Ze słów Księgi Rodzaju o stworzeniu przez Boga człowieka na swój obraz i podobieństwo wyciągano z reguły wnioski o fizycznym podobieństwie dzieła i twórcy. Stąd antropomorficzne przedstawienia Boga Ojca w sztuce chrześcijańskiej. Lecz słowa te można zrozumieć szerzej: „A gdy stworzył Pan Bóg z ziemi wszelki zwierz polny, i wszelkie ptactwo niebieskie, tedy je przywiódł do Adama, aby obaczył jakoby je nazwać miał; a jakoby nazwał Adam każdą duszę żywiącą, tak aby było imię jej. Tedy dał Adam imiona wszystkiemu bydłu, i ptactwu niebieskiemu, i wszelkiemu zwierzowi polnemu..” (Rdz. 19-20). Z tego fragmentu wynika, że człowiek otrzymał od Boga jakąś cząstkę Jego twórczej mocy. Bóg stworzył – używając współczesnej terminologii – biomasę przypisaną do ekosfer: zwierz polny (czyli lądowy), ptactwo powietrzne no i stworzenia wodne. Adam przy współdziałaniu Boga tworzy nadając imiona, a więc słowem – gatunki zwierząt: konie, szczury, pstrągi, orły, jednorożce etc.
Nie jest to wprawdzie moc boskiej miary – Bóg bowiem tworzył słowem ex nihilo, z niczego – ale bez wątpienia jest to moc tworzenia rzeczywistości poprzez nadanie imienia, nazwy (łacińskie nomen to i imię i nazwa właśnie). Co najciekawsze: ludzie współczesnej, racjonalistycznej cywilizacji zachowali gdzieś w głębi wiarę w kreacyjną moc wypowiadanych słów. I nie dotyczy to tylko dzieci.
Wiarę taką mają również całkiem dorosłe osobniki gatunku Homo sapiens sapiens. Wedle moich „badań” prowadzonych od kilkunastu lat na studentach, tylko ok. 5% nigdy w życiu „nie odpukiwała” w niemalowane czy nieheblowane. A czymże jest owo odpukiwanie jak nie „odczynianiem” nieopatrznie wypowiedzianych słów? Każdy odpukujący daje w ten sposób wyraz swojej wierze, że słowo może stać się ciałem.
Szczególnymi zwolennikami koncepcji tworzenia rzeczywistości za pomocą słów byli od zawsze politycy. Doświadczenie wyniesione z kontaktów z wyborcami szybko nauczyło ich, że często wystarczy powiedzieć, a ludzie uwierzą, że tak się stanie. A jeszcze lepiej powiedzieć wielokrotnie. Doskonale zrozumiał to Lenin. Przecież jego definicja socjalizmu (elektryfikacja plus władza rad) dawała się sprowadzić do słów: dzięki elektryczności ludzie będą mogli czytać, czyli poznawać świat za pośrednictwem słów. Niekoniecznie przecież precyzyjnie ten świat opisujących, raczej tworzących jego obraz i to w czasie przyszłym niedokonanym. O tym, że wszelkiej maści i rodzaju rady zajmują się głównie produkcją słów wiemy do dziś. Wielkim miłośnikiem tworzących rzeczywistość słów – ze szczególna predylekcją do liczebników – był Gomułka. Poprzedników przewyższył Gierek wraz ze swym wiernym słowotwórcą Szczepańskim: do dziś nie wiem, czy oni naprawdę nie wierzyli w to, że jak będą tysiąc razy dziennie zaklinać rzeczywistość słowami „Jesteśmy 10 potęgą gospodarczą świata, jesteśmy 10 potęgą gospodarczą….”, to mantra ta zmaterializuje się któregoś dnia na Placu Defilad w formie powiedzmy Fort Knox.
Wszystkich jednak przebijają przedstawiciele aktualnie rządzącej partii: zaklinają rzeczywistość we wszystkich jej aspektach. Najgroźniejszy jest J. Rostowski żonglujący definicjami jak na kreatywnego księgowego przystało, najbardziej wkurzający poseł z Biłgoraja, choć niewiele ustępują mu kreatorzy niesołków, wajdelotyzmów czy wiców-kutzów. Tuż, tuż za nimi lokują się pracownicy merdiów i mendiów, z tymi słynnymi kreatorami, którzy okablowali Renatę "Mam w Oczach Kurwiki" Beger. Są jednak słowa, które mają rzeczywisty wpływ na rzeczywistość, bowiem zdradzają zamiary mówiącego. To freudowskie pomyłki. Ciekaw jestem, która z „wpadek” słownych prezydenta-elekta okaże się takim spełniającym się i przekształcającym rzeczywistość kreatywnym słowem. Na wszelki wypadek odpukuję, krzyżuję palce, a w miejscach ustronnych również popluwam przez lewe ramię.
Inne tematy w dziale Polityka