eri eri
295
BLOG

Tajemnica śmierci Jezusa - czemu nikt tego wczesniej nie dostrzegł?

eri eri Rozmaitości Obserwuj notkę 19

Wkraczając w zagadnienie śmierci Jezusa na Krzyżu, stajemy wobec kwestii wypełnienia się tajemniczego proroctwa, o którym mówi Pismo: „Kość Jego nie zostanie złamana”.
Spośród czterech ewangelistów, jedynie św. Jan był obecny pod Krzyżem. Stąd jego relacja nakazuje szczególnego potraktowania. Jako jedyny spośród ewangelistów, przytacza on fakt przebicia włócznią przez rzymskiego żołnierza, boku i serca Jezusa. Kapitalne znaczenie dla zrozumienia okoliczności Męki i Śmierci Jezusa, ma udzielenie odpowiedzi na pytanie: Dlaczego i w jakim celu, żołnierz przebił włócznią bok i serce Jezusa?
Pytanie to nie było do tej pory stawiane zbyt uporczywie, a odpowiedź na nie, w zasadzie sprowadzała się do ogólnikowego stwierdzenia: „uczynił to na wszelki wypadek” bądź „z rutyny” i nie zaprzątano sobie dalej tą kwestią głowy (i to jest zdumiewające!).
Tymczasem tu właśnie tkwi clou tajemnicy śmierci Jezusa.
 
Dla naszych rozważań ważnych jest kilka kwestii. Niektóre z nich zostały rozważone w tym tekście. Pozostałe, podjęto i przedstawiono w tekstach uzupełniających.
Oto św. Jan pisze: „ (…) jeden z żołnierzy włócznią przebił Mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. Zaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe…” (nie mamy więc podstaw twierdzić, że tak nie było). Tymczasem, zgodnie z obecną wiedzą medyczną, krew denata po zgonie, krzepnie, zwłaszcza w sercu i dużych naczyniach. Dopiero kilka godzin po śmierci ulega upłynnieniu. Z opisu św. Jana, w konfrontacji z opisem pozostałych ewangelistów wynika, iż czas jaki upłynął od godziny dziewiątej (wg czasu miejscowego), tj. czasu wypowiedzenia przez Jezusa pamiętnych słów, po których to Syn Boży, jak się powszechnie uważa,  miał skonać, do wymierzenia przez żołnierza ciosu opisanego przez św. Jana, upłynęło zbyt mało czasu aby krew w ciele martwego przecież Jezusa, z zakrzepłej przemieniła się na powrót, w płynną. A tylko wtedy mogłaby, po ciosie włócznią, wypłynąć z boku (serca) ofiary. I tutaj musimy zastanowić się nad kolejną kwestią.
Oto słowa wypowiedziane przez ukrzyżowanego Jezusa bezpośrednio przed, jak się powszechnie uważa, Jego zgonem:
- „Jezus raz jeszcze zawołał donośnym głosem i wyzionął ducha” – Mt.
- „Lecz Jezus zawołał donośnym głosem i oddał ducha” – Mk.
- „Wtedy Jezus zawołał donośnym głosem: Ojcze, W Twoje ręce powierzam ducha mojego. Po tych słowach wyzionął ducha.” – Łk.
- „A gdy Jezus skosztował octu, rzekł: Wykonało się! I skłoniwszy głowę oddał ducha” – J.
    Na portalu Polonia Christiana PCh24.pl, odnalazłem przedruk umieszczony dnia 25 stycznia 2016r. o godz. 09:43 tekstu z numeru marcowego roku 1933 „Posłańca Serca Jezusowego” pt: „Czy Chrystus Pan miał duszę?” Oto fragmenty:
„- (…)
- Tak, jest to dogmatem wiary katolickiej, że Zbawiciel nasz był najprawdziwszym człowiekiem.
- Cóż stąd musi wyniknąć?
-Ta prosta prawda, że Chrystus musiał składać się również z ciała i duszy, bo to są przecież części istotne każdego człowieka (…)
- (…)
- Czy zatem błędną jest rzeczą mówić, że Duch Boski ożywiał ciało Pana Jezusa, że Duch Boski sprawiał w Chrystusie czucie, widzenie, myślenie?
- To wszystko sprawiała w Chrystusie Panu Jego dusza, podobnie jak i u nas. Duch Boski zaś, albo raczej natura Boska nie zastępowała bynajmniej w Jezusie  Jego duszy i działania tej duszy”.
    Cztery Ewangelie, opisujące mękę i śmierć Jezusa, bazują na obserwacji świadków tych wydarzeń. Ilu by więc ich nie było, są to tylko subiektywne relacje. A my, zasugerowani,  przyjęliśmy za fakty jedynie ich wnioski. Czy, w świetle podjętych rozważań, nie mogło być jednak tak, że Jezus nie skonał w momencie, który powszechnie  uważa się za chwilę Jego śmierci? Czy jednak nie mogło być tak, że Jezus w ogóle nie umarł na Krzyżu w takim, jak dotychczas, rozumieniu? Że to, co powszechnie uważa się za Jego śmierć, było jedynie omdleniem?
Oto Jezus wiszący na krzyżu tak umęczony, skrwawiony, pobity, wygłodzony,  tak wycieńczony, czuje zbliżające się omdlenie. To ostatnia chwila by wygłosić swą wolę umiłowanemu Ojcu, któremu pozostał posłuszny aż do końca. Później już nie będzie miał możliwości, bo zaraz straci przytomność! Wykrzykuje więc swą ostatnią wolę: z wyprzedzeniem powierza Ojcu swą duszę. I traci przytomność.
    Jezus umarł na Krzyżu! A jaką dzisiaj, podaje się przyczynę śmierci? Denat zmarł z wycieńczenia! No i można ustalić bezpośrednią przyczynę śmierci! Ale kto Go zabił? Czy ci, którzy go biczowali? Czy ci, którzy nałożyli Mu koronę cierniową? Czy ci, którzy go opluwali lub Mu złorzeczyli? Czy ci, którzy kazali Mu nieść krzyż? Czy ci, którzy go do krzyża przybili? Nie! Po trzykroć, nie! Więc kto? Nie ma bezpośredniego sprawcy? Sprawa umorzona?
    Gdyby dzisiaj przeprowadzono sekcję zwłok Jezusa, jako przyczynę śmierci podano by ranę kłutą mięśnia sercowego, zadaną ostrym narzędziem. O sprawstwo z zamiarem bezpośrednim, wskazano by żołnierza rzymskiego!
Kolejne szokujące twierdzenie, prawda? W tekstach uzupełniających, pisanych nieco później, zostanie ono uzasadnione szczegółowo.
    Pozostała jeszcze do omówienia kwestia Ofiary Krzyża. Jej znaczenia. Jej wartości. Czy wobec powyższego, straciła ona swe dotychczasowe zbawcze znaczenie?
„ – Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił?!” – ten dramatyczny okrzyk, przytoczony zarówno przez św. Mateusza jak i przez św. Marka, stanowi – jak pisze Magdalena Zubrzycka (https://szkolateologii.dominikanie.pl/quolibet/czy-okrzyk-jezusa-boze-moj-boze-moj-czemus-mnie-opuscil-jest-okrzykiem-rozpaczy/) – jeden z najbardziej poruszających, a jednocześnie jeden z trudniejszych do zrozumienia i zinterpretowania fragmentów Ewangelii. Św. Tomasz z Akwinu zwraca uwagę – z czym należy się zgodzić – iż modlitwa Jezusa Psalmem 22 świadczy o tym, że Jego krzyk jest krzykiem niepokoju, nie buntu, krzykiem bólu, ale nie rozpaczy. Może być porównany do wołania Hioba, który chce Bogu oznajmić, że udręka dotarła już do swoich granic, że miara cierpienia jest pełna! (I w tym momencie  Jezus mdleje. Jest to więc odpowiedź na ewentualne wątpliwości co do wartości zbawczej Ofiary Krzyża).
Akwinata zwraca uwagę ponadto na fakt, iż Jezus cierpi w swoim człowieczeństwie, jego Boska natura jest z tego wyłączona, ale nie w tym sensie, że Bóstwo Jezusa opuściło Jego człowieczeństwo. W Jezusie, cierpienie może współistnieć z wizją uszczęśliwiającą. Niezwykle istotną kwestią jest również fakt, iż Jezus przyjmuje swoje cierpienie całkowicie dobrowolnie, a ogrom tego cierpienia nie wynika z nadmiaru Bożego gniewu, lecz z pragnienia samego Chrystusa, aby Jego Męka przyniosła jak najobfitsze owoce.
    Pozwolę sobie przytoczyć jeszcze słowa z przywołanego Psalmu 22: „Ocal od miecza moje życie” oraz słowa, jakie wypowiedział do Maryi Symeon, podczas Ofiarowania Jezusa w świątyni: „a Twoją duszę miecz przeniknie - aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”. Trzeba przyznać słowa sugestywne, prawda?
    I na zakończenie: Czy to przypadek, że właśnie w Rzymie miały miejsce okrutne prześladowania pierwszych chrześcijan by później, właśnie w Rzymie tryumf odniósł Kościół założony przez Chrystusa? Czy nie można dopatrywać się w takim razie w tych faktach, analogii do Zmartwychwstania Chrystusa zamordowanego przecież, jak twierdzę, przez żołnierza rzymskiego?
    Pozostaje jednak pewien problem. Ukryty choćby pod symbolem 1Tes 2,15. A może chodzi tutaj po prostu o współsprawstwo?

I teraz sprawa najważniejsza! Nie poszlaki! Nie domniemania! Fakty!
Oto słowa samego Jezusa, skierowane do siostry Faustyny: „Te dwa promienie wyszły z wnętrzności miłosierdzia mojego wówczas, kiedy konające serce moje zostało włócznią otwarte na krzyżu” (Dzienniczek, 299)
Serce konające, a więc jeszcze żywe, bijące!

PS. Jeden z czytelników mojego tekstu zwrócił uwagę, że Kościół przeżywając Mękę i Śmierć Jezusa, mówi o pięciu Jego ranach.
Słuszna uwaga! Idąc tym tokiem rozumowania: Jeżeli mowa o pięciu ranach, to wszystkie te pięć ran jest traktowanych istotowo, jako równorzędne. Czy owa „równorzędność” mogłaby dotyczyć rany Serca, gdyby została zadana po śmierci Jezusa, sercu martwemu? Kościół intuicyjnie, nie uświadamiając sobie tego, głosi bardzo ważną prawdę…

Fragment tekstu poprzednich rozważań:
„Przecież Odkupieńcza Moc Jego Ofiary (nie mówimy o Zmartwychwstaniu), nie polega na maksymalnej męce, jakiej doznał, bo nie była ona maksymalna. Chodzi o poniżenie wynikające z poniesionej kary, przewidzianej dla największych złoczyńców, w przypadku przecież absolutnej niewinności. Jezus Chrystus został maksymalnie poniżony ale nie utracił Swej Godności jako człowiek.”  
mógłby sugerować, że Ofiara Jezusa nie była pełna (nie należy tego pojęcia mylić z pojęciem: męki maksymalnej). Że Bóg, w Ofierze Jezusa, „pozostawił coś dla siebie”. Ową Godność Jezusa, jako Człowieka (nie połamano Mu goleni).
    Czy słusznie?
Pamiętajmy, opisany w  tekście rozważań „Tajemnica śmierci…”, moment utraty przez Jezusa przytomności. Owe słowa, wypowiedziane przez niego, chwilę wcześniej. Skarga o opuszczeniu przez Ojca oraz pełne posłuszeństwa wyznanie, o oddaniu Mu swej duszy, przytoczone przez Ewangelistów.
O czym słowa te świadczą? Otóż, Jezus komunikuje mające się dokonać za chwilę całkowite, ze względu na nas, ogołocenie z boskości. Za chwilę straci przytomność i stanie się przez to, symbolicznie i faktycznie, zupełnie bezbronny ale i osamotniony. Jednak przecież On, dobrowolnie, wyraził na to zgodę! (Pamiętasz, czytelniku, Jego modlitwę do Ojca w Ogrójcu? Już rozumiesz, czego się tak bał, że zrosił się krwawym potem?). Na marginesie: Ową zgodę Jezusa na ogołocenie z boskości ze względu na nas, teolog Gisbert Greshake, upatruje w skłonie głowy anioła stojącego z prawej strony, na ikonie „Trójca Święta” Andrieja Rublowa (za ks. Tomaszem Jaklewiczem).
I ta zgoda Jezusa, dobrowolna zgoda, Jego gotowość, owe „ryzyko”, na które „poszedł”, świadczy o pełności Jego Ofiary. Oddał się nam, poświęcił się za nas całkowicie i niezaprzeczalnie. Ale nie utracił Swojej Godności, jako Człowiek. Ocaliła ją Jego Nieskończona Miłość (pałające Miłością Serce Jezusa), która oddała życie (ale po Trzech Dniach Zmartwychwstała) by pokonać szatana.  W jakim celu to napisałem? Aby odeprzeć zarzut czytelnika, że godność ludzka nie jest efektem zasługi, lecz jest dana każdemu człowiekowi i nie można jej człowieka pozbawić. No właśnie! I tego faktu figurą, jest pozostawienie goleni Jezusa nie połamanych. Jego Ofiara była pełna mimo, że nie połamano Mu goleni.

W marcowym numerze miesięcznika „Egzorcysta” (nr 3/2021), ukazał się tekst ks. prof. Andrzeja Zwolińskiego, teologa i socjologa, kierownika Katedry Katolickiej Nauki Społecznej w Uniwersytecie Papieskim JP II w Krakowie, pt. „Męka Jezusa”. Autor snuje rozważania o przyczynie śmierci Jezusa, powołując się na liczne hipotezy, wysuwane przez lekarzy i anatomopatologów. Jakby jednak na owe hipotezy nie patrzeć, jedno nie ulega u autora wątpliwości: Jezus, w momencie przebicia mu serca włócznią przez żołnierza rzymskiego, już nie żył. Nie ma w tym niczego zaskakującego. KK, tak właśnie naucza i takie panuje powszechne przekonanie.
    Mnie osobiście, w przytoczonym tekście ks. profesora, zastanowił jeden fragment. Oto, autor wspomina o wizji. bł. s. Anny Katarzyny Emmerich. Konkretnie, przytacza opis owej wizji, dotyczący żołnierza rzymskiego, który włócznią przebił bok Jezusa, poprzedzając ten fragment wprowadzeniem:
„Ponieważ Jezus już nie żył, jeden z żołnierzy – dla „sprawdzenia” – „włócznią przebił Mu bok” (J 19, 34). Wykonywał on rozkaz setnika albo sam był setnikiem, którego obowiązkiem było urzędowe stwierdzenie śmierci. A obserwujący śmierć Jezusa setnik stwierdził: „Istotnie, człowiek ten był sprawiedliwy” (Łk 23, 47)”.
Zastanawia mnie, czy rzeczywiście „nie żył” i czy rzeczywiście dla „sprawdzenia”?
    Następnie pisze:
„Według wizji bł. s. Anny Katarzyny Emmerich był nim 25-letni żołnierz, podoficer o imieniu Kassius, a po chrzcie zwany Longinusem. Był energiczny i przywiązywał dużą wagę do wszelkich procedur. Podjechał on konno pod krzyż i oburącz z wielką siłą wbił swą włócznię w zapadnięty i naprężony bok Jezusa. Włócznia przebiła serce Zbawiciela, a nawet wyszła lewym bokiem. Gdy Kassius wyciągnął ostrze, wówczas z szerokiej rany prawego boku Jezusa wypłynął obfity strumień krwi i wody. Oblał on wzniesione oblicze Kassiusa, uzdrawiając go i obdarowując łaską. A on natychmiast zeskoczył z konia, upadł na kolana i, bijąc się w piersi, głośno wobec wszystkich zebranych wyznał bóstwo Jezusa oraz oddał Mu chwałę. Nawet obecni tam żołnierze byli wzruszeni i padli na kolana. Wszystko to miało się dziać tuż po godzinie czwartej, gdy Józef z Arymatei i Nikodem uzyskali już zgodę Piłata na odebranie ciała Jezusa. Była to godzina, o której zabijano baranki paschalne (podkr. moje)”.
    Zwracam uwagę na ostatnie zdanie i jego kontekst. Kassius, jak wynika z opisu wizji s. Emmerich, przebił bok i serce Jezusa, tuż po godzinie czwartej. A „była to godzina, o której zabijano baranki paschalne”. Nie muszę chyba przypominać, iż właśnie baranek paschalny jest figurą Jezusa.
Wcielenie Drugiej Osoby Trójcy Świętej jest najwspanialszym i najdobitniejszym dowodem bezgranicznej miłości Boga do człowieka.
    Tajemnica Wcielenia, głębia tego aktu, pozostaje jednak przez wielu nieuświadamiana sobie. A przecież:
„Największym szaleńcem wszystkich czasów jest On. Czyż można sobie wyobrazić większe szaleństwo niż Jego oddanie? (…). Gdyż było już szaleństwem samo stanie się bezbronnym Dzieciątkiem” – (św. Josemaria Escriva, Kuźnia, 824).
    Jezus, jako Dzieciątko – oddany nam i bezbronny, był jednak cały czas pod opieką Ojca. Owa opieka przejawiała się w instruowaniu przez Anioła św. Józefa, prowadzeniu Trzech Mędrców. Ale przede wszystkim Bóg Ojciec zakrył wiedzę o Dzieciątku przed szatanem. Ten starał się zabić Dzieciątko, jednak jego działania były prowadzone jedynie „na ślepo” (dlatego Król Herod nakazał wymordowanie wszystkich dziatek w wieku do lat dwóch w okolicy). Ową bezbronność Dzieciątka należy rozumieć więc jako ludzką zależność od ludzkiej opieki Maryi i Józefa.
    A potem? Tam, na Golgocie. Oddał nam się całkowicie. –„ Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego!” I stracił przytomność… Stał się zupełnie bezbronny. Oddał się nam powtórnie. Lecz tym razem pełniej, bo już bez ochrony Ojca!
    Ale „Wydało mu się tego za mało: zechciał unicestwić się i oddać bardziej. Stał się pożywieniem, stał się Chlebem” – (św. Josemaria Escriva, tamże).
To wszystko, co napisałem o tajemnicy śmierci Jezusa, pozostawiało w moim odczuciu pewien zasadniczy niedosyt. Nie mogłem znaleźć odpowiedzi na pytanie: „Dlaczego Kassius przebił włócznią bok i serce Jezusa wiszącego na Krzyżu?”
I wreszcie przyszło olśnienie!
W karze przez ukrzyżowanie, nie chodziło o to, by zamordować skazańca, lecz zamęczyć go. Nawet połamanie goleni, było jedynie przyśpieszeniem zgonu – skazaniec niejako „sam umierał” (przez uduszenie się).
Setnik Kassius, był tym żołnierzem rzymskim, który włócznią  przebił serce Jezusa. Ten 25-letni  podoficer, jak opisuje go w swojej wizji bł. s. Anna Katarzyna Emmerich, był energicznym żołnierzem i przywiązywał dużą wagę do wszelkich procedur. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że był doświadczonym, rzetelnie wykonującym swoje obowiązki żołnierzem. A jeśli tak, to niewątpliwie posiadał pewne konkretne cnoty żołnierskie, ludzkie.
Setnik Kassius był z pewnością naocznym świadkiem, a może nawet uczestnikiem, wielu takich poprzednich egzekucji, jak owe ukrzyżowanie Jezusa i dwóch łotrów. Musiała na nim, żołnierzu posiadającym cnoty żołnierskie, ludzkie, wywrzeć ogromne wrażenie postawa umęczonego Jezusa. Jego, znoszone z wielką godnością i łagodnością – okrutne cierpienie. Kiedy więc żołnierze połamali golenie obu łotrom Kassius – jak opisuje w swej wizji, przywołana Anna Katarzyna Emmerich – „podjechał on konno pod krzyż i oburącz z wielką siłą wbił swą włócznię w zapadnięty i naprężony bok Jezusa”.
Dlaczego tak uczynił? To oczywiste! Musiał się zorientować, że Jezus jeszcze żył! To było dla niego ogromnym wstrząsem. Miano połamać golenie temu człowiekowi? Właśnie temu? Człowiekowi, który swą postawą, podczas tych wszystkich tortur, tak się zachowywał? Miano go skazać na jeszcze potworniejszą mękę? Mękę i śmierć przez powolne uduszenie? Kassius musiał przeżyć w tym momencie wielki szok i wzruszenie. Dlatego podjął natychmiastową decyzję! Z litości! Z litości „…oburącz z wielką siłą wbił swą włócznię w zapadnięty i naprężony bok Jezusa”. Ten odruch litości, umożliwiły mu właśnie jego cnoty. Jego dobre usposobienie wewnętrzne. Duchowe. A takie usposobienie człowieka, stanowi sprzyjającą glebę na oddziaływanie Łaski:
„Włócznia przebiła serce Zbawiciela, a nawet wyszła lewym bokiem. Gdy Kassius wyciągnął ostrze, wówczas z szerokiej rany prawego boku Jezusa wypłynął obfity strumień krwi i wody. Oblał on wzniesione oblicze Kassiusa, uzdrawiając go i obdarowując łaską. A on natychmiast zeskoczył z konia, upadł na kolana i, bijąc się w piersi, głośno wobec wszystkich zebranych wyznał bóstwo Jezusa oraz oddał Mu chwałę. Nawet obecni tam żołnierze byli wzruszeni i padli na kolana.”
Czy, gdyby Jezus w chwili zadawania ciosu włócznią był martwy, mogłoby dojść do tej sekwencji zdarzeń? Czy byłyby przesłanki do nawrócenia Kassiusa?
                                                              ***
   Zastanawiałem się, na podstawie jakich obserwacji Kassius zorientował się, że Jezus żyje, a tylko stracił przytomność. Prawdopodobną podpowiedź otrzymałem czytając relację Ojca Pio z przeżywanej agonii związanej z pierwszą stygmatyzacją jakiej doznał w dniach 5 - 7 sierpnia.
Oto Kassius mógł zauważyć, że rany na rękach i nogach rzekomo martwego Jezusa nadal krwawią, a więc serce bije. To by się pokrywało ze słowami Jezusa, jakie skierował On do siostry Faustyny, a które przytoczyła ona w swym „Dzienniczku”: „Te dwa promienie wyszły z wnętrzności miłosierdzia mojego wówczas, kiedy konające serce moje zostało włócznią otwarte na krzyżu” (Dzienniczek, 299)
Ponadto, potwierdzeniem byłaby owa relacja Ojca Pio o drugiej stygmatyzacji jaką przeżył: „Zobaczyłem przed sobą tajemniczą osobę, podobną do tej, którą widziałem wieczorem 5 sierpnia. Jedyną różnicą było to, że z jej dłoni, nóg i boku kapała krew.”  
W tej wizji Ojca Pio, Chrystus miał już ranę w boku, zadaną wg Św. Jana Ewangelisty po zgonie Jezusa, który nastąpić miał przecież jakiś dłuższy czas wcześniej. Dlaczego więc rany w dłoniach i nogach Jezusa nadal krwawiły? Byłoby to możliwe chyba tylko wtedy, gdyby bezpośrednio przed zadaniem rany w bok, serce jeszcze biło!
Gdyby więc miało być tak, jak się sądzi powszechnie, Ojciec Pio musiałby widzieć Chrystusa symbolicznego (z pięcioma krwawiącymi równocześnie ranami), nie zaś rzeczywistego…

https://pl.wikipedia.org/wiki/Pio_z_Pietrelciny


eri
O mnie eri

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (19)

Inne tematy w dziale Rozmaitości