Ponoć Mark Twain powiedział kiedyś, że lepiej wcale się nie odzywać i wydawać się głupim, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości. Szkoda, że ów rezolutny bon mot przyszedł mi do głowy po obejrzeniu wypowiedzi aktora Piotra Fronczewskiego na temat "wolnych" nomen omen sądów. Szkoda, bo Fronczewskiego zawze jako tako ceniłem, miedzy innymi za rodzaj publicznej powściągliwości. Wspominając zaś o "wolnych" sądach, świadomie użyłem sformułowania "nomen omen", gdyż w opinii wielu znawców tematu, polskie orzecznictwo sądowe rzeczywiście uznawane jest za jedno z najwolniejszych w Europie.
Zanim się rozwinę, najpierw krótko, co sprowokowało mnie do napisania tej notki.
Otóż parę dni temu trafiłem w necie na filmik z udziałem wspomnianego aktora P. Fronczewskiego, przestrzegającego widza przed konsekwencjami zaniechania walki o tzw. Wolne Sądy. Opowiada na tym filmiku Pan Fronczewski rodzaj anegdotki, z której dowiadujemy się, co by to było gdyby, ciebie widzu, na drodze, spotkała kolizja drogowa, a drugim jej uczestnikiem i winowajcą, była jakaś ważna figura polityczna czy ktoś z jego rodziny... "Masz pewność - pyta retorycznie aktor, - że taki umocowany partyjnie sprawca wypadku będzie na tyle heroiczny by kierować się literą prawa?"
Coś mniej więcej takiego ...Wniosek z tego ma płynąć taki, że zwykły obywatel, w zderzeniu z sędzią , podlegającym politycznemu zwierzchnictwu jest bez szans na sprawiedliwość. Sędzia zależny od polityka będzie się go bał i będzie wykonywał jego polecenia. Coś jak ten znany sędzia z Gdańska, Milewski, co prawie aportował przez telefon w trakcie dziennikarskiej prowokacji, kiedy myślał, że rozmawia z kimś z kancelarii Tuska.
Cały wywód Pana Fronczewskiego potraktowałem jako kolejne potwierdzenie sentencji Marka Twaina o milczeniu i głupocie, o której wspomniałem wyżej, gdy po kilku dniach w podobnej akcji zobaczyłem inną bohaterkę świata polskiej quasikultury. Barbarę Kurdej-Szatan. W swoim filmiku podawała przykład bardzo zbliżony do tego z jakim mieliśmy do czynienia przy okazji Fronczewskiego, co zaprowadziło mnie do oczywistego wniosku, że sprawa jest starannie aranżowana i nie ma tu mowy o żadnych przypadkowych, spontanicznych aktach, rozpasanej niewinne bezmyślności, ludzi uważających się za inteligentnych. Oczywistym stało się, że mamy do czynienia ze zorganizowaną profesjonalnie akcją, za którą prócz wymienionych postaci stoi cały warsztat scenariuszowo realizacyjny.
Dla Basi Kurdej-Szatan, twórcy akcji wymyślili przykład sąsiada, który w ramach budowlanej samowoli stawia nam pod oknami olbrzymią chawierę, przysłaniając nam cały widok z okien. Sąsiadem potworem w tej opowieści jest oczywiście ktoś z partii rządzącej, badx jego rodziny. Najlepiej by było oczywiście gdyby to był ktoś z ministerstwa sprawiedliwości.
Nie muszę pisać chyba, że ci, do których te filmy są kierowane w owym sąsiedzie widzą zapewne, nienawistnie uśmiechającego się Ziobrę, względnie kogoś z jego najbliższego otoczenia. I to samo. Podobnie jak w poprzedniej historyjce, tak i tu, wystarczy wsadzić w miejsce złego sąsiada Ziobry, jakiegoś sędziego, z lokalnej miejscowej sitwy i znowu nam wyjdzie, że z dwojga złego lepszy polityk. Lepszy, bo znacznie prościej odwoływalny. Choćby za pomocą kartki wyborczej.
Smutne, że komuś wydaje się, iż rozumie więcej tylko dlatego ,ze widzi siebie na ekranie telewizora częściej niż przeciętnego Kowalskiego. Dotyczy to zwłaszcza Piotra Fronczewskiego, bo umówmy się, że po Pani Basi niewielu spodziewało się czegoś więcej.
Tym z kolei, którzy tę dwójkę gigantów intelektu, w całą tę propagandową akcję wkręcili należy pogratulować. Wyszło to, czego chcieli. Równie przenikliwa jak Pan Piotr i Pani Basia, reszta społeczeństwa, ta walcząca o to, żeby sądy nadal pozostały wolne,... Wszyscy Oni, za pomocą fejsa , tweeta, czy Bóg wie czego jeszcze, będą multiplikować te bezmyślne treści w setkach tysięcy egzemplarzy i wieńczyć w ten sposób dzieło intelektualnego spustoszenia.
Podpisałbym "My widzowie" ale nie należę.
Komentarze
Pokaż komentarze (38)