Im dłużej znam chińskie przekleństwo „Obyś żył w ciekawych czasach”, tym bardziej doceniam jego perfidną głębię. Chciałby człowiek choć parę lat pożyć w spokojnych czasach bez stresów, zmartwień i obowiązków (pozdrowienia dla ZUS)! Ale nie, czasy wciąż są ciekawe. I co gorsza wygląda na to, że najbliższe lata będą jeszcze ciekawsze. Jeśli rację ma George Friedman (The Next 100 Years: A Forecast For The 21st Century; wyd. polskie: Następne 100 lat.Prognoza na XXI wiek), to przez najbliższe 50 lat zmagać się będziemy – jako państwo I naród – z „recydywą” imperialnych ciągot Rosji. Nie jest to teoretyczna teza amerykańskiego intelektualisty. Z całkiem intensywnymi próbami reaktywacji imperium rosyjskiego mieliśmy do czynienia stosunkowo niedawno (lata 2004-2008), a zastopował je dopiero gwałtowny (nie do końca zrozumiały ekonomicznie) spadek cen ropy i gazu na rynkach światowych. Przy redukcji ceny z 200 do 80 dolarów za baryłkę ropy musiała Rosja wyrzec się (czasowo?) planów modernizacji armii i technologii. Co nie znaczy, że wyrzekła się imperium.
Od czasów Iwana Groźnego Rosja dąży do oparcia swego imperium o trzy główne fundamenty: Kaukaz jako kontrola nad szlakami Czarnomorskimi, Ukraina i Karpaty jako bariera strategiczna w kontaktach z Europą zachodnią, Inflanty (Pribałtika) jako punkt kontroli handlu północnoeuropejskiego. Wiek XX nadał nowe znaczenie filarowi pierwszemu i trzeciemu: poprzednio rzecz szła o kontrolę nad szlakami handlowymi, którymi rosyjskie zboże płynęło do Europy Zachodniej, obecnie celem jest kontrola nad transferem ropy i gazu. Strategiczno-militarne znaczenie Ukrainy pozostaje bez zmian.
Należy zwrócić uwagę, że neoimperialne ciągoty Rosji ukierunkowane na zachód kontynentu europejskiego są stałe: nacisk słabł tylko wtedy, gdy otwierały się perspektywy syberyjsko-chińskie. Obecnie kierunek ten powoli się zamyka: pisano o tym wielokrotnie, więc w dwóch zdaniach zreasumuję. Rosjanie na Syberii wymierają jeszcze szybciej niż Rosjanie europejscy, a tworzącą się próżnię demograficzną wypełniają Chińczycy. Skala migracji chińskiej na Syberię jest nieznana: 3 lub 5 milionów ludzi to dla Pekinu dolna granica błędu statystycznego. Druga przyczyna odwrotu Rosji z Syberii: kiepska technologia przegrywa z naturą, a na nowoczesną technologię brak Rosji pieniędzy. Dlatego Rosja zatyka flagę w morskim dnie Arktyki i liczy na globalno-cieplne topnienie lodów: wieczna zmarzlina syberyjska o teorii Ala Gore’a nie słyszała i topić się nie chce.
Co europejski zwrot Rosji putninowskiej oznacza dla Polski? Jestem zdecydowanym pesymistą. Proszę o uwagę, myślenie logiczne, bez uprzedzeń i nie mnożenie bytów ponad potrzebę.
-
W dążeniu do opanowania Ukrainy na drodze Rosji stanęła ukierunkowana prozachodnio prezydentura Juszczenki, którego otruć się nie udało. Gorzej: Juszczenkę wsparła Polska, a zwłaszcza Prezydent Lech Kaczyński, który wymusił wręcz na NATO opracowanie MAP dla Ukrainy, doprowadził również do opracowania projektu Partnerstwa Wschodniego. Po 10 kwietnia 2010 Ukraina zrezygnowała z MAP, przedłużyła dzierżawę baz rosyjskich na Krymie, co zamknęło jej drogę do NATO, podpisała szereg umów o partnerstwie wojskowym z Rosją.
-
W dążeniu do kontroli nad bałtyckim transferem energii, Rosja skorumpowała nawet kanclerza Niemiec. Na przeszkodzie stanęły jej państewka bałtyckie oraz Prezydent Lech Kaczyński. Walcząc o samolot i krzesło z premierem rządu RP docierał do Brukseli, wymógł na UE uznanie bezpieczeństwa energetycznego Unii za cel strategiczny, doprowadził do uznania południowego, azerbejdżańskiego rurociągu Nabucco za istotny dla interesów UE, która złożyła promesę udziału finansowego w przedsięwzięciu. Po 10 kwietnia 2010 roku (konkretnie 4 dni po) uznano North Stream za legalny, niezagrażający środowisku i rozpoczęto jego budowę w tempie 3 kilometrów dziennie. O Nabucco i bezpieczeństwie energetycznym nic, wstydliwa cisza.
-
Gdy latem 2008 roku Rosja postanowiła wyzwolić ciemiężone narody osetyńskie z gruzińskiego jarzma i uzyskać wspólną granicę z sojuszniczą Armenią, co pozwoliłoby na izolację Azerbejdżanu, Prezydent Lech Kaczyński, poleciał w rejon walk przeszkadzając w dziele wyzwolenia, a nawet w obliczu zagrożenia ekspansją rosyjską reaktywował neojagiellońską i piłsudczykowską koncepcję budowy aliansu państw Europy Środkowo-Wschodniej. Po 10 kwietnia 2010 roku awanturnicza Gruzja przestała się w polityce polskiej liczyć, koncepcja neojagiellońska okazała się nierealną i anachroniczną mrzonką. Za to Armenię zdążył odwiedzić p.o. prezydenta marszałek Komorowski (21 czerwca) oraz minister spraw zagranicznych Sikorski (13 lipca).
Czy naprawdę sądzicie, że był to wypadek?
Inne tematy w dziale Polityka