Przepraszam za prywatę na blogu, ale... nienawidzę Sylwestra. Nienawidzę tego przymusu dobrej zabawy, tej konieczności by raz, dwa trzy, świetnie się bawić, nosić super kreacje, hucznie bawić się na jakiejś imprezie i rzecz jasna noworocznych postanowień. Prawie zawsze postanowienia oznaczają rzucenie nałogu, zrzucenie paru kilogramów, zapisania się na kurs językowy i w ogóle spędzenie nadchodzącego roku z świetny sposób, co jak zwykle nie wychodzi. A ludzie, szczególnie panie, z masochistycznej przyjemności samooszukiwania się co rusz obiecują sobie to samo i .. jak co roku. Siedzenie w towarzystwie podpitych nastolatków płci dowolnej i w każdym wieku, sypiących niekoniecznie dobrymi dowcipami przy muzyce, która miała być taneczna wyszło łubudu. Jak chcesz się dobrze bawić płać i płacz, a jak chcesz zaoszczędzić nie licz na wiele.
Czy ulegam przymusowi dobre zabawy? Niestety tak. Chciałabym umieć się od tego odciąć, powiedzieć, że mam to wszystko gdzieś i zignorować nakaz. Może bym zdołała gdybym miała jakąkolwiek alternatywę, gdybym miała co ignorować, od czego się odcinać, gdybym miała porównanie.. Owszem kiedyś miałam niezłe Sylwestry, część z nich się znakomicie udała, część niekoniecznie z mojej winy. W tym roku wyjdzie jak zawsze czyli szkoda gadać.
Najchętniej udawałabym, że tego dnia nie ma. Poszła spać o normalnej godzinie jak w każdy zwyczajny dzień. Niestety nie ma lekko. Fajerwerki, petardy brutalnie przypomną o rzeczywistości i konieczności witania Nowego Roku, o odgłosach imprezy w sąsiedniej klatce nie mówiąc. Nie wiem jak musielibyśmy zatykać uszy by nie słyszeć odgłosów radosnej zabawy, która jest na wyciągnięcie ręki, której nieomal dotykamy a pozostaje nieosiągalna i wciąż się wymyka. Nie każdy ma gdzie iść i z kim iść. Chyba, że nie wiem o jakiś imprezach dla singli, bez par...
W takie dni jak Sylwester odczuwamy szczególnie mocno takie sprawy. Na co dzień jakoś leci, znajdujemy dobre strony tej, czy innej sytuacji, ale czasem, czasem po prostu każdego dopada gorszy dzień, zaś mój dopada mnie w ten przeklęty dzień wymuszonej zabawy. A właściwie co złego w tym, że ktoś siedzi w dresie przed telewizorem, zajadając kubełek lodów i oglądając komedię romantyczną? Szczerze? Potrafię wskazać o wiele gorsze opcje, które zbyt często bywają moim udziałem. Sylwester u babci... brrr samo wspomnienie i człowieka trzęsie, albo w podobnym otoczeniu i dekoracjach.
Wyjść gdzieś? Owszem są kluby, kawiarnie, lokale, ale iść samemu, gdy wszędzie wokół pary i paczki znajomych? Siedzieć przy stole, na przeciw obcych ludzi, zgranej paczki, której częścią nie jesteśmy i pozostaje nam słuchać cudzej rozmowy? Owszem zamieni się raz, czy dwa kilka zdań, ale jeśli ludzie przyszli całą grupę, lub z drugą połówką wiadomo kim się zajmą. Można iść na bardziej kulturalną zabawę, wieczór w operze, przerwy krótkie więc krócej odczujemy samotność. Prawdę mówiąc próbuję w tym roku powyższą opcję, nie oczekuję za wiele, chcę tylko jakoś przetrwać i mieć spokój do przyszłego roku. Chyba, że nadejdzie koniec świata, wszystko rypnie w diabły, zniknie problem kryzysu, euro, cynizmu w polityce i całej reszty.
(http://mainhg.demotywatory.pl/uploads/201112/1325263587_by_Persona1_500.jpg)
Wszystkim Gościom mego bloga życzę wszystkiego najlepszego w nowym, 2012 roku. Oby nadchodzący rok przyniósł więcej radości niż goryczy, nie nadszedł koniec świata, by wbrew najbardziej pesymistycznym scenariuszom gospodarczym i dotyczącym przyszłości Polski wszystko szło ku dobremu. Niech nasze życie rodzinne i prywatne będzie lepsze, a przynajmniej nie gorsze, niż tegoroczne. Dużo uśmiechu, optymizmu i zapału do pracy życzę. I nie dajmy się sylwestrowemu wariactwu. To może być moje noworoczne postanowienie, chociaż te postanowienie na ogół funta kłaków nie warte, ale może się uda? Chociaż morze szerokie i głębokie.
656
BLOG
Komentarze
Pokaż komentarze (2)