Niewykluczone, że jakoś tak niepostrzeżenie objawił się nam nowy wybitny autorytet w dziedzinie historii. Kto wie, może okaże się godnym sukcesorem profesora Geremka (a to ze względu na wspólne korzenie ideologiczne) oraz „profesora” Bartoszewskiego - a to ze względu na podobną narrację typu fredrowskiego („trzy po trzy”). Mam wrażenie, że obserwatorom (bliższym i dalszym) komentującym na Salonie 24 wydarzenia dziejące się na polskiej scenie (a może raczej arenie) politycznej umknął jakoś ten fakt, pozwalam więc sobie na jego krótkie odnotowanie.
Występując w piątkowy wieczór w pierwszej z zaprzyjaźnionych telewizji Miller Leszek z właściwą sobie błyskotliwością raczył dostrzec historyczną paralelę między obecnymi wydarzeniami w Polsce a historią Niemiec: „Stworzenie i działalność parlamentarnego zespołu do spraw wyjaśniania katastrofy smoleńskiej podobne jest do podpalenia Reichstagu przez nazistów w 1933 roku.(..) Widzę analogię w tym, żeby maksymalnie podpalić atmosferę, wskazać winnego i wyciągnąć z tego korzyści polityczne.” Zwróćcie państwo uwagę na kunszt konstruowania narracji: w tym krótkim tekście mamy genialnie połączoną aluzję historyczną z parabolą czy wręcz alegorią (podpalenie Reichstagu – podpalenie atmosfery). Mało tego: do tradycyjnego warsztatu historyka dołączył magister Miller jako absolwent Akademii Nauk Społecznych przy KC PZPR, element nowoczesnej historii psychologizującej: „Działanie PiS jest krańcowym niebezpieczeństwem dla Polski. Próbuje uruchomić wszystkie złe moce tkwiące w psychologii Polaków, obudzić te najgorsze instynkty, pokazać najprostsze, najbardziej prymitywne skojarzenia.”
W telewizyjnych regułach szybkiego wejścia na żywo przy ograniczonym czasie upatruję przyczyn nierozwinięcia przez magistra Millera jego koncepcji historiozoficznej. Pozwalam sobie więc – z pełną świadomością swojej nieuzasadnionej śmiałości – uzupełnić wywód mgr L. Millera. Otóż podjęta przez NSDAP, rządzącą wówczas w Niemczech partię, prowokacja z podpaleniem Reichstagu miała na celu uzyskanie przyzwolenia społecznego na wyeliminowanie najsilniejszej partii opozycyjnej,a w dalszej perspektywie wszelkiej opozycji (parlamentarnej i pozaparlamentarnej), czyli sprawowanie pełni władzy bez żadnej kontroli. Opozycję eliminowano zarówno w sposób nielegalny (wypadki, pobicia, zabójstwa), jak i legalny z wykorzystaniem instytucji państwa: policji i tajnych służb, wymiaru sprawiedliwości (rozgrzane sądy i mordy sądowe), uchwalanie przez izbę ustawodawczą przygotowanych pośpiesznie przez partię rządzącą ustaw umożliwiających likwidację opozycji.
Wypowiedź Milera Leszka traktuję jako deklarację woli przejścia z opozycji do obozu rządzącego. I słusznie! Bo nie byłbym zdziwiony gdyby Wybitnemu Historykowi Magistrowi Millerowi obiło się o uszy – na przykład w czasach gdy był Pierwszym Sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Skierniewicach – wyznanie biernego opozycjonisty z czasów, które się Millerowi z dzisiejszą Polską kojarzą: „Kiedy przyszli po komunistów, nie protestowałem. Nie byłem komunistą. Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem. Nie byłem związkowcem. Kiedy przyszli po Żydów, nie protestowałem. Nie byłem Żydem. Kiedy przyszli po katolików, nie protestowałem. Nie byłem katolikiem. Kiedy przyszli po mnie, nikt nie protestował. Nikogo już nie było.” (Pastor Martin Niemöller, 1942, Dachau). Mam nadzieję, że mgr Miller lubiący „cięte riposty i bon moty ubarwiające język polskiej polityki”(jak pisze na swojej stronie) doceni również powiedzenie pastora Niemöllera i również w nim dostrzeże analogię. Choć może za dużo wymagam.... Ja niestety dostrzegam.....
Inne tematy w dziale Polityka