Przykładów na porażkę systemu 3+2 w kształceniu dziennikarzy można by przytaczać wiele. Ja znałem do niedawna tylko jeden, choć decydujący: Jarosław Kuźniar, absolwent studiów licencjackich na kierunku dziennikarstwo. Nie do końca go kojarzę, ale po stylu i jakości pisania domyślam się, że jest przystojny. To, że liczy się ze zdaniem i poglądami płacących mu pensję to wiem z jego tekstów. O takiej postawie napisałem jedną, a ś.p. Jerzy Dobrowolski za moim pośrednictwem drugą notkę na salonie.
Nie jednak ta gwiazda zaprzyjaźnionych merdiów jest moim natchnieniem dzisiaj lecz – niestety – sam naczelny „Rzeczpospolitej”, Paweł Lisicki. Pamiętając o strukturze własnościowej spółki „Presspublica”, pamiętając o wydarzeniach związanych z „listą Wildsteina” wybaczałem mojemu ulubionemu dziennikowi wiele. Byłbym nawet w stanie wybaczyć – choć z trudem – także i takie słowa naczelnego: „obrona krzyża jako pomnika wystawionego rzekomo poległemu prezydentowi?”, albo „że lotnicy byli źle przeszkoleni, że nie powinni startować i lądować, że organizatorom zabrakło wyobraźni, a katastrofa była smutnym rezultatem mieszaniny zuchwalstwa, blagi, bałaganu z polskiej strony oraz niekompetencji po rosyjskiej?” Ale ostatni akapit tekstu naczelnego mnie dobił: „Zamiast tego słyszę Jarosława Kaczyńskiego, który twierdzi, że kto ataków na nieżyjącego prezydenta nie łączy z katastrofą „ma jakieś kłopoty z myśleniem”. Ale owo „połączenie” musiałoby prowadzić do tezy, że katastrofa została ukartowana przez atakujących prezydenta, w domyśle rząd. Przecież to absurd. Przyjęcie tej tezy to pójście drogą ku przepaści. W polityce nie wolno być zakładnikiem emocji.”(tutaj)
Na pierwszym roku porządnych studiów magisterskich, na zajęciach z warsztatu historyka uczyliśmy studentów (czas przeszły, bo studia magisterskie pięcioletnie nam zlikwidowali) różnicy między tezą a hipotezą. Uczyliśmy, że hipotezy jako pytania tworzą kwestionariusz badawczy, ten zaś jest podstawą jakichkolwiek działań poznawczych. Uczyliśmy, że hipoteza podlega pełnej weryfikacji i falsyfikacji, czyli że uczciwie zbieramy argument zarówno przemawiające za, jak i przeciw hipotezie. Uczyliśmy, że żadnej hipotezy nie wolno odrzucać a priori, lecz dopiero po jej pełnej ocenie. I przestrzegaliśmy studentów, że nigdy nie wolno im stawiać na początku postępowania badawczego tez. Przestrzegaliśmy, że tezy zawierają z natury swojej motyw wartościujący i oceniający, a to wolno zrobić dopiero we wnioskach końcowych. Przestrzegaliśmy, że postawiona na wstępie teza łatwo może badacza zwieść, skłonić do szukania wyłącznie argumentów „za” i pomijania tych „przeciw”.
A tu masz ci los: wybitny dziennikarz nie dość, że beztrosko stawia tezę, to zaraz w następnym zdaniu bez żadnych argumentów ocenia ja jako absurdalną, a w kolejnym twierdzi, że jest drogą do przepaści. Jakiej przepaści już nie precyzuje. I jest jeden przypadek, w którym byłbym skłonny przyznać Pawłowi Lisickiemu rację: jeśli jest to przepaść, ku której zmierza polskie dziennikarstwo.
Inne tematy w dziale Polityka