Spontanicznie zorganizowanego zjazdu posła penisorękiego nie oglądałem. Oczywiście trudno mi było uciec przez medialnym zalewem informacji o tym „wydarzeniu politycznym” i zachłystami niektórych (dość wielu, jak ze smutnym zaskoczeniem stwierdziłem) blogerów. Drugą liczą grupę stanowili publicyści roztrząsający problemy i aspekty związane z dopalaczami, a czynili z takim zapałem, jakby problem ten objawił się ex nihilo pierwszego października. Na czele obu grup harcowali politycy Platformy Obywatelskiej, formacji sprawującej pełnię władzy, lecz kompletnie nie radzącej sobie z rządzeniem. I myśl, jaka pojawiła się w tej podejrzliwej części mojego formowanego przez człowieków honoru wraz Urbanem Jerzym umysłu: co chcą zaciemnić, co przykryć, od czego odwrócić myśli używających rozumu i do czego przykuć uwagę używających „gazety wyborczej”? Odpowiedź znałem właściwie już o 10 rano, utwierdziłem się w swoim mniemaniu wieczorem.
Otóż z ujawnionych przez „Rzeczpospolitą” dokumentów z rozmów Andrzeja Przewoźnika z Rosjanami wynika, że to Rosjanie nalegali na organizację dwóch osobnych wizyt: tej słusznej z premierem i tej „złośliwie antyrosyjskiej” (mam nadzieję, że Wenderlich kiedyś odpowie za te słowa) z Prezydentem. Przerażeniem napełnia mnie cynizm naszego polskiego KATa lub SKATa, który od września 2009 przygotowywał "ustawkę" i wystawił do pozorowanych pseudo-negocjacji ministrów Przewoźnika i Kremera, po to by ich później zapakować do skazanego na zagładę tupolewa o numerze bocznym 101.
Za tydzień wygaśnie „afera” z dopalaczami, a Palikmiot będze się tlił na poziomie paru procent poparcia. Ważny, nie: najważniejszy jest Smoleńsk. I jeszcze jedno: kto rozgrywa TERAZ swoją grę, wyciągając z kapelusza (a może wojskowej czapki o bardzo szerokim denku?) kolejne informacje, które powinny być znane od powiedzmy 17 kwietnia. Kto?
Inne tematy w dziale Polityka