W sytuacji zagrożenia państwa polski sejm zdecydował się na czasowe zawieszenie reguł demokracji i powołał Radę Obrony Państwa. Miała ona kompetencje ustawodawcze, władzę wykonawczą i pełną kontrolę nad armią. Zwróciła się ona do Polaków z odezwą przedstawiającą powagę sytuacji i apelując o obywatelską postawę, o wstępowanie do armii oraz o nie dawanie posłuchu komunistycznej agitacji.
Bolszewiccy agenci próbowali bowiem wywoływać strajki i organizować wystąpienia antyrządowe, licząc,że osłabi to polski opór i ułatwi zwycięstwo Armii Czerwonej. Propaganda komunistyczna nie wywołała w Polsce większego odzewu - poza paroma przypadkami niepokojów społecznych - za to większy skutek odniosła w innych krajach, których obywatele znali rewolucję bolszewicką z pięknych haseł, a nie z krwawej i głodnej rzeczywistości. Agenci bolszewiccy bazowali również na powszechnej na zachodzie Europy nieznajomości geografii wschodnich ziem kontynentu: po zajęciu przez wojska polskie Kijowa, na Zachodzie organizowano antypolskie manifestacje pod hasłami „Ręce precz od Rosji!” Dokerzy i kolejarze francuscy, czescy i niemieccy w imię solidarności z „robotniczą Armią Czerwoną” odmawiali pracy przy transportach zakupionej przez Polskę broni, blokowali tory kolejowe.
Próżno premier Władysław Grabski apelował do przedstawicieli zwycięskich mocarstw zebranych na konferencji w Spa (Belgia) o wsparcie Polski w jej walce z bolszewikami. Jedyne, co Polsce zaoferowano, to pośrednictwo w rokowaniach z bolszewikami, a w propozycjach rozejmowych sugerowano oddanie połowy kraju i ustalenie granicy na Bugu (tzw. linia Curzona). Propozycja nie do przyjęcia dla Polski i nieinteresująca bolszewików, liczących na znacznie większe łupy. Jedynie Francuzi zdobyli się na większą pomoc przekazując armii polskiej broń i wysyłając do Warszawy misję wojskową z generałem Maximem Weygandem. Tak więc inwazji bolszewików myślących o obróceniu w perzynę całej Europy Polacy stawili czoła samotnie mając za sprzymierzeńców jedynie kilka dywizji ukraińskich i dywizjon lotniczy złożony z ochotników amerykańskich i angielskich.
W początkach sierpnia pierwsze oddziały Armii Czerwonej paląc i mordując dotarły nad Wisłę na północ od Warszawy.
Takim "żołnierzom" stawia pomnik Komorowski.
W kierunku stolicy zmierzały główne siły Frontu Pólnocno-Zachodniego dowodzonego przez Michaiła Tuchaczewskiego zamierzając zdobyć miasto i zainstalować w nim marionetkowy rząd złożony z polskich komunistów. Objawił się on już 28 lipca w Białymstoku pod nazwą Tymczasowy Komitet Rewolucyjny Polski (Polrewkom), a w jego skład wchodził Julian Marchlewski, Feliks Kon i Feliks Dzierzyński, osławiony kierownik CzeKi (Czereswyczajna Kamisija), straszliwego narzędzia rewolucyjnego terroru w bolszewickiej Rosji. Polacy traktowali Polrewkom z najwyższą nieufnością, czemu trudno się dziwić: przez pierwszych parę dni odezwy i komunikaty ukazywały się po rosyjsku i w jidysz, a jedna z pierwszych dyrektyw przewidywała kierowanie przeciwników „rewolucji” do obozów koncentracyjnych.
Piłsudski rozszyfrował zamiary przeciwnika. Wielką pomocą posłużyli dowództwu polscy kryptolodzy, którzy złamali kod radiowych depesz bolszewickich. Nierzadko Polacy wcześniej znali treść depesz niż ich adresaci. Wedle rozkazów Naczelnika, dwie polskie armie pod dowództwem generała Józefa Hallera miały zatrzymać nieprzyjaciela na linii Wisły, a zwłaszcza na wschodnim przedpolu Warszawy, w okolicach Radzymina. Tam właśnie Piłsudski spodziewał się największego nacisku Armii Czerwonej. Sam objął dowództwo nad armią skoncentrowaną w tajemnicy przed wrogiem nad rzeką Wieprz. Tuchaczewski zaatakował 13 sierpnia. Twardy opór Polaków zmuszał go do angażowania w walkę coraz większych sił.
Inne tematy w dziale Kultura