Breakout tamten koncert, - wspomnienia
To było dawno temu. Byłem w wieku przedpoborowym. Mogłem już zupełnie legalnie chodzić na dozwolone od lat 18 filmy i kupować słodkie wino. Świat nie był spokojny. Trwała wojna w Wietnamie; rząd amerykański głowił się jak uciszyć burze wywołaną masakra kilkuset mieszkańców wioski My Lai, głównie kobiet i dzieci. Po przesłuchaniu blisko 400 świadków skazano 15 oficerów, pułk. Halley dostał wyrok dożywocia. Nie ustawały antywojenne protesty.
Ruch hippisowski wciąż jeszcze miał się dobrze. Mijał rok od festiwalu w Woodstock. Dwa lata od studenckiej „wiosny ludów". Dwa lata od premiery musicalu Hair na Brodway^. Przed rokiem zmarł gitarzysta The Rolling Stone, Brian Jones (lat 27). Wrotce umrzeć miał Jimi Hendrix (27), kilka tygodni później Janis Joplin (27), a w następnym roku Jim Morrisom (27). Muzyka była ideologia, jej niepokój zlewał się w jedno ze straceńczym stylem życia.
Rozpadł się zespól The Beatles. W Polsce żyło się coraz biedniej, narastało społeczne niezadowolenie, które wkrótce miało wybuchnąć wyjściem ludzi na ulice. To były piękne czasy. Tak, dla nas, nastoletnich wyrostków, to były piękne czasy. Dla naszej paczki trzech kumpli z ulicy to były bardzo piękne czasy. Bawiliśmy się w niedalekim klubie studenckim pod 77, przeżywaliśmy pierwsze miłości, słuchaliśmy muzyki. W tym roku za pieniądze na płaszcz zimowy (cale 500zl!) kupie w komisie płytę Band of Gypsys Jimi Hendrixa. Tato mi to wybaczy. Rozwijaliśmy się muzycznie. Co prawda tańczyliśmy jeszcze z dziewczynami na prywatkach przy Czerwonych Gitarach, ale już na przykład takie tam NO TO CO, słodki Jacek Lech czy Michaj Burano zupełnie nas nie interesowali. Byli Niebiesko- Czarni, był Niemen...
A teraz był dla nas przede wszystkim zespól Breakout. Grupa Tadeusza Nalepy wróciła niedawno z trasy koncertowej po krajach Benelux. Przywieźli stamtąd potężne na owe czasy wzmacniacza Marshall, a lider zespołu gitarę słynnej amerykańskiej firmy Rickenbacker. Na rickenbackerach grały muzyczne sławy: John Lennon, George Harrison, Pete Townshend z The Who, Carl Wilson z Beach Boys i wielu innych. A teraz również Tadeusz Nalepa. Breakout - muzyka na miarę zachodniej, długowłosi muzycy, to było coś. Wyczekiwaliśmy przed telewizorem na (bodaj pierwszy w polskiej telewizji) teledysk z piosenka Gdybyś kochał, hej! Nie zwracaliśmy uwagi, ze ostry rytmicznie utwór wykonywany w sielskiej scenerii (pola, wiejska chata, Mira Kubasinska kreci korba studni), a muzyce poubierani zostali w niby to ludowe kożuszki. Notabene ten kamuflaż i tak nie pomoże, wkrótce zespół zacznie być oskarżony o propagowanie zachodnich wzorów i zniknie z telewizji i radia. Ale nadal będzie koncertował i nagrywał płyty, które kupowaliśmy natychmiast po ich wydaniu. Wszystkie.
No i tego roku, kiedy kończył się proces w sprawie masakry w wiosce My Lai i burza wokół zbrodni cichła, kiedy umrzeć mieli najwięksi muzycy rockowi, kiedy w Polsce żyło się coraz biedniej - zespól Breakout przyjechał wiosna koncertować do Lodzi. Po raz kolejny zmienił się skład grupy; odszedł basista Michał Muzolf, który ożenił się z Holenderka i zamieszkał w kraju wiatraków. Jego miejsce zajął młody, mało znany gitarzysta basowy Jozef Skrzek. Z zespołem był wciąż Włodzimierz Nahorny. Dwa koncerty zaplanowane zostały na niedziele. Żyliśmy tym od tygodni. W owa niedziele nosiło nas od rana. Około południa wybraliśmy się nasza paczka, tym razem w trzech, Jasiek, Wojtek i ja (och, jak potem żałował ten czwarty Hindus, ze nie poszedł z nami) pod niedaleka YMCA przy ulicy Moniuszki. Zasadniczo już nie było YMCA, tylko Młodzieżowy Dom Kultury, ale wszyscy mówili i tak YMCA.
Wybraliśmy się wcześniej, mając nadzieje, ze może uda nam się trafić na przyjazd muzyków, którzy chyba powinni mieć jakąś próbę czy chociażby po to, żeby nastroić instrumenty.
Zespołu jeszcze nie było, ale była za to ekipa techniczna wyładowującą właśnie z ciężarówek sprzęt nagłaśniający. Dobre i to. Spojrzeć z bliska na boskie Marshalle, może nawet dotknąć. Przybliżyliśmy się do rozładowywanych samochodów. - Chłopaki - usłyszeliśmy - chcecie zobaczyć koncert?
Obok nas stal jeden z członków pracującej ekipy. Czy chcemy zobaczyć koncert?! Już dużo wcześniej kupiliśmy w przedsprzedaży bilety wstępu. Tego jednak nie powiedzieliśmy, tylko powiedzieliśmy, ze no pewnie. No to, rzekł technik zespołu, pomożecie nam ustawić sprzęt na scenie. Niebo się przed nami otworzyło. Na scenie! Weszliśmy natychmiast, mimo, ze do rozpoczęcia pierwszego koncertu pozostawały cztery godziny, a w domu czekał obiad.
Byliśmy na scenie! Przesuwaliśmy boskie Marshalle, rozwijaliśmy kable, dotykaliśmy ustawionej perkusji... I wreszcie...ONI. Blisko, bardzo blisko. Mira Kubasinska, Tadeusz Nalepa, Włodzimierz Nahorny, Jozef Hajdysz i ubrany na czerwono Jozef Skrzek. Ida za kulisy, drepczemy za nimi, słyszymy, co mówią. Tadeusz Nalepa siada na krześle i wydobywa z futerału swojego rickenbeckera. Ach! Pierwszy koncert o czwartej. Nie pamiętam, kto go rozpoczyna. Kto występuje w pierwszej jego części. Nieważne. Ważne, ze, kiedy kończą swój występ, my wypadamy zza kulis i przestawiamy wzmacniacze, przesuwamy do przodu Marshalle. Patrzą na nas tysiące oczu. Jesteśmy ważni. Jesteśmy ekipa Breakoutow! Do mikrofonu podchodzi konferansjer (chyba Jan Swiąc?) i przedstawia zespół. Tadeusz Nalepa... na saksofonie Włodzimierz Nahorny...i beniaminek zespołu - Jozef Skrzek. Tego ,.beniaminka" zapamiętałem dobrze, wrył się w moja pamięć, bo po tym była już Warszawa, ale to już inna historia.
Zresztą dużo pamiętam. Na przykład moment, kiedy Mira Kubasinska w geście jakiegoś takiego lekceważącego luzu oparła się o kolumnę Marshalla. - Nie wygłupiaj się - rzucił do niej jej mąż. Także wymianę spojrzeń miedzy Nalepa i Nahornym po saksofonowym wstępie do Na drugim brzegi tęczy, kiedy Nahorny kiwnął z aprobata głową: niezły ten Skrzek.
Śmieszne to wszystko? Tak, dzisiaj może być śmieszne. Ale wtedy rock był nasza ideologia, naszym życiem. Był ważny, bo pozwalał wyjść poza szara rzeczywistość tamtych czasów, bronił nas przed zatraceniem się w smutnej egzystencji, która ta rzeczywistość chciała nam narzucić. Zresztą do dzisiaj broni nas, - którzy byliśmy wówczas za kulisami sceny w YMCA - przed poddaniem się rozmemłanej przeciętności, umysłowemu konformizmowi, przed pójściem na zniewalające kompromisy; nie pozwala nam się zestarzeć. Myślę, ze z tych samych powodów nie zestarzał się Tadeusz Nalepa. Do końca grał na gitarze słynnej firmy Rickenbacker.
W niedziele, kiedy wiedziałem już o śmierci Tadeusza Nalepy, przyszedł e-mail od kumpla, jednego z tamtej naszej, popychającej marshele trójki. Napisał, ze ma przykra wiadomość, odchodzą najlepsi...i dodał: wiesz, od razu przypomniał mi się tamten koncert. Odpisałem, że mnie też...
Try to be Meraki, - means “to do something with soul, creativity, or love”
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura