Na początku oświadczam, że nie byłem tajnym i świadomym współpracownikiem Służby Bezpieczeństwa
ani żadnej innej instytucji wymienionej w Ustawie, tak przynajmniej myślę, tak w moim sumieniu
roztrząsam, tak mi się wydaje, o ile pamięci mi dostaje, tak mi dopomóż Bóg.
Jesteśmy chyba na najlepszej drodze do pokoleniowego buntu. Urodzeni przed 1972 rokiem podrą
legitymacje, oddadzą odznaczenia, spalą dowody osobiste, zajzajerem wypalą pesele. Zaczną hodować
konopie. Wyemigrują masowo do krajów mniej nadętych, albo przynajmniej cieplejszych. Może nauczą się
robić koktajle Mołotowa.
Dlaczego? Bo my wszyscy sprzed 1972 jesteśmy skażeni urodzeniem w Złym Czasie. I to – jak się teraz
okazuje - niezależnie od tego, „po której stronie staliśmy”, bo procedury lustracyjne wprowadzają, poza
wykształceniem, tylko jedno kryterium podlegania publicznej spowiedzi: pokoleniowe. Kryterium urodzenia
w Złym Czasie. A Zło jest w naszym religijnym kraju substancjalne, jak ropa i wrzody, zło jest złe, nie ma
odcieni, nie jest żadnym niedostatkiem dobra ani nie-dość-uważnym życiem. Zło trzeba tępić z tępym
wzrokiem wbitym w kamery.
Zacząłem lekko i niemal idiotycznie, ale wcale nie jest mi – ani moim bliskim, ani moim przyjaciołom, ani
nawet całkiem mi nieznanym towarzyszom podróży w czasie - do śmiechu. Czas bowiem wykonał pętlę,
którą tylko my, sprzed 1972 roku, dostrzegamy. Czas wrócił do czasów naszej młodości, do antysemickich
nagonek roku 1968, do mamrotania Gomułki o niemieckich rewanżystach, do stanowczego odporu
Kuroniom i Michnikom, do ponurej aury tak zwanego realnego socjalizmu – tym razem jest to jednak
socjalizm bardziej narodowy.
Nie jest mi do śmiechu nie tylko dlatego, że władza mówi Gomułką, Konopnicką (jak kiedyś napisał Jerzy
Bralczyk) czy narodowymi socjalistami. Nie jest mi do śmiechu przede wszystkim dlatego, że władza
wpisuje nas ustawami i prasowymi pomówieniami w mentalność Józefa K. i pana Browna, władza pisze
nasze życia Kafką i Orwellem. I to po to obaliliśmy PRL – kraj nie do pojęcia bez Kafki i Orwella – żeby do
nas wróciła w postaci IV Rzeczpospolitej, bytu idealnego, który nie istnieje, ale obowiązuje.
Wiem, że porównywanie aktualnego stanu społeczeństwa (przepraszam: narodu, pojęcie społeczeństwa
należy już do sfery medialnych niebytów) do wizji Orwella jest – podchodząc do sprawy rzetelnie –
retorycznym nadużyciem. Ale takich nadużyć dokonuje się celowo, po to, by przy pomocy będącej córką
nadużycia metafory krzyczeć, żeby zwracać uwagę na coś, co jak w koszmarnym śnie jedni widzą jak widmo
zagłady, jak wzbierający wulkan, inni zaś w zbożnym poczuciu oczywistości głaszczą pod włos i cieszą się
że miłe. Pewnie więc nadużyję i Orwella, i IV RP, ale nie mogę nie krzyczeć, gdy wzbiera: gdy na moich
oczach lepka sieć oplata kolejnych ludzi, zamienia ich w kolejne NIEOSOBY, wymazuje ich z encyklopedii,
wycina z pamięci, mieli na nawóz. To do tego, jak się okazuje, ma służyć Instytut Pamięci Narodowej, nasza
Policja Myśli, Inkwizycja Pamięci Naszej.
W niezwykle interesującym wywiadzie przeprowadzonym przez Ewę Winnicką w „Polityce” (nr 12/2597, z
24 marca 2007) dr hab. Antoni Dudek, historyk i politolog, doradca prezesa IPN, dość sceptycznie
wypowiada się o jakości aktualnej ustawy lustracyjnej. Mówi o martwych paragrafach, o licznych
niejasnościach wynikających z legislacyjnego niechlujstwa i politycznego pośpiechu, mówi też o prostej i
dość oczywistej drodze wyjścia z lustracyjnego impasu – jego projekt ustawy lustracyjnej ma 3 zdania. Ale w
międzyczasie, odpowiadając na szczegółowe pytania dziennikarki, wprowadza nas w aurę Procesu
dokonywanego w świetle obowiązującego Prawa. Oto fragment tej rozmowy:
Wróćmy do wątpliwości człowieka pochylonego nad formularzem. Co ma napisać, jeśli nie wie czy
nie został w jakiejś formie zarejestrowany. Na przykład w 1960 r. odbył rozmowę w MSW i podpisał
zobowiązanie, że zachowa ją w tajemnicy. Czy na pytanie o współpracę może odpowiedzieć nie
wiem? Albo czy może wyjaśnić dodatkowo tę sytuację?
Niestety formularz nie daje możliwości odpowiedzi pośredniej. Ale póki człowiek nie uważa, iż
jakkolwiek świadomie współpracował, powinien zdecydowanie odpowiedzieć 'nie' zgodnie ze swoim
sumieniem. W przypadku odpowiedzi pozytywnej trzeba wyjaśnić sytuację, a biuro lustracyjne będzie
badało prawdziwość wywodu. Powinno też w razie wątpliwości poprosić człowieka o złożenie wyjaśnień dodatkowych.
Generalnie uważam, że mechanizm oświadczeń oparty na zerojedynkowej
rzeczywistości jest dużym błędem. W wielu wypadkach po lekturze akt nie mogę stwierdzić, czy ktoś
był tajnym współpracownikiem czy nie.
• Czyli z góry wiadomo, że w katalogach współpracowników znajdą się ludzie, których współpraca z
bezpieką wcale nie była oczywista?
• Biuro lustracyjne musi dokonać subiektywnej oceny. To jest coś, czego w tej postaci ustawy nie da się
uniknąć. Dlatego mamy sąd, który będzie rozstrzygał wszelkie wątpliwości.
Podobna wymiana następuje kilka akapitów dalej:
• Czy takie osoby powinny w oświadczeniu napisać, że współpracowały, czy że nie współpracowały?
• Oczywiście, niech piszą zgodnie z własnym sumieniem niezależnie od tego, co się znajduje w
archiwum. Niech opiszą sytuację. Byłoby bzdurą, gdyby człowiek przyznawał się do czegoś, czego nie
zrobił.
Co naprawdę ma oceniać Instytut Pamięci?
Nie archiwum. Chyba też nie to, co jego akta mają reprezentować – czyli ewentualną współpracę z SB, bo co
do niej nie jest łatwo uzyskać jasność. Instytut Pamięci oceni natomiast niewątpliwie użytek, jaki uczynimy z
naszej pamięci. Ludzi możemy oceniać wtedy, gdy mają wybór: gdy ich działanie jest wolne w tym sensie,
że może być różne, że istnieje jakakolwiek możliwość aktu woli i decyzji. Tutaj ewidentnie przedmiotem
wyboru staje się użytek czyniony z pamięci i kontrolujące tę pamięć sumienie. To ono jest głównym
adresatem pracy Instytutu
. Zauważmy: mamy wybór. Możemy napisać „nie” albo „tak”. Napisanie „tak” jest
bez względu na zawartość Archiwum jakoś nieracjonalne (A.Dudek buduje argument według struktury: jeśli
myślisz że nie, to napisz 'nie', bo inaczej....). Pisząc 'tak' wystawiamy się na drobiazgową procedurę
sprawdzającą, której treścią jest „badanie prawdziwości wywodu”. Musimy – inaczej mówiąc – w pewnym
sensie sami udowodnić, że jesteśmy winni współpracy z tajnymi służbami, i zostanie to sprawdzone według
kryterium formalno-logicznego (prawdziwość wywodu) i pewnie – w miarę możliwości – także wedle
klasycznego kryterium prawdy (współpracował czy nie?). Natomiast odpowiedź „nie” stawia nas w innej
sytuacji. Tutaj rozstrzygającą kwestią staje się właśnie nasze sumienie i użytek, jaki sami zechcemy uczynić
z naszej biograficznej pamięci. Współpracowałem czy nie?
Czy podpisanie zobowiązania do zachowania
rozmowy w tajemnicy to współpraca? Czy odebranie paszportu służbowego z deklaracją, że dochowam
służbowej tajemnicy, to współpraca? Czy napisanie sprawozdania z wyjazdu zagranicznego, w którym
napisałem co przeczytałem w której bibliotece, to współpraca czy nie? Sprawozdanie kierowałem do
kierownika zakładu, ale w jakim Archiwum ono leży? Czy deklaracja współpracy podpisana w sytuacji
szantażu oznacza że jestem oprawcą, czy ofiarą? Z czego mam się tłumaczyć, a z czego mam być – może –
dumnym?
Moje niechciane życie w PRL wymaga spowiedzi. Nie prosiłem się na tamten świat, urodzone mnie w 1954-
tym, chociaż wolałbym się może urodzić w 1654 albo w 2054. Dziś urodzić bym się jeszcze bał. Ale byłem
tam. Byłem w Złym Czasie. Widziałem. Uczestniczyłem myślą, mową bądź uczynkiem. A może uczynkiem
bez myśli, a może myślą bez uczynku. Zanim podpiszę oświadczenie muszą więc dokonać rachunku
sumienia. Moim spowiednikiem, powiernikiem, przewodnikiem mojej duchowej metanoi będzie nieznany mi
historyk z Instytutu Pamięci, w którego Archiwum dla mojego oczyszczenia, dla zbawienia mego gromadzi
się Tajne Dokumenty. Nieznane mi – bo jakże. Gdyby były mi znane, moja deklaracja nie miałaby żadnego
znaczenia.
Niechaj K. nie zapomina, ciągnął dalej, że postępowanie sądowe nie jest jawne, może ono na żądanie
sądu być ujawnione, ale ustawa nie nakazuje jawności. Wskutek tego są także akta sądu, przede
wszystkim akt oskarżenia, niedostępne oskarżonemu i jego obronie, nie wiadomo zatem na ogół, a
przynajmniej nie wiadomo dokładnie, jaki kierunek nadać pierwszemu wnioskowi, właściwie przeto
może on tylko przypadkiem zawierać coś, co ma znaczenie dla sprawy. W pełni trafne wnioski z
przeprowadzeniem dowodów można opracować dopiero później, gdy w miarę przesłuchania
oskarżonego poszczególne punkty oskarżenia i ich uzasadnienie zaczynają się zaznaczać wyraźniej
albo można się ich domyślić.
To szczęście, że na tej trudnej drodze oczyszczenia mamy historyków. Sztuka pamięci, nasze
postkomunistyczne rekolekcje, to sztuka wyczucia subiektywnego osądu duchowego mistrza. Metanoja nie
może się odbyć bez zrozumienia jego intencji. Biuro lustracyjne musi dokonać subiektywnej oceny. To jest
coś, czego w tej postaci ustawy nie da się uniknąć. Dlatego mamy sąd, który będzie rozstrzygał wszelkie
1wątpliwości. Jeszcze większe więc szczęście, że mamy też gorliwych i niestrudzonych szperaczy –
dziennikarzy i archiwistów, czujnych na każdy powiew wiatru, z góry wiedzących którą teczkę wyjąć i kiedy
ją przeczytać – to bezcenne wskazówki dla naszej pamięci, sygnały dawane WPROST, które winniśmy
przyjmować z wdzięcznością, bo bez nich błądzilibyśmy jak dzieci we mgle, jak ćmy tęskniące do światła
lampki archiwisty. Dzięki nim zaczynamy się domyślać o co toczy się Sprawa.
Myśl o procesie już go nie opuszczała. Często już zastanawiał się, czy nie byłoby dobrze wypracować
obronę na piśmie i przedłożyć ją sądowi. Chciał w niej przedstawić krótko swój życiorys i przy
każdym nieco ważniejszym zdarzeniu wyjaśnić, z jakich działał powodów, czy dane postępowanie
należało w myśl jego dzisiejszej oceny potępić, czy aprobować i jakie mógł przytoczyć motywy tego
lub owego kroku. Korzyści z takiej obrony na piśmie w porównaniu z samą obroną adwokata,
pozostawiającą zresztą wiele do życzenia, były bezsprzeczne. [...] Przede wszystkim prawie go wcale
nie wypytywał w jego sprawie. A do wypytywania było tu przecież tak wiele. Grunt to pytania. K. miał
uczucie, że sam mógłby sformułować wszystkie niezbędne dla sprawy pytania.
I tu się zaczyna lustracja prawdziwa. Prześwietlenie pamięci. No, Józiu K. O co chcesz siebie zapytać?
Przecież to nasza wspólna sprawa, czwarta już nasza rzecz pospolita, a ty jeszcze nie rozumiesz? Ty sam
musisz wiedzieć co jest istotne. Nikt za ciebie tego nie zrobi, staruszku.
Należę tedy do sądu - powiedział ksiądz. - Dlaczego więc miałbym czegoś chcieć od ciebie. Sąd
niczego od ciebie nie chce. Przyjmuje cię, gdy przychodzisz, wypuszcza, gdy odchodzisz.
Instytut Produkowania Niepamięci
W filmie „Człowiek z żelaza” Andrzeja Wajdy, podobno kiedyś znaczącym (a kompletnie chyba dziś
nieznanym, bardzo niedobrym dla Sprawy) głównym bohaterem jest dziennikarz, jakiego znałem: pijany,
zastraszony, zalękniony i nie potrafiący powiedzieć kilku zdań bez neurotycznej jąkaniny. SB ma na niego
jakieś tak zwane haki i wyprawia go w delegację do ogarniętej strajkiem Stoczni Gdańskiej im. Lenina – po
to, by będąc w środku znalazł „coś” na przywódców strajku. W filmie obok aktorów – i wciąż jeszcze obok
siebie nawzajem – pojawiają się Wałęsa, Walentynowicz, i inne realne postaci tamtej rewolucji. To na nich
SB szuka „czegoś” i to właśnie ma zrobić T niewątpliwie W dziennikarz. Ale dziennikarz w dziwnej i
trudnej do zrozumienia aurze rewolucji (która jest po prostu – tylko i aż – odwróceniem), po raz pierwszy od
czasów, których sam nie pamięta, mówi prawdę. A jest A, a B jest B. W oczyszczającej liturgii
przeobrażenia słowa zaczynają wiązać się ze światem i pojawia się możliwość tożsamości. Przemiana
szmaty, pijaka i gnidy w człowieka jest głównym przesłaniem filmu – to na tym polega wyzwalająca
tajemnica rewolucji, odwrócenia, spojrzenia najpierw na siebie, a potem na świat obróconymi oczyma.
Magiczna deklaracja powstania IV RP i obecna praktyka lustracji każe nam zapomnieć o tamtym
przebudzeniu.
Rewolucja roku 1980-tego była znacząca i była możliwa tylko dlatego, że stała się
przebudzeniem dla wszystkich – dla jednych nareszcie, po latach mozolnej dreptaniny, beznadziei i pracy u
podstaw; dla innych nagle, w geście olśnienia że „wszystko jest możliwe”; dla innych wreszcie – w 9 czy 10
lat później, w rezygnacji z własnych przywilejów i w wykalkulowanym dołączeniu do obozu zwycięzców.
Tylko dlatego w Europie Wschodniej skończyła się sowiecka kolonizacja, tylko dlatego zaczęliśmy
próbować żyć w demokracji. Teraz mamy o tym zapomnieć, a IPN wraz z podłączonymi doń dziennikarzami
mozolnie produkuje niepamięć tamtego przeobrażenia. Film Wajdy kończy się drobną ale dramatyczną
scenką, ktora co innego znaczyła gdy „leciał” on w kinach, a trochę co innego znaczy dziś. Dziennikarz -
szmata przeobrażona mówi esbekom siedzącym w samochodzie pod stoczniową bramą że koniec, że teraz
będzie inaczej, bo mamy porozumienia, bo będą wolne związki, bo koniec niewoli. Esbecy zdziwieni tą
naiwnością odpowiadają, że przecież to tylko kawałek papieru.
Dzisiejsi lustratorzy „stoją w miejscu”
tamtych esbeków spod stoczniowej bramy. Porozumienia sierpniowe to dla nich rzeczywiście tylko kawałek
papieru. III RP to koniunkturalna dziwka, nieczysto w zmowie poczęta. Upadek komuny w 1989 to tej
zmowy apogeum, Magdalenka czyli Zdrada, pakt Michnika Ribbentropa i Kiszczaka Mołotowa. To jak to
jest: to dziennikarz na darmo uwierzył? Na darmo pić przestał i donosić, na darmo się wygłupił i prawdę powiedział? Po nic było to zrzucanie PRL-u?
My – ludzie urodzeni przed rokiem 1972 – stanowimy teraz jedno pokolenie, chociaż w czasach, z których
mamy się spowiadać Instytutowi Pamięci bardzo nam było daleko do pojednania. Dziennikarz szmata,
esbecy go szantażujący, Wałęsa i Walentynowicz, ja i moi bliscy z tej ziemi i z podziemia – wszyscy mamy
nosić ten sam stygmat Zła. Zostaliśmy zarażeni i musimy się oczyszczać. Nie wiemy z czego, bo brud jest
zarchiwizowany w szafach Instytutu Pamięci. Nie wiemy czy to nasz brud osobisty, czyśmy go stworzyli,
czy to brud obcy co tylko nas zabrudził. Teraz myślimy co napisać, żeby było w zgodzie naszym sumieniem.
Sumieniem, które subiektywnie oceni Instytut Pamięci. Zauważmy: Instytut Pamięci nie chce od nas żadnych
informacji, wszelkie informacje które uważa za wiarygodne ma w swoim Archiwum. Chce tylko, byśmy
wczuli się w Jego myślenie. Abyśmy poddali się jego woli. Aby nasza pamięć zadziałała zgodnie z pamięcią
Instytutu. I to będzie sprawdzone.
W pełni trafne wnioski z przeprowadzeniem dowodów można opracować dopiero później, gdy w
miarę przesłuchania oskarżonego poszczególne punkty oskarżenia i ich uzasadnienie zaczynają się
zaznaczać wyraźniej albo można się ich domyślić.
W filmie Bertolucciego ostatni cesarz Chin spędza swój czas w komunistycznym więzieniu na pisaniu.
Dostaje od oficera cienkie szkolne zeszyty i ołówki. Gdy zapisuje cały zeszyt, wręcza go strażnikowi. Po
jakimś czasie wzywany jest na przesłuchanie, w trakcie którego dowiaduje się tylko tyle: nie, to nie jest
jeszcze to na co czekamy. Dostaje następny zeszyt i ołówek. Jego pamięć pracuje bardzo intensywnie.
Niesłychanie intensywnie musi też pracować jego intelekt. Na jakie pytanie mam odpowiedzieć? Czego ode
mnie oczekuje, w swym subiektywnym oglądzie, ten pan prowadzący mnie ku zrozumieniu? Kolejny zeszyt,
kolejny uśmiech, kolejny rok, nie, to nie jest to na co czekamy. Po latach cesarz może już stać w tłumie
widzów przyglądających się barwnej manifestacji z czerwonymi szturmówkami na Placu Niebiańskiego
Spokoju, tuż przed bramą swego dawnego pałacu. Skoro nie tkwi już w celi, to coś chyba zrozumiał, chociaż
z wyrazu jego twarzy nie można się domyślić niczego.
To my skończyliśmy z komuną. My sprzed 1972. Skończyliśmy z nią w sobie i w świecie, w którym teraz
można żyć lepiej niż wtedy. Bez tajnych policji. Bez niedostępnego Archiwum. Bez procesów z
niemożnością zobaczenia aktu oskarżenia, w których sami mamy dostarczyć dowody naszej winy. Bez
odźwiernych przed drzwiami Prawa.
Nie można żyć bez pamięci, i nie można udawać, że w PRL nic złego się nie działo. Nienawidziłem tamtego
państwa, jego głupiej i dusznej atmosfery. I o niej właśnie trzeba pamiętać. Zło PRLu to nie były kolejki po
mięso. To była przede wszystkim obezwładniająca niemożność obrony przed Systemem. Uważajmy więc
bardzo na przyszłość tego świata, tu i teraz, bo z Archiwum Instytutu wydobywa się grzybiczy zapach
Procesu.
Opracowal Tomasz Szkudlarek & Eternity
Uniwersytet Gdański
Obecnie: prof. dr hab. Tomasz Szkudlarek (Wydział Nauk Społecznych Uniwersytetu Gdańskiego)
Try to be Meraki, - means “to do something with soul, creativity, or love”
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka