Wiem, nie jestem całkiem oryginalny. Ale wolność w ostatnich latach umieszczono w tak wielu zwrotach-tytułach doskonale oddających kłopoty z nią związane (Lęk przed wolnością, Nieszczęsny dar wolności z tych bardziej znanych), że trudno wymyślić coś i lepszego i oryginalnego. Zresztą, w tym przypadku chyba nie warto,
Do napisania tego eseju skłoniły mnie trzy rzeczy: obserwacja otaczającej nas coraz bardziej rzeczywistości, reminiscencje książki Ericha Fromma oraz losy Brooksa ze „Skazanych na Shawnshank”. Brooks jest alegorią wręcz doskonałą. Pięćdziesiąt lat spędza w więzieniu, tak dużo, że nie rozumie już świata, z którym spotka się po wyjściu na wolność. Wychodzić zresztą nie chce. Oczywiście próbuje pracować, orientować się w nowych technologiach, ale wolność i świat go przerażają. Tęskni za więziennym reżimem, wprawdzie narzucającym zasady siłą, ale jednocześnie oferującym bezpieczeństwo tym, którzy zasad tych przestrzegają. Gdy powrót do domu niewoli okazuje się niemożliwy, Brooks woli umrzeć. Topos przedkładania więzienia nad wolność jest oczywiście „prastary”: wystarczy przypomnieć sobie Izraelitów pomstujących na Mojżesza, który wyciągnął ich z bezpiecznej niewoli na niepewną poniewierkę wolności.
Znaczna część ludzi zamieszkującego między Odrą a Bugiem, Bałtykiem a Tatrami przypomina Brooksów, a jeszcze bardziej Izraelitów. Jak się okazuje, o polską wolność - z pełną świadomością celu - walczyli nieliczni. Reszta w 1980 i ponownie w 1989 roku poszła za nielicznymi w naiwnym przekonani, że ziemia obiecana jest za miedzą, albo góra dwiema, że za rok, może dwa zapanuje (sam z siebie najlepiej) dobrobyt. Tak naprawdę, większość Polaków po ’89 wcale nie chciała wolności lecz sytego świętego spokoju. I dlatego teraz na ołtarzu świętego spokoju są skłonni złożyć wszystko inne. I dlatego z taką łatwością oddają to, co im zbędne i przeszkadzające w spokojnej sytości w ręce politycznych szalbierzy obiecujących im zgodę, spokój i by żyło się lepiej. Suwerenność? Prosimy, na co komu suwerenność w dobie integracji! Patriotyzm? Ależ oczywiście, to takie staroświeckie, niepostępowe i za długo leżało obok nacjonalizmu. Wolność? Tak, zdecydowanie weźcie wolność. Myśmy myśleli, że wolność to róbta co chceta, a tymczasem marudzą nam jacyś w czarnych garniturach, że wolność to odpowiedzialność, obowiązki i poświęcenia. Zresztą obowiązki wobec kogo: ciemnoty ze wsi, nudnych pisuarów ględzących o Ojczyźnie, i może jeszcze wojna z Rosją w obronie jakichś tam wartości? Zresztą jaką wartość mają dziś wartości, nawet od podatku się nie odliczy. A cielcowi chętnie, niezależnie od jego koloru się pokłonimy i go uściśniemy, może być czerwony, dziękujemy, to modny kolor. Przecież to zgoda (i spokój, pamiętajcie o spokoju, im więcej dni tym lepiej) jest najważniejsza i kiep każdy, kto twierdzi inaczej.
Iść za przykładem Brooksa nie chcę, do więzienia wracać też nie, choćby miało świeżo odmalowane na niebiesko ściany z rzucikiem w żółte gwiazdy. Pozostaje mi pracować i czekać kolejnych lat dwadzieścia ufając, że Polska może być jeszcze Ziemią Obiecaną, a naród…. A naród nie musi być wybrany, niechby tylko po prostu był narodem. I mam nadzieję, że w przeciwieństwie do Mojżesza dożyję.
Inne tematy w dziale Polityka