Przed kilkoma dniami, rząd Donalda Tuska wydał rozporządzenie mające na celu zalegalizowanie aborcji na życzenie i to, w niektórych przypadkach, bez czasowego ograniczenia.
Kościół Katolicki zareagował. Zespół Ekspertów Konferencji Episkopatu Polski ds. Bioetycznych w swym stanowisku pisze:
„prawo kościelne, dokonanie zabójstwa nienarodzonego dziecka oraz wspólnictwo w tym procederze traktuje jako jedno z najcięższych przestępstw i karane jest karą ekskomuniki”.
Znając od dawna niezwykle oryginalne interpretowanie przez wielu naszych biskupów kwestii wynikających wprost z nauki Chrystusa (np. sprawa przyjmowania dzisiaj przez Polskę uchodźców z odmiennych kulturowo i religijnie rejonów świata), zaledwie nieśmiało spytam: Czy nie powinno być raczej napisane „…jako jedno z najcięższych grzechów śmiertelnych i karane jest karą ekskomuniki”?
Dlaczego tak stawiam te sprawę?
Oto „Na ciekawą rzecz zwrócił niedawno uwagę Eric Sammons. Redaktor naczelny magazynu „Crisis” brał udział w listopadowym referendum aborcyjnym w stanie Ohio, które przyniosło klęskę zwolennikom obrony życia.
Sammons podczas kampanii obserwował postawę tamtejszych biskupów katolickich, którzy jednoznacznie opowiedzieli się przeciw wprowadzeniu prawa legalizującego aborcję aż do dziewiątego miesiąca ciąży. Widział ich niezłomną determinację w obronie życia nienarodzonych. A jednak doszedł do wniosku, że hierarchowie nie zachowali się tak jak powinni. Dlaczego? Nie dlatego, że wykonali złą robotę, ale dlatego, że nie wykonali swojej pracy.
Co miał na myśli Sammons? Jak sam wyjaśnił: biskupi stanęli po właściwej stronie, ale skoncentrowali się na politycznym, społecznym, prawnym, medycznym czy demograficznym wymiarze problemu. W tych właśnie kategoriach wskazywali na szkodliwe konsekwencje przyjęcia dzieciobójczej poprawki do stanowej konstytucji. Wszystko, co mówili, było jak najbardziej słuszne, ale dokładnie to samo mówili świeccy działacze ruchów pro life. Hierarchowie pominęli natomiast zupełnie duchowy aspekt całej sprawy.
Groźba dla życia wiecznego
Misja Kościoła ma charakter nadprzyrodzony. Jego podstawowym zadaniem jest prowadzenie ludzi do zbawienia i życia wiecznego. Odwrotną stroną tego medalu jest dążenie, by nikt nie został na wieczność potępiony. W tym kontekście na biskupów spada szczególny obowiązek, nałożony na nich – jak naucza Kościół – przez samego Chrystusa. Mają troszczyć się o to, by żaden z powierzonych im wiernych nie zatracił na wieki swej duszy. To ich główna powinność. Po to zostali biskupami.
Jakie wnioski wysuwa z tego Sammons? Po pierwsze, biskupi powinni ostrzegać wszystkich, zwłaszcza ojców i matki, którzy noszą się z zamiarem zabicia swych dzieci, że narażają się na grzech śmiertelny, a w związku z tym wystawiają swoje dusze na ryzyko wiecznego potępienia. Po drugie, podobne ostrzeżenia powinni kierować pod adresem wszystkich obywateli, którzy zamierzają głosować za legalizacją aborcji, a więc za ustanowieniem prawa zezwalającego zabijać dzieci w wieku prenatalnym (w Ohio nawet do dziewiątego miesiąca ciąży). W tym przypadku udział w referendum ma wymiar duchowy, zaś głos na „tak” oznacza popełnienie grzechu śmiertelnego, dla którego nie ma żadnych okoliczności łagodzących, mogących uzasadniać przyłożenie ręki do tak haniebnego procederu. Po trzecie, hierarchowie powinni przypomnieć katolikom, którzy opowiedzieli się w referendum za legalizacją aborcji, że nie mają prawa przystępować do Eucharystii, dopóki nie wyspowiadają się z tego grzechu i nie będą za niego szczerze żałować.
Czego się bać?
Oczywiście Sammons zdaje sobie sprawę, że tego rodzaju postawa najprawdopodobniej spowodowałaby medialny atak na hierarchów, którzy zostaliby publicznie wyszydzeni lub oskarżeni o fanatyzm i nietolerancję. Można jednak zadać pytanie: jak świadczy o biskupie strach przed tego rodzaju szykanami w porównaniu z postawą wielu duszpasterzy, którzy w jeszcze niedawnej przeszłości nie cofali się w obliczu takich niebezpieczeństw, jak więzienie, tortury lub śmierć?
A sprawa jest przecież bardzo poważna – chodzi o zbawienie lub wieczne potępienie wielu ludzi, którzy popełniają grzech śmiertelny (i którym nikt nigdy być może nie powiedział, jakie mogą być duchowne konsekwencje ich czynów – a kto powinien im to oznajmić w imieniu Kościoła, jeśli nie biskup, którego zadaniem jest prowadzenie ludzi do zbawienia?). Dawniej duszpasterze, stając w obliczu realnej groźby zatracenia duszy przez swych wiernych, potrafili nieustannie nawoływać, wzywając ich do opamiętania i przestrzegając przed najgorszym, co może spotkać człowieka. Dziś takich ostrzeżeń nie słychać.
Zbawienie jako prawo człowieka
Powyższe uwagi redaktora magazynu „Crisis” dotyczą nie tylko Kościoła w Stanach Zjednoczonych – można je rozciągnąć także na inne kraje cywilizacji zachodniej. Rodzi się w związku z tym pytanie, dlaczego biskupi abdykują z roli duchowych (właśnie: duchowych) przywódców przy tego rodzaju konfrontacjach. Dlaczego nie ostrzegają przed duchowymi konsekwencjami czynów?
Wydaje się, że jedną z odpowiedzi na to pytanie jest coraz powszechniejsza niewiara w możliwość wiecznego potępienia, która w umysłach wielu katolików kłóci się z obrazem Boga Miłosiernego. Zbawienie stało się dziś niemal prawem człowieka, które należy się każdemu bez względu na wyznawane poglądy i popełnione czyny. Jeżeli zaś nie ma piekła (lub jest ono puste), nie ma też grzechu śmiertelnego. Wszelkie czyny tracą swą moralną wagę. Żaden nie wymaga ostrzeżenia przed najgorszymi możliwymi konsekwencjami dla życia wiecznego. Dotyczy to zresztą nie tylko przykładania ręki do aborcji, lecz wszystkich właściwie wszystkich czynów, które – jak niegdyś mówiono – wołają o pomstę do nieba.
Nie tak nauczał jednak Kościół przez dwa tysiące lat. Czy coś się wobec tego w jego nauce zmieniło?”
Tekst Grzegorza Górnego (ze skrótami).
https://wpolityce.pl/kosciol/679993-czy-biskupi-w-sprawach-aborcji-zachowuja-sie-jak-trzeba
Jednocześnie jednak,
wg Prawa Kanonicznego:
„Przestępstwa kościelne składają się z elementów obiektywnych i subiektywnych. Element obiektywny materialny przestępstwa to nic innego, jak jego szkodliwość dla społeczności Kościoła. O ile do grzechów ciężkich zaliczamy wszelkie przestępstwa kościelne, o tyle nie każdy grzech ciężki jest przestępstwem. Aby dany czyn mógł zostać określony w ten sposób, musi być skierowany przeciwko Kościołowi. Nie możemy zatem nazywać przestępstwem kościelnym grzechu, który wyrządza szkody duchowe wyłącznie jego sprawcy.”
Tymczasem:
„Grzech pozostawia ślad w duszy, który należy zmazać cierpieniem, wielką miłością. Z drugiej strony, chociaż grzech jest zawsze osobistą obrazą Boga, nie przestaje wywierać wpływu na innych ludzi. W dobrym lub w złym kierunku, ustawicznie wpływamy na tych, którzy nas otaczają w Kościele, w świecie.(…) „Stanowi to drugie oblicze solidarności, która w płaszczyźnie religijnej występuje w głębokiej i wspaniałej tajemnicy świętych obcowania, dzięki której można powiedzieć, że każda dusza, która się podnosi, podnosi świat. Temu prawu podnoszenia odpowiada, niestety, prawo upadku, tak iż można mówić o wspólnocie grzechu, z powodu której dusza upadająca przez grzech pociąga z sobą w dół Kościół i , w pewien sposób, cały świat. Innymi słowy, nie ma takiego grzechu, nawet najbardziej intymnego i skrytego, najściślej jednostkowego, który by dotyczył wyłącznie tego, kto go popełnia. „Każdy grzech z większą lub mniejszą intensywnością, z mniejszą czy większą szkodą odbija się na całości Kościoła i na całej rodzinie ludzkiej” (Jan Paweł II, Encyklika Veritatis splendor, nr 63)” – Francisco F. Carvajal „Rozmowy z Bogiem”, t. II, s. 69-70.
Inne tematy w dziale Rozmaitości