Myśl nakierowana na wspominanie przeszłościi to aż o 30 lat odległej, zmuszona do werbalizowania dawnych wzruszeń i stanów ducha, uparcie w tych rejonach chciała pozostawać. By nie popaść w melancholię, jaką często wywołuje refleksja nad minionym i na zawsze przeszłym czasem, skłoniłem przynajmniej umysł by opuścił rejony metafizyczne oraz emocjonalne i ćwicząc myślenie historyczne zajął się światem faktów i materii.
Ciemna strona postępu (to temat, który już od dawna chodzi mi po klawiaturze) objawia się w znikaniu rzeczy. Świat na naszych oczach ubożeje. Zająłem się więc przypominaniem sobie rzeczy, które z biegiem lat i „postępem” zniknęły z mojego życia i świata mnie otaczającego. Ogień płonący pod węglową kuchnią i pogrzebacz do zdejmowania i dodawania fajerek (wiem, wiem gdzieś jeszcze takie są), ciastko z dziurką, kanki na mleko, masło w blokach, lizaki-kogutki, gorący chleb krojony przez panią sklepową na ćwiartki po złotówce, powożony przez starszego człowieka wóz konny, który w każdą sobotę przejeżdżał naszą ulicą poprzedzany donośnym „Szmaty, butelki skupuję”, ławki z otworami na kałamarze, przyszywane do fartuchów tarcze szkolne, SKO, kalkomanie, serial „Ivanhoe”, lampiony na roraty, dżinsy „Szarik”….. Dość, dość! Za daleko w przeszłość i za nostalgicznie!
Może bliżej i bardziej dla wielu zrozumiale. Płyta CD. Prosty kawałek plastiku pokryty warwami substancji światłoczułych i powłokami zabezpieczającymi. Obecny koszt wytworzenia: sądząc po cenach kioskowo-marketowych góra kilkanaście groszy za sztukę. Jako muzyczna płyta kompaktowa pojawił się CD w Polsce w pierwszej połowie lat osiemdziesiątych. Był rok ’83 albo ’84, kiedy prezenterzy muzyczni „Trójki” (studenci słuchali wówczas: muzyki z Trójki i wiadomości z BBC, Głosu Ameryki oraz Wolnej Europy) dostali odtwarzacz kompaktowy i pierwsze płyty. Nie pamiętam kto – Kaczkowski, Gaszyński czy Janiszewski – ogłosili wówczas konkurs na polską nazwę tego ustrojstwa. Pomysł trochę dziewiętnastowieczny (albo francuski: to chyba jedyny język, który nie zna komputera): nie chcemy amerykanizmów (Amerykanie przecież zagłodzili nasze kurczaki) i wymyślamy polskie, swojskie nazwy różnych przychodzących z zachodu wynalazków. I w konkursie zwyciężyły dwie nazwy: czysto polski światłograj i łaciński laserofon. Nie przyjęła się żadna nazwa i do dziś pozostał toporny odtwarzacz CD lub – co gorsze – sidiplejer (albo jakoś tak). W ten sposób światłograj stał się „martwy w chwili przybycia”.
Jakie jeszcze przedmioty „zabiła” płyta CD. Najbardziej chyba mi żal albumów rodzinnych: chwil, kiedy rodzina pochylała się na grubymi, kartonowymi kartkami z sepiowymi, czarno-białymi lub w końcu kolorowymi fotografiami. Podejrzewam wprawdzie, że spora część młodzieży (i nie tylko) nie żałuje zniknięcia albumów: pokazywanie przyprowadzonej do domu dziewczynie (lub chłopakowi) jak dorosłe obecnie dziecko pięknie siedziało na nocniczku…. zgroza. Płyta kompaktowa spowodowała zniknięcie z codziennego użytku taśm magnetofonowych szpulowych (choć te były przeżytkiem już wcześniej) i kasetowych, a w konsekwencji również magnetofonów, taśm wideo i magnetowidów. Na „wymarciu” są dyskietki, jeszcze przecież parę lat temu wydawało się absolutnie niezbędne. Pozwólcie na jeszcze jedną dygresję w kwestii dyskietek: sprzątałem wczoraj szufladę w biurku i znalazłem dyskietkę miękką, 5,2 cala. Kto pamięta? Co gorsza, cokolwiek na niej zapisałem jest w tej chwili praktycznie dla mnie niedostępne. Dla historyka to ciekawa, ale i niewesoła refleksja: nie mam większych problemów z odczytaniem powstałego przed 1500 laty tekstu mnicha iroszkockiego z czasów Merowingów, nie jestem w stanie przeczytać zapisu cyfrowego sprzed lat piętnastu.
Z naszego „postępowego” świata znikają nie tylko proste przedmioty. Dlatego jedna z następnych moich notek będzie nosić tytuł „XXVIII tajemnicza wyprawa Winnetou”.
Inne tematy w dziale Kultura