stefan umarł światu. Wszystko co dalej napiszę, będzie pewnie chaotyczne, ale trudno w takiej chwili pozbierać myśli.
Stefan był znaną postacią w Berlinie. Prowadził sklepy Reichelt, potem Edekę czy Nahundgut niemal w każdej dzielnicy miasta, po upadku muru przekształcał w Niemczech Wschodnich i w Berlinie Wschodnim socjalistyczne supermarkety w Reichelty. Pracował od 16 roku życia, zaczynał od sortowania butelek, a w wieku 21 lat był już najmłodszym Filialleiter w Niemczech. Potem Bezirksleiter (nazdorował kilka i kilkanaście sklepów równocześnie). O winach, alkoholach wszelakich, serach, owocach, mięsie, wędlinach wiedział wszystko. I o ludziach też.
Wreszcie po latach się usamodzielnił. Nie ukrywam, trochę go do tego zmusiłam, ale to już inna historia. Podczas gdy właściciele sklepów Nahundgut i Edaka wystawiali w całym mieście swoje nazwiska na szyldach (w Berlinie często obok Nahundgut znajdziecie nazwiska właścicieli), na szyldach sklepów Stefana próżno było szukać jego nazwiska. Nie znam człowieka, któremu byłoby tak obojętna sława i blichtry. On był kreatorem, jak powiedział mi z zarządu Edeki pewien przedsiębiorca, Stefan był instytucją. Wulkanem pomysłów, prekursorem, poszukiwaczem nowego, nieznanego. Sprzedawał mięso w swoim sklepie, ponieważ ludzie wciąż jedzą mięso, owszem, ale zawsze kupował tylko to, o którym zdołał się dowiedzieć, że zwierzęta były w hodowli dobrze traktowane i nie daj Boże bite (kiedyś pobił się przez to z farmerem).
Preferował tylko to, co do którego wiedział, że zwierzęta słuchają klasycznej muzyki, są masowane i jedzą szyszki. To on pierwszy sprowadził do Berlina iberyjskie świnie. Produkty, które kupował, musiały mieć najwyższą jakość. Najwyższą. I koniec. Po Parmaschinken jeździł do Parmy. Po kiełbaski z Sachera i ciasta Sachera do Wiednia. Ile ja krajów z nim zwiedziłam, ile miejsc, po których biegał i patrzył, jak powstaje coś na miejscu, jak jest produkowane, jak zwierzęta traktowane. Pracowników, którzy odchodzili, bo wydawało im się, że gdzie indziej będą mieli lepiej, a potem wracali, przyjmował bez mrugnięcia okiem. Wybaczał, zapominał. Ludzi, którym wiodło się źle, pocieszał, wspierał. Pamiętam, że kiedyś na początku naszej znajomości - przed 23 laty - parkując ścięłam jakiemuś kierowcy lusterko.
Zostawiłam kartkę za szybą z numerem telefonu. Pojechałam potem ze Stefanem uregulować należność, a facet otwiera drzwi, patrzy na Stefana i mówi: byłam na pana szkoleniu, to było najlepsze szkolenie mojego życia. Siedzieliśmy potem do północy u niego. Oczywiście nie musieliśmy zapłacić za lusterko. Na koniec Stefan potajemnie wcisnął mu należność w kieszeń kurtki. Jestem na jodze, patrzę, dziewczyny zbierają się szybciej, słyszę, że dlatego „bo ich ulubiony sklep” w sobotę na Schlachtensee ma otwarte tylko do 18.00, a tylko tam są "jakieś tam nie wiem co" i muszą się spieszyć. Jestem na jednej z pierwszych rozmów w polskiej telewizji, rozmawia ze mną Agata Passent, rozmawiamy o Berlinie i nagle Agata opowiada mi, że ona i jej Tata mają ulubiony sklep na Düsseldorferstr, bo tylko tam jest takie dobre coś tam i od lat tam chodzą. Kurde myślę sobie, siedzę tu, bo otrzymałam ważną Nagrodę Literacką , a jak zwykle jest sławne to, co zbudował Stefan.
Tyle tylko, że jemu na żadnej sławie nie zależy. Jestem w aptece, słyszę, jak sprzedawczyni opowiada, że na Gützelstrasse można dostać teraz falafel i zaraz tam jadą, jestem na medytacji, baletnice z berlińskiego teatru pędzą po spotkaniu po chleb bo tylko tam i tam jest taki specjalny sprowadzany z Bawarii. Bratanek Stefana leży w szpitalu i opowiada sąsiadom z łóżek, że Stefa V to jego wujek. Nikt mu nie wierzy. Akurat! - Mówi jeden. Ten Stefan V. to fantom, nikt wie nie kim jest! W butiku podchodzi znajoma sprzedawczyni i pyta mnie, czy jej mąż mógłby poznać mojego męża i uścisnąć mu rękę. Patrzę zszokowana. Ona mówi serio. Ale co się stało, pytam. Bo nigdzie indziej nie ma tam czegoś i czegoś i on (ten mąż) się nawet nie chce wyprowadzić, bo to zbyt daleko od Stefana V. sklepów. Mój fryzjer wyprowadził się też tylko w inne miejsce dlatego, że obok był też jakiś sklep Stefana.
Nie piszę tego, bo się Stefanem chwalę. Piszę to, ponieważ on się nigdy nie chwalił. Był najskromniejszym człowiekiem na świecie. Kiedy mu to opowiadałam, twierdził: ja przecież tylko sprzedaję żywność. Nie rozumiał, co w tym takiego. Koleżanki Helenki chciały dorobić sobie na wakacje i potrzebowały pracy, proszę bardzo, chodźcie, pewnie. Możecie na Albrechtstr albo gdzie tam wam bliżej czy wygodniej. I nieważne, że nie potrzebował nikogo d pracy. Przecież nie odmówi dziewczynkom, przyjaciółkom Helenki. Najbardziej stresowały go wywiady i występy w telewizji. Kiedy tylko stworzył jakąś nowa czekoladę czy pralinę czy macarons, lub wegańską gęś (szał medialny przed dwoma miesiącami w Berlinie, nie było chyba telewizji śniadaniowej w Neimczech, gdzie by o nich nie opowiadano) a tworzył wciąż, ponieważ miał w dzielnicy Rudow fabrykę, w kolejce, naprawdę w kolejce stali dziennikarze z gazet w całych Niemczech. Wysyłał do mediów nie siebie a najbliższych pracowników lub naszych synów, czasem błagał mnie, żebym za niego jakiemuś dziennikarzowi coś opowiedziała o dubajskiej czekoladzie czy jeszcze czymś innym. Tylko raz się wzruszył, kiedy jego ulubiony dziennikarz napisał felieton a w nim hymn dal jego sklepów.
Bo jeszcze nie wspomniałam, klienci jego sklepów to politycy, muzycy, piosenkarze i aktorzy. Ci z czołowych stron. Nie muszą wspominać, że nie zależało mu na tym, cieszył się, owszem, kiedy widział, jak Joschka Fischer stoi z żoną przy kasie, ale bez przesady. Nie był aktywny na Instagramie, Fb i tik toku. Blichtry, flesze to dla Ciebie, mówił do mnie. Jego to w ogóle nie interesowało. A szkoda, bo jak on potrafił opowiadać ten król życia i zabawy. Nie ma co ukrywać, moi bohaterowie z książek i Tschapieski i Kowalski i Paul są jego połączeniem, wszyscy trzej w jakiś sposób z niego jednego powstali. Najbardziej komisarz Kowalski. Bo Stefan lubił pank i Dead Kennedys i wszystko co wariackie i szalone, więc musiałam stworzyć dla tego jego szaleństwa i bujnego życia – wentyl: berlińską trylogię. Pamiętam, że po latach pracy kupił sobie dobry samochód, wstydził się go postawić na parkingu przed fabryką czy sklepem, bo tak nie wypada. Moi pracownicy pracują tak cięko, a ja zajeżdżam takim samochodem? Przecież nie wypada. Wczoraj dowiedziałam się od jego doradcy podatkowego, że płacił pracownikom takie stwaki, że wszyscy w zarządzie łapali się za głowę, że tak nie można, że splajtue. Nie plajtował. Pieniądze to był efekt uboczny.
Pieniądze były tylko po to, by kupić najlepszą mozzarellę, kozi ser i wprowadzić jakieś nowe produkty i zachwycić klienta. Sprawić, żeby ten klient czuł się w jego sklepie dobrze. Liczyło się tylko jedno: piekarnia i cukiernia mają wyglądać pięknie kolorowo, wędliny mają być zawsze świeże i nie daj bosz z czerwonymi naczynkami, bo to oznacza ze zwierzę przezywało stres i było bite. Ach Bosz, mogłabym pisać tak wiele i do jutra, bo na to zasługiwał. Po chemii nie jechał do domu, jechał do pracy. Po transfuzji krwi siadał obok mnie, posiedział i jechał do pracy. Lecz kiedy dzwoniłam z Frankfurtu, że znów pociąg na trasie do Warszawy nawalił i mam wracać autobusem, wsiadał i jechał po mnie, żebym się nie tłukła gdzieś po nocy. I nieważne, że sam się słaniał na nogach, że chory, że był słaby. Żył dla mnie, dla naszych dzieci. Żył by dawać. Kiedy Helenka zasiedziała się u koleżanki czy na party rzucał wszystko i pędził po Helenkę. Lucas kręcił film i potrzebował wielkich wnętrz, zamykał sklep lub co tam miał wielkiego i Lucas kręcił film w zamkniętym na ten czas sklepie.
Kiedy Till wymyślił sobie, że otwiera biznes, proszę bardzo, otwieraj. Siedzieli przez trzy dni i tworzyli konspekt. Kiedy przyjaciel potrzebował pieniądze, proszę bardzo, oddasz, jak będziesz miał. Siedział nad lekcjami z dziećmi, tłumaczył godzinami, nie krzyczał, zawsze cierpliwy, z jednym synem trzy razy w tygodniu biegał na treningi piłki nożnej, z drugim na pływalnie. Ja nie wiem jak on to robił, ale on na wszystko miał czas. Lucasa, który nie był jego rodzonym synem, traktował wyjątkowo, kochał go i szanował. Rozmawiał jak z żadnym innym z naszych dzieci. Robił co mógł, by dać nam poczucie wspólnoty i przynależności. Raz w tygodniu obowiązkowe wyjście z córką do nowo otwartej greckiej czy tureckiej czy indyjskiej restauracji. „Bo z dzieckiem trzeba rozmawiać, a nigdzie się tak nie rozmawia dobrze jak podczas kolacji.” Ze mną do muzeum lub teatru, niekoniecznie za tym przepadał, ale „skoro tak to lubisz to oczywiście”. Pod koniec ja się nudziłam, on wychodził ostatni. I wreszcie był dla mnie. Wszystkim. Siedziałam nad książką, nie chciało mi się szukać czegoś w internecie, pytam Stafana, co się działo w Kongo i Guandzie, i otrzymywałam wykład.
Szukałam informacji o najstarszym biurze detektywistycznym na świecie. Proszę bardzo, Stefan już mi opowiadał. Skąd on to wiedział? Jedziemy na Majorkę, ja się sprzeciwiam, bo tam tylko turyści, a on do mnie, no jak to, nie chcesz odwiedzić klasztoru w którym mieszkał Chopin z George Sand? I zobaczyliśmy Majorkę jakiej nikt chyba nie widział. Trzy dni z przewodnikiem po świecie artystów na Majorce. I tak zawsze i wszędzie. Czy w Nowym Jorku czy we Florencji czy Monaco lub Pradze. Był idealny. Był na swój sposób geniuszem. Ostatni wykład, jaki mi zaserwował był o filmie francuskim już słabym głosem. Dwa dni przed śmiercią dawał mi ostatnie wskazówki do książki. Kurde, kiedy on sobie przyswajał tę wiedzę? Nie skończył przecież studiów, najpierw nosił worki z cementem ucząc się na murarza, a potem pracował już tylko w sklepie od 16 roku życia, zatem kiedy? Rozwiązywał w mig krzyżówki, quizy, „Milionerów” wygrałby w mig. Chcieliśmy wysłać go nawet do programu, ale zapowiedział, że umarłby, gdyby zobaczył tak wielką widownię. Mógł prowadzić szkolenia dla handlowców, ale iść do telewizji? Nigdy w życiu „to dla Ciebie dobre, Skarbie, nie dla mnie” Wszystkie moje powieści były zainspirowane jego życiem, nie brakowało w nim w młodości używek, szaleństw i małych kryminalnych przestępstw, jak kradzież motoru znienawidzonego sąsiada.
Albo czemu nie przylać w autobusie naziolowi? Albo spać na ławce po pijaku na metrze po koncercie pankowym, żeby nie zaspać na 6 rano, bo trzeba otworzyć z rana sklep. Więc nie warto wracać do domu. Pracował też kiedyś w armii, patrolował z Anglikami mur berliński. To opowieść na osobną książkę. Szczerze? Myślałam że zmyślał, ale dzisiaj w nocy znalazłam w jego papierach dokumenty, które to potwierdzają.
Stefan, Ty Wariacie i najskromniejszy i najdroższy człowieku na świecie, Najlepszy Tatusiu naszych dzieci, Mężu, Przyjacielu, Wojowniku, Gawędziarzu i Dowcipnisiu, Kucharzu, któryś obgotowywałeś wszystkich moich gości: dziennikarzy, pisarzy i przyjaciół. Cudowny wspaniały, któryś drżącą ręką naprawiał mi jeszcze dwa dni przed odejściem jakiś pilot do bramy, czy inny bzdet „żebyś miała łatwiej” i „chociaż tyle, co mogę dla ciebie zrobić” - to niemożliwe, żeby świat kręcił się teraz bez Ciebie. Pozostawiasz mnie, dzieci, setki przyjaciół z rozpaczą i brakiem zgody na Twoje odejście i ponad 200 pracowników z niedowierzaniem i smutkiem. Piszę to po polsku, ale wiem, że to przeczytacie. Byliście dla niego wszystkim, kochani, zaraz po rodzinie. Odszedł w momencie, kiedy miał przejąć kolejny sklep, ten, w którym zaczynał swoją karierę najmłodszego Filialleiter w Niemczech. Cieszył się, że wraca do młodości, że zamyka się jakiś krąg i zaczyna Nowe. Do końca wierzył w Nowe.
Nie czytam tego co napisałam, nie koryguję. Inaczej połowę wyrzucę, skreślę. Właśnie dlatego, że był skromny i nie chciał poklasku, zasłużył na ten tekst. Na każde słowo. Wiele ważnych nie padło. Bo są już tylko we mnie. Dla Niego.
Magdalena Parys. Moj najwyższy respekt. Opracował E.
Worked at Literatura
Studied at Humboldt-Universität zu Berlin
Went to Gustav-Heinemann-Oberschule
Lives in Berlin, Germany
From Gdansk, Poland
Try to be Meraki, - means “to do something with soul, creativity, or love”
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Społeczeństwo