Zauważyliście jak wyglądają współczesne zegarki? U góry „12” a potem jedenaście pojedynczych kresek. No, czasami trafi się tarcza z „6” u dołu. Mam taki zwyczaj, że ilekroć staję przed wystawą sklepu czy stoiska z zegarkami szukam takiego z rzymskimi cyframi. Czasami znajduję, częściej nie. Ciekawe, czy dlatego młodzi ludzie nie potrafią przeczytać daty w ten sposób zapisanej. Uczę z reguły na kierunkach historycznych i jakieś 80-90% studentów ma z tym poważne kłopoty! Sprawdziłem oczywiście: cyfry rzymskie jeszcze w ubiegłym roku znajdowały się w programie matematyki dla klasy IV (o właśnie) szkoły podstawowej. Do XXV studenci jeszcze jakoś sobie radzą, ale już z MDCXLVI i MCDLXIV są kłopoty. Na studiach historycznych jeszcze tego dopilnujemy i braki ze szkoły podstawowej uzupełnimy (tak, tak do tego doszło), ale na innych kierunkach? Niby nic, ale znów znika nam jakiś drobny element naszej kultury. Idzie sobie taki świeżo upieczony licencjusz dziennikarstwa ulicą zabudowaną na przełomie XIX i XX wieku, widzi daty na budynkach i co? Nie wie, nie rozumie, nie czuje więzi, dziwi się, że ulica, że dom, że data.
Mody przemijają. To truizm. Niektóre nie powinny nigdy się narodzić (jestem oczywiście obiektywny absolutnie subiektywnie), inne powinny stać się czymś więcej niż tylko modą i trwać. Książki. Jasne, że wiele dziewiętnastowiecznych bestsellerów to dzisiaj niestrawne nudziarstwa (nie dla pasjonatówi oczywiście). Inne wychodzą z obiegu, choć powinny w nim trwać. Młodzi Anglicy nie czytają Scotta i Dickensa, młodzi Francuzi odrzucili Hugo i Dumasa, młodzi Polacy odwrócili się od Kraszewskiego i Sienkiewicza. Czy na to miejsce przyszły rzeczy wartościowsze, wnikliwiej opisujące stany ludzkiej duszy, lepiej ukazujące kondycję ludzkiej psychiki, lepiej przedstawiające uniwersalne prawdy o nas i świecie? Śmiem wątpić. Bo kto zastąpił wielkich? Zafon, Wharton, Coehlo, Masłowska? Wolne żarty! Niekiedy czytadła wagonowe, często zupełna strata czasu. Tradycyjne schematy czasem w nowoczesnym, czasem tylko innym sztafażu, nierzadko ubogim językiem wyrażone.
A może tu właśnie tkwi problem? Język nam ubożeje. Pierwszy komentarz pod poprzednią opowieścią o znikaniu dotyczył właśnie ubywania ze świata słów (dziękuję). Pół biedy, gdy zanikają słowa bez desygnatów. To normalne. Z ludźmi jest tak samo: imię trwa dłużej niż właściciel. Więc właściwie możemy dziś nie wiedzieć czym zajmował się pasamonik, gdzie nosiło się trzęsienie, co można było kupić za boratynkę, czy po wypiciu półtrzecia kwarty wina wolno było wsiąść na konia etc. Gorzej, gdy w języku pojawia się wirus, który ruguje z niego słowa potrzebne. Fajne. Nie: ładne, piękne, wzruszające, głębokie, zachwycające, zadziwiające pouczające, miła, śliczna, ujmująca, przystojny, sympatyczny, dobry, koleżeński, serdeczny, uprzejmy, porządna…. Fajny, fajna. To nie fajne zjawisko. Nie ogranicza się ono oczywiście tylko do naszego ojczystego języka. Ze sporym zdumieniem przeczytałem w ubiegłym roku informację, że z oksfordzkiego słownika języka angielskiego dla młodzieży usunięto słowa mnich, biskup, grab, jemioła i wiele innych jako zupełnie niepotrzebnych. Oczywiście pojawiły się inne. Na przykład blog.
Więc jak dzieci i młodzież mają czytać książki napisane normalnym, literackim językiem kilkadziesiąt lat temu? Przecież to nudne i trudne. Kto dziś czyta kolejne tomy przygód Tomka Wilmowskiego? Chyba tylko czterdziestoparolatkowie, którzy przeczytali je mając lat naście. Ja na tych powieściach Alfreda Szklarskiego mając lat 8-12 uczyłem się geografii, przyrody, historii, etnografii. Uzupełniałem Fiedlerem. Dzisiejsi nastolatkowie chcąc dowiedzieć się czegoś o Australii włączają Wikipedię. No, ci bardziej dociekliwi jeszcze National Geographic, Animal Planet. Wleci, wyleci.
Niestety, to my, my dorośli starając się ułatwić życie naszym dzieciom przyczyniamy się do obumierania kultury. Egoizm i partykularyzm. Interes własny i kasty (politycznej, zawodowej, społecznej). Scenka prawdziwa: rodzice uczniów dobrej, drogiej szkoły gimnazjalnej z dużymi ambicjami skarżą się do dyrekcji na polonistę (z doktoratem). Powód skargi: nauczyciel to sadysta, nienawidzący dzieci, odreagowujący kompleksy, widzący tylko swój przedmiot. Objawy sadyzmu nauczyciela: kazał przeczytać „Faraona” i dał na to tylko trzy miesiące. A to ma przecież kilkaset stron! Sadysta. Co robi dobra, droga, szkoła z ambicjami? Zwalnia nauczyciela. Teraz nauczyciel pewnie by przetrwał, gdyż usłużni dydaktycy tytułami będący ekspertami MEN, tak napisali program nauczania języka polskiego dla szkół ponadpodstawowych, że chyba nie wymaga się już od uczniów czytania lektur w całości. Przesadzam, pewnie parę się uchowało.
A gdzie Winnetou, dzielny, wielkoduszny, szczery wódz Apaczów Mescalero, niezłomny bojownik o prawdę, wolność, honor, godność i inne niemodne dziś cechy? Ano, chyba umarł wraz ze światem wartości, o które walczył. W życiu jak w książce: „Pani w klasie – a rzecz się dzieje w 1979 roku - mówi do dzieci: - Dzisiaj kochane dzieci mamy konkurs! Ten oto wspaniały piórnik z mazakami otrzyma to z was, które udzieli najlepszej odpowiedzi na pytanie „Kto jest największym bohaterem”? Zrywa się Jasio, jego ręka jest najwyżej. Pani pyta więc: - Powiedz Jasiu więc, kto jest według ciebie największym bohaterem? – Lenin, odpowiada bez wahania Jasio. Pani zadowolona wręcza mu piórnik. Jasio idąc na swoje miejsce ze łzami w oczach mruczy: - Sorry Winnetou, ale biznes jest biznes."
Inne tematy w dziale Kultura