Henry Dunant, młody szwajcarski przemysłowiec chcąc zdobyć poparcie cesarza Napoleona III dla planów pewnego przedsięwzięcia, podążył za nim do Włoch. Wieczorem 24 czerwca 1859 roku, pod Soferino ujrzał widok, który zmienił jego życie: na polu bitwy leżało 40 000 rannych i zabitych młodych mężczyzn. Przez trzy dni i trzy noce Dunant opatrywał ratował rannych i żegnał umierających. Po powrocie do Szwajcarii poświęcił życie i majątek dla idei pomocy poszkodowanym w wyniku wojny. Ósmego sierpnia 1864 roku, na konferencji w Genewie przedstawiciele 16 krajów powołali do życia Organizację Międzynarodowego Czerwonego Krzyża. Dwa tygodnie później, 22 sierpnia, przyjęto pierwszą konwencję genewską. Przewidywała ona nietykalność rannych i osób pomagających im. Jako międzynarodowy znak personelu sanitarnego przyjęto czerwony krzyż w polu białym.
Henri Dunant poświęcił swej idei całe życie zaniedbując pracę i obowiązki bankowe. Straty klientów banku wynagrodził z własnego majątku. Resztę życia spędził w przytułku dla ubogich. Przypomniany opinii publicznej został pierwszym laureatem Pokojowej Nagrody Nobla w roku 1901. Zmarł w 1910 w przytułku w Heiden w Szwajcarii.
Wspomnienia spod Solferino Henri Dunanta
W ciszy nocy słyszy się pojękiwania, przejmujące krzyki ze strachu i bólu, rozdzierające serce wołania o pomoc. Któż byłby w stanie opisać wszystkie agonie podczas tej potwornej nocy. Wschodzące 25 czerwca słońce oświetliło jeden z najstraszniejszych widoków, jaki można sobie wyobrazić. Pole bitwy jest pokryte wzdłuż i wszerz zwłokami ludzi i koni. Na drogach, w rowach, stawach, zaroślach i na polach, wszędzie leżą zmarli, a okolice Solferino są w dosłownym znaczeniu usiane trupami. Pola są spustoszone, zboże i kukurydza zdeptane, zniszczone żywopłoty, płoty zwalone, jak okiem sięgnąć, wszędzie kałuże krwi [...]. Nieszczęśni ranni, których znosi się przez cały dzień, są bladzi i wstrząśnięci. Niektórzy, zwłaszcza silnie okaleczeni, patrzą tępo przed siebie i zdaje się, że nie rozumieją, co się do nich mówi. Spoglądają na swych ratowników pustymi oczami, ale ta pozorna nieświadomość nie uwalnia ich od cierpień z powodu doznanych ran. Inni są niespokojni, ich nerwy rozchwiane. Dygocą konwulsyjnie. Ci, których otwarte rany uległy już zakażeniu, odchodzą z bólu od zmysłów. Domagają się, by ich dobić, wiją się, wykrzywiając twarze w ostatnich drgawkach agonii. W innych miejscach leżą ci nieszczęśliwcy, których kula lub odłamki granatu powaliły sparaliżowanych na ziemię, a wielu z nich ma zmiażdżone kołami dział ręce lub nogi [...]. Odłamki wszelkiego rodzaju, kawałki kości, strzępy odzieży i butów, części wyposażenia, ziemia, drobiny ołowiu, wszystko podrażnia rany cierpiących, powoduje komplikacje w gojeniu i podwaja cierpienia. Kto zdoła ogarnąć tę rozległą arenę wczorajszej bitwy, napotka na każdym kroku zamęt, nieporównywalną z niczym, niewypowiedzianą rozpacz, straszliwe nieszczęście i cierpienia.
Inne tematy w dziale Kultura