Smok Gorynycz Smok Gorynycz
471
BLOG

Łuna nad miastem, fotel Walaszka i wrzask telewizora

Smok Gorynycz Smok Gorynycz Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

     Moje ósme urodziny nie były wesołe. Wprawdzie pojawiło się kilka dowcipów przez nas dzieci chętnie powtarzanych. „Pytanie - Co to jest: ma cztery nogi i lata? Odpowiedź – fotel Walaszka”. Co dziwniejsze wiedzieliśmy, że Walaszek był pierwszym sekretarzem partii (oczywiście tej jedynej) w Szczecinie, a jego fotel latał, bo robotnicy, którzy zdobyli komitet wojewódzki wyrzucili go przez okno. Ten dowcip pojawił się kilka dni po 17 grudnia 1970 roku. Był formą odreagowania tego strasznego dnia i ciężkich, smutnych dni następnych.

      Wieczór 17 grudnia spędziłem z nosem przyklejonym do szyby. Z okien naszego mieszkania położonego na wzgórzu Prawobrzeża widziałem pulsującą nad Szczecinem łunę. Dopiero na drugi dzień dowiedziałem się z przyciszonym głosem prowadzonych rozmów rodziców, ze płonęła komenda wojewódzka milicji oraz stosy rzeczy wyrzuconych z położonego blisko komendy budynku KW PZPR. Wiadomości te przyniósł Tata, który wrócił ze strajku. Ucieszyłem na jego widok. Ale i przestraszyłem. Był zarośnięty, oczy miał przekrwione błyszczące i czuć go było zmęczeniem i czymś jeszcze. Potem zrozumiałem, że był to strach.

Spalone ruiny biura paszportowego, postrzelaną fasadę komitetu wojewódzkiego, komendy i kilku innych okolicznych budynków zobaczyłem dopiero kilka tygodni później. Dopiero po wielu latach odszukałem na szczecińskim cmentarzu groby zabitych stoczniowców.

    Patrzę z perspektywy 40 lat i zastanawiam się: na ile ja dzisiejszy zostałem ukształtowany przez te kilka grudniowych dni przeżywanych przez ośmiolatka? W jakim stopniu stworzyły mnie obecnego dwie godziny spędzone 17 grudnia 1981 roku pod bramą stoczni szczecińskiej? Kordon czołgów, transporterów opancerzonych, żołnierzy o rozbieganych oczach, zomowców, których oczu nie było widać zza plastikowych przyłbic przeszliśmy dzięki pewnej kobiecie. Szła samotnie na rocznicową Mszę Świętą ściskając bukiet goździków. Raz z kolegą chwyciliśmy ja pod ramiona mówiąc „Będziemy delegacją”. Tylko delegacje przepuszczali pod bramę stoczni parę dni wcześniej rozjechaną przez czołgi, pod prowizoryczny ołtarz i tablicę pamiątkową ze słowami Miłosza. „Który skrzywdziłeś człowieka ubogiego, śmiechem nad krzywdą jego wybuchając…” Teraz krzywdzili znów, tym razem w kopali „Wujek” niepomni, że „lepsza byłaby dla nich gałąź pod ciężarem zgięta..” Patrzę na nich dzisiaj i myślę: i co z tego, że poeta pamięta, że my pamiętamy? Im jest lepiej niż nam, i kara ich żadna w tym życiu już nie spotka. W demokracji głos jednego poety nie ma żadnego znaczenia.

   Msza święta rocznicowa roku 1981: na pierwsze słowa kapłana warknęły uruchamiane jeden po drugim silniki czołgów, obróciły się z wizgiem wieżyczki czołgów kierując lufy w plecy tłumy ludzi oddających hołd pomordowanym 11 lat wcześniej. Nigdy już w takiej Mszy nie uczestniczyłem i modlę się, żebym nigdy już uczestniczyć nie musiał. Ani ja, ani moje dzieci i dzieci moich dzieci. Ale nic nie jest dane na zawsze. W ostatnich dniach prześladuje mnie myśl, może niemądra: czy jazgot telewizora jest w stanie zagłuszyć warkot czołgowych silników? Bo że może zagłuszyć głos rozsądku i głos sumienia, to już wiem.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Kultura