„Jarosław Kaczyński zajął zaszczytne drugie miejsce a towarzysz Komorowski był na mecie przedostatni’. Czy w tym upgradzie prastarego dowcipu jest może cząstka prawdy? Czy Jarosław Kaczyński jako lider Prawa i Sprawiedliwości może coś rzeczywiście wygrał, a prezydent-elekt wraz z całą swoją Platformą Obywatelską coś przegrał?
Na początek – wybaczcie proszę – kilka truizmów i podsumowań dyskusji. Po pierwsze: realnie zaistniała możliwość dekompozycji Platformy, czyli wyłonienia się trzech prowadzących wewnętrzną rywalizację ośrodków władzy (prezydent, marszałek Sejmu, premier). Po drugie: teoretycznie PO straciła alibi do nicnierobienia (veto prezydenta: wicie rozumicie, myźmy chcieli, ale ten…….zawetował). Każda z tych ewentualności wydaje się korzystna dla PiS. O ile zaistnieje realnie, a nie jedynie jako przykrywka lub fakt medialny obliczony na sprowokowanie opozycji. O dekompozycji mogę jedynie teoretycznie i historycznie (sanacja). Nie znam ludzi, więc nie wiem. Ale raczej wątpię w rozgrywki wewnętrzne, gdy wciąż jest silny i konsolidujący wróg zewnętrzny, czyli Prezes Kaczyński i PiS. Alibi: w rzeczywistości nie przestało istnieć, czego pierwsze sygnały już mamy. Samo istnienie agresywnej i „niekonstruktywnej” opozycji (kurczę, deja vu) uniemożliwia reformy, opozycja bowiem jątrzy, przeszkadza i zaognia zamiast przez 500 dni lub lat współpracować. I przekaz do obywateli: dajcie nam władzę w samorządach (rząd chciał, ale burmistrzowie sabotowali), to dopiero ho, ho zobaczycie; dajcie nam większość konstytucyjną w Sejmie bo ta opozycja, to przecież zacietrzewione kłody pod nogami postępu itd. itp. Palikotyzmów, niesiołków, wajdelotów, i sKutzwysyństw da się wymyśleć i zaaplikować populacji bez liku.
Jak widzimy PO wygrywając nic – albo niewiele na razie - straciła, zyskała za to wpływ na sfery będące dotychczas poza jej zasięgiem (NBP, TVP, IPN. LSD, a nie, to jeszcze nie). Czego nie zyskała PO zwyciężając? Nie zyskała możliwości rozbicia opozycji.
Rozważmy scenariusz alternatywny. Prezes Kaczyński wygrywa wybory prezydenckie: o kohabitacji z rządem oczywiście nie ma mowy, zaprzyjaźnione i trofiejne media szeroko relacjonują kłótnie o samolot (został tylko jeden), weto jest raz odrzucane, raz nie, główny hamulcowy reform Lech, zostaje zastąpiony przez ober hamulcowego Jarosława itd., itp. Co gorsza Prawo i Sprawiedliwość pogrąża się w kryzysach. Pierwszy na punkcie opozycyjności: trudno być twardą opozycją partii, z której wywodzi się prezydent. Partia opozycyjna współodpowiedzialna za władzę wykonawczą, kontrolująca w pewnym stopniu legislację….Trochę w ciąży, trochę nie….Bez sensu, bez wyrazu, bez szans.
Drugi kryzys na punkcie przywództwa. Jarosław to charyzmatyczny lider, za którym widać wielu dobrych i znanych polityków, ale sukcesja to zawsze problem: „Nic to jeszcze Waza, boć oni z królów dziedzicznych ród wiodą, ale kto nam zaręczy, kto nas upewni, że po Wazach nie przyjdzie szlachcie fantazja do głowy posadzić na stolcu królewskim i wielkoksiążęcym choćby pana Harasimowicza albo jakiego pana Mieleszkę, albo jakiego pana Piegłasiewicza z Psiej Wólki. Tfu! czy ja wiem wreszcie kogo?... A my? Radziwiłłowie i książęta Rzeszy Niemieckiej mamyże po staremu przystępować do całowania jego królewskiej — piegłasiewiczowskiej ręki?... Tfu! do wszystkich rogatych diabłów, kawalerze, czas z tym skończyć!...” Tak Henryk Sienkiewicz genialnie podsumował sytuację gdy w Polsce o jedno stanowisko ubiega się kilku równorzędnych konkurentów. A PO spory w PiS-ie by podsycała, liberałów kusiła, prawe skrzydło znieważała, mąciła i rozbijała. I w efekcie w wyborach parlamentarnych Prawo i Sprawiedliwość zdobywa naście procent głosów i wpływ na kraj ma taki sam jak mniejszość niemiecka.
Czy Jarosław Kaczyński taki scenariusz przewidział? Nie wiem, ale po lekturze wpisów Ewarysta Fedorowicza sądzę, że tak. Bo technicznie i marketingowo rzecz biorąc, to wybory były do wygrania. Pytanie, czy cena zwycięstwa nie okazałaby się zbyt wysoka.
Inne tematy w dziale Polityka