To się zdarzyło ponad 35 lat temu, zimą 1982 roku, w ośrodku internowania w Darłówku.
Jak już nieraz wspominałam, wylądowałam tam w końcu, razem z innymi dziewczynami ze Śląska, po sześciu tygodniach w ciężkim więzieniu (jeszcze carskim) w Sosnowcu.
Sosnowiec Radocha to było miejsce cieszące się naprawdę złą sławą, ale nie o tym tutaj będzie.
W Darłówku był normalny dom wczasowy, trzy pawilony. Co prawda trzymali nas pozamykane na piętrach, ale były zwykłe pokoje, łazienki, a nawet telewizor w holu, czyli po prostu sanatorium po ciężkim więzieniu. Jedzenie podawano w stołówce, normalnie przy stołach itp.
W jednym z pawilonów od początku stanu wojennego trzymano starszych mężczyzn, gensek nie odważył się wrzucić emerytów do zwykłych więzień, zresztą miał swoje powody – część była schorowana, mogli mu poumierać, ale co najmniej kilku tych panów było po więzieniach UB, po gułagach, więc stanowiliby spore oparcie dla młodych w więzieniach. Jednym słowem wylądowali w tym Darłówku, a my parę tygodni po nich.
Niedługo po nas przywieźli paru młodych chłopaków, nie pamiętam już, z którego miejsca – w każdym razie zostali oni mocno pobici przez więzienną atandę, wylądowali w szpitalach, jeden miał chyba nawet uszkodzony wzrok, więc dla świętego spokoju przywieźli ich do naszego „sanatorium”, zamiast z powrotem do pierwotnego miejsca internowania. Chłopaki natychmiast poinformowali, że po wszystkich „internatach” jest akcja, że 13-tego każdego miesiąca odmawia się jedzenia. To nie były jakieś głodówki, wszak mieliśmy już paczki od rodzin, wypiski itp. – po prostu symboliczna solidarność internowanych. Skoro taka akcja, to my też ustaliłyśmy, że 13-tego na stołówkę nie idziemy. No i nie poszłyśmy, trochę było straszenia, ale nic nam nikt nie zrobił – ale nie w tym rzecz.
Otóż w pawilonie mężczyzn było dwóch charakterystycznych starszych panów, nazwisk nie podam, bo nawet już nie pamiętam. Pierwszy był bardzo pobożny i zawsze prowadził wszystkie wspólne modlitwy, śpiewy wieczorne itp., drugi miał za sobą Sybir i gułag i zwykle zabawiał się lżeniem SB-ków, np na codziennym, godzinnym spacerze po podwórku wyzywał i pluł pod nogi wszystkim z załogi ośrodka. Gość był po siedemdziesiątce, ale bardzo żwawy i wszyscy wiedzieli, że on tylko czeka na okazję, żeby takiemu SB-kowi przylać, więc nikt go nie ruszał na wszelki wypadek, a pilnujący nas SB-cy obchodzili kołem :)
Tak więc mamy tę świeżą informację o 13-tym i jest wieczór dwunastego. W pawilonie starszych panów odbywa się ostra dyskusja. Jedni oczywiście są za wspólną akcją w imię solidarności, inni zwyczajnie boją się skutków takiego „buntu”, więc wymyślają przeróżne wymówki, wszędzie szukają agentów i prowokacji. Oczywiście nasz Sybirak (tak go nazwijmy) jak najbardziej popiera, za to „pobożny” jest przeciw. Wybucha w końcu dzika awantura, a pan pobożny używa ostatecznego argumentu > wszak dary boże, przygotowane do spożycia, nie mogą się zmarnować! W odpowiedzi słyszy kilka brzydkich wyrazów o wyższości kaszy gryczanej nad solidarnością, po czym dostaje normalnie z pięści. Efekt – złamana kość policzkowa, karetka, szpital, a potem pan pobożny już nie wraca do internatu, wychodzi sobie do domu. Sybirak siedzi dalej i dalej pluje pod nogi SB-kom...
Potem przywieźli do nas „elitę” z Jaworza, ale mnie wkrótce wypuścili, więc nie musiałam uczestniczyć w dalszej części tego cyrku. Tylko żal mi było żarcia, bo paczki żywnościowe, jakie przyjechały wraz z elitą, to były takie smakołyki, jakie widziałam pierwszy raz w życiu na oczy. Resztę Ślązaczek też wkrótce przewieziono z powrotem na Śląsk, wszak nie zasługiwały na tak elitarne towarzystwo. Co się stało z Sybirakiem – nie wiem, na pewno już dawno nie żyje.
A opowiastka może da coś komu do myślenia...
PS. Wszystkim przy okazji znowu polecam > Elżbieta Szczepańska „Zanim wybaczę”
http://www.literatura.gildia.pl/tworcy/elzbieta_anna_szczepanska/zanim_wam_wybacze
Inne tematy w dziale Kultura