Jedną z najlepszych powieści Philipa Dicka jest bez wątpienia „Ubik”. Nie zdradzając pomysłu i zakończenia powieści, osobom które jej jeszcze nie czytały, powiem tylko, że koncept autora zasadza się na przenikaniu się rzeczywistości. Jedna jest prawdziwa choć nie do końca, druga też, tylko inaczej i czytelnik do końca nie wie, którzy z bohaterów umarli, a którzy żyją. Dick wymyślił swojego Ubika ze trzydzieści lat przed Matriksem braci Wachowskich.
Kiedy odłożyłem książkę, przez kilka dni rozglądam się wokół z głęboką podejrzliwością, zastanawiając się, czy to, co mnie otacza jest prawdziwe. Uczucie moje pogłębiał oczywiście fakt, że był to bodajże rok 1979 lub 1980, czyli czas, kiedy rzeczywistość coraz bardziej rozbiegała się z logiką i zdrowym rozsądkiem.
Dziś doświadczam deja vu – pamiętacie: w Matriksie był to dowód manipulowania rzeczywistością przez agentów. Nie wiem czy to agenci manipulują, ale znów mam wrażenie, że przeciera się osnowa rzeczywistości i dwa (a może więcej?) światy zaczynają się przenikać. W jednym Tu-154 101 rozbił się w drobny mak uderzając grzbietem o brzozy i błoto, w drugim leży na brzuchu wśród rachitycznych drzewek smoleńskiego lasku (vide).
W jednym funkcjonariusze BOR z bronią w ręku bronili ciała Prezydenta, w drugim nie było ani ciała, ani funkcjonariuszy, ani broni (vide: Rolexie jesteś wielki!). W jednym przekopano glebę na metr w głąb zbierając najdrobniejsze szczątki czegoś, w drugim pięć miesięcy później uczniowie znajdują szczątki (czego?) leżące na powierzchni (bo, w to że Rosjanie pozwolili im kopacz na metr dwadzieścia w głąb, to nawet schizofrenia Dicka nie pozwoliłaby mu uwierzyć). W żadnym ze światów nie chce uparcie pojawić się remontowany ponoć w Samarze (tym razem mam skojarzenia z bohaterką „Ringu”) TU-152 102 – ale to może błąd mojego systemu (nerwowego i immunologicznego).
Od zawsze byłem przekonany, że to Rosja, państwo, według wszelkich obiektywnie „mierzalnych” kwantyfikatorów, Polsce – powiedzmy delikatnie – nieprzyjazne, wykorzystało okazję i samolot z polską prawicową, patriotyczną elitą po prostu rozwaliło (wybaczcie kolokwializm, ale nie miejsce na dociekanie „jak”). Teraz zaczynam podejrzliwie rozglądać się wokół i już pewien nie jestem niczego. Chyba nawet łazarzowy obergruppenfuehrer KAT zaczyna czuć się trochę niepewnie.
Puenta pesymistyczna: czy wobec tego ogromu kłamstw, kombinacji, machlojek, szemranych konszachtów, spisków, zmów, mafijnych powiązań i przestępczych kombinacji, wierzycie że ludzie za to odpowiedzialni (aktualnie zwący się polskim rządem) oddadzą dobrowolnie i demokratycznie władzę?
Puenta optymistyczna: wybaczcie. Za cholerę nie widzę.
Inne tematy w dziale Polityka