Któregoś roku rządy w Rzeczpospolitej objęli oświeceni. Stało się to dzięki sprzyjającym okolicznościom politycznym wewnątrz kraju, którego obywatele zmęczeni byli już konserwatystami. Bo choć konsumpcja rosła, kultura i sztuka zaczęły się rozwijać, to czegoś ludziom brakowało, za czymś się ckniło, stare wydawało się niemodne i przebrzmiałe, a nowe kusiło odmiennością. Więc gdy oświeceni obiecali, że pod ich rządami będzie się żyło lepiej, a z racji dobrych stosunków z państwami ościennymi również bezpieczniej, to ich wybrano. Oczywiście nie bez znaczenia było poparcie dla oświeconych udzielone – mniej lub bardziej dyskretnie – przez jedno mocarstwo ze wschodu i to drugie z zachodu.
Chęci chęciami, obietnice obietnicami, ale rzeczywistości nie da się zakląć słowami, a i umiejętności i talenta ekipy rządzącej okazywały się w konfrontacji z problemami bardziej niż mierne. Niemniej po kilku latach rządów, gdy publikatory oraz artyści wychwalali pod niebiosa oświeconość oświeconych, uwierzyli oni w swoją siłę i ludem przestali się bardzo przejmować, zwłaszcza tym ciemniejszym, prowincjonalnym. Postanowili więc zacieśnić związki z mocarstwami sąsiednimi, koncesji im rozmaitych udzielając i z coraz większej części suwerenności na ich rzecz rezygnując. Wreszcie zdecydowali się oświeceni na walkę z Kościołem, ostoją ciemnych konserwatystów. Wydawał się zamysł zmarginalizowania i wypchnięcia Kościoła z przestrzeni publicznej tym łatwiejszy, że całkiem spora część biskupów też już była oświecona i stronę nowych obyczajów trzymała. Przy okazji postanowili oświeceni równouprawnić różne przez społeczeństwo niechętnie widziane grupy mniejszościowe.
Przeliczyli się jednak oświeceni, bo ludziom – wciąż nie dość uświadomionym, wciąż nazbyt konserwatywnym i do niemodnych wartości przywiązanym – to się nie spodobało. Wezwali więc oświeceni, ludem swym ciemnym głęboko rozczarowani, w sukurs mocarstwo wschodnie. To, choć też już ponoć oświecone, posłużyło się swymi zwykłymi metodami. Ale cóż znaczy śmierć jakichś tam ciemnych tradycjonalistów i patriotów, gdy celem jest oświecenie ludu oraz przyjaźń między państwami. Mocarstwo zachodnie również pomogło, wszak zawarło z mocarstwem wschodnim niejedno porozumienie w kwestii dbałości o ustrój i gospodarkę Rzeczypospolitej. I chwycili oświeceni władzę na pozór jeszcze mocniej. Na pozór, gdyż bez zgody i pozwolenia ambasadorów obu mocarstw sąsiednich, nic już zrobić ani mogli, ani nawet chcieli. Zwłaszcza, że apanaże w żywej gotówce z Berlina i Rosji przysyłanej pobierali niemałe. Gdy przejrzał lud na oczy, gdy zobaczył, że przehandlowali oświeceni jego wolność, godność i dumę z historii, chwycił za broń, powiesił nawet kilku sprzedawczyków (w tym paru w duchownych sukienkach), ale było już za późno na obronę suwerenności i niepodległości. Europa nawet odetchnęła z ulgą, że ci nieznośni Polacy zaznają wreszcie dobroci oświeconego – cóż, że obcego – panowania. Ważne, żeby spokój panował w Warszawie.
Opowieść powyższa opowiada pokrótce o wydarzeniach z lat 1764-1795. Wszelkie podobieństwo do osób i wydarzeń obecnych wynika wyłącznie z faktu, że historia (jak to kobieta) jest kapryśna. A ponadto czasami usiłuje nas czegoś nauczyć.
Inne tematy w dziale Polityka