„Ogniem i mieczem” od chwili publikacji wywoływało wiele emocji: jedni gorąco chwalili, inni równie namiętnie krytykowali. Nieprzychylni recenzenci krytykowali papierowego, nierzeczywistego Jana Skrzetuskiego, wynoszenie na piedestał warcholskiego magnata Wiśniowieckiego, przerysowaną dzikość Kozaków i uwłaczające pijaństwo Chmielnickiego. Jednak nawet najsurowsi krytycy przyznawali Sienkiewiczowi ogromną dbałość o szczegóły, tworzące realistyczne tło dla romantyczno-przygodowej fabuły książki. Wiadomo, że Sienkiewicz znaczne partie oparł o autentyczne źródła, czerpiąc z nich anegdoty, opisy wydarzeń i postaci oraz elementy ówczesnej obyczajowości. Wśród owego nieprzebranego mnóstwa szczegółów, na kartach „Ogniem i mieczem” pojawiają się również monety.
Zacznijmy od ujęcia statystycznego: tradycyjna edycja „Ogniem i mieczem” liczy 745 stron tekstu, z czego tom pierwszy 365, tom drugi 380 stron. Wzmianki o monetach spotykamy w sumie 17 razy: 9 w pierwszym tomie i 8 w drugim. Średnio więc jedna wzmianka o monetach wypada na blisko 44 strony tekstu. Pieniądze nie pojawiają się więc zbyt często, jak na przedmiot – dosłownie - codziennego użytku. Ale oczywiście wydarzenia opisywane w powieści nie są powszednie, życie bohaterów nie toczy się normalnie. Przyjrzyjmy się teraz typom monet wspomnianych przez Sienkiewicza. W tomie pierwszym cztery wzmianki dotyczą czerwonych złotych (dukatów), cztery talarów, jedna orta. W tomie drugim jest pięć napomknień o dukatach, dwie o talarach, jedna zaś o „złotych”, nie wiadomo czerwonych, czy raczej – co bardziej prawdopodobne – polskich. Jak widać, bohaterowie „Ogniem i mieczem” nie należą do ludzi ubogich.
Nie dajmy się jednak zwieść pierwszemu – i mylnemu - wrażeniu, jakie nasuwa się przy „numizmatycznej” analizie tekstu „Ogniem i mieczem”. Wplecione przez Sienkiewicza wzmianki o pieniądzach nie są tylko i wyłącznie sztafażem, statycznym elementem tła, uwiarygodniającym obraz epoki tworzony przez pisarza. „..cechą [Sienkiewicza] jest realizm, używanie wyrazów, które bezpośrednio malują przedmiot czy własność i budzą w czytelniku nie tylko pojęcie, ale poczucie. Jego Dniestr i jego step pachą, jego pasowania się dwu ludzi wyciskają pot na czole czytelnika, jego fizjognomie i upiory mają kształty i barwy. Dzięki tym prześlicznym zdolnościom, zarzuca on na duszę czytelnika tyle haczyków, że wywikłać się z nich nie można. Widzisz, słyszysz, dotykasz czujesz, a w końcu wierzysz.” Tak pisał Bolesław Prus w roku ukazania się „Ogniem i mieczem.” Recenzja jego po ponad stu latach pozostaje chyba najlepszą i pełną trafnych spostrzeżeń. Miał rację Prus: również we wzmiankach o monetach kryje się „haczyk” na czytelnika, maja one bowiem obudzić w nim zaplanowane przez autora „poczucie”. Jakiego rodzaju ma być to „poczucie”, a raczej „poczucia” czyli wrażenia? Zobaczmy sami.
Wrażenie pierwsze: Polacy pieniądze traktują z szacunkiem. Nawet gdy są ponad miarę i ponad stan hojni, gdy dają z radości, gdy wynagradzają, i gdy przekupują, zawsze pieniądze są odliczane. Jan Skrzetuski w czasie swego pierwszego pobytu w Rozłogach daje staremu Tatarowi, służącemu kniaziówny Heleny trzy talary za przyniesienie wiadomości. od dziewczyny. Sprytny sługa cedzi wiadomości po jednej i za każdą dostaje talara od coraz szczęśliwszego namiestnika [I 59n.]. Więcej otrzymał litościwy pacholik z chorągwi husarskiej, który nie mogąc patrzeć na męki nieszczęsnego atamana Sucharuki, wbitego na pal z rozkazu księcia Jeremiego Wiśniowieckiego, skrócił je strzałem z pistoletu. Nad spodziewanie wszystkich surowy książę nie ukarał pachołka lecz rzekł do niego: „Ale żeś dla litości swoje zaważył życie, przeto ci skarbnik w Łubniach dziesięć czerwonych złotych wypłaci.” [I 263]. Zdecydowanie hojniejszy okazał się był książę dla imć Onufrego Zagłoby, który forteli używając doprowadził Helenę Kurcewiczównę do Baru, a potem chcąc - a bardziej może nie chcąc - dzielnie stawał w boju i chorągiew kozacką zdobył i księciu pod nogi rzucił. Za pierwszy czyn Zagłoba otrzymał sowite wynagrodzenie, o czym sam wspominał Skrzetuskiemu przed bitwą pod Konstantynowem: „Mam ja na brzuchu te dwieście czerwonych złotych, co mi je książę darował, ale wierzaj mi waszmość, że brzuch wolałbym mieć gdzie indziej” [I 342]. Gdy po wygranej bitwie rzucano chorągwie przed księciem dumny Zagłoba rzucił i swoją, dość przypadkowo zdobytą chorągiew. Książę rzekł: „Ponieważ lafy waść nie bierzesz, niechże ci skarbnik jeszcze dwieście czerwonych złotych za tak cnotliwy twój proceder wypłaci” [I 353]. Te czterysta czerwonych złotych, czyli wedle ówczesnego kursu około 1600 złotych polskich, to najwyższa kwota przechodząca przez polskie ręce. Dodajmy, kwota niebagatelna nawet dla tak wielkiego magnata, jakim był książę Wiśniowiecki. Nie na długo jednak wystarczyło tych pieniędzy Zagłobie, który lubił dobrze zjeść i gustował w dobrych napitkach. Kilkanaście dni później Zagłoba stojąc na czele podjazdu trafił na wiejskie wesele. Wpadłszy z hukiem do weselnej izby napędził strachu gościom i nowożeńcom. Ale mając z natury miękkie serce, rychło zaczął pocieszać oblubienicą, które jeszcze przypomniała mu Helenę. „Popuściwszy pasa począł w nim grzebać, a wygrzebawszy ostatnie czerwone złote, które mu swego czasu dał książę, rzekł do Kseni: -Naści! Niechże ci Bóg błogosławi, jako i wszelkiej niewinności ...Weselnicy zaś widząc jego wspaniały czyn poczęli hukać z radości, a śpiewa, a cisnąć się do niego, całować poły „Dobry on - powtarzano w tłumie - zołotyj Lach! czerwinci daje, zła ne robyt, dobry pan!” [II 54]. Zagłoba jest zresztą postacią absolutnie kluczową dla powieściowego „obiegu monetarnego”. Gdy w grę wchodzą pieniądze, tam często pojawia się i pan Zagłoba: widzimy go aż w ośmiu - na 17 ogółem – wydarzeniach, w których występują wzmianki o pieniądzach. Zauważył to już Bolesław Prus: „Bez ceremonii zabiera innym pieniądze, ale swoje równie łatwo rozrzuca.” Co zrobił Zagłoba ze swoimi czterystoma dukatami możemy się łatwo domyślić, zwłaszcza gdy zobaczymy jaki stosunek ma imć pan Onufry do pieniędzy przyjaciół. Gdy wraz z Janem Skrzetuskim spotykamy Zagłobę pierwszy raz, w karczmie w Czehryniu, gruby szlachcic tak przedstawia Longina Podbipietę: „..oto już tydzień piję wino za pieniądze tego szlachica, który ma miecz za pasem równie ciężki jak trzos, a trzos równie ciężki jak dowcip.”[I 23]. Równie bezceremonialnie Zagłoba próbuje postapić z Michałem Wołodyjowskim, który za usieczenie Bohuna otrzymał od księcia Wiśniowieckiego pierścień: „Pokaż no ten pierścień. Dalibóg, wart on ze sto czerwonych złotych, bo kamień bardzo piękny Spytaj się jutro jakiego Ormianina na bazarze. Można by za takową kwotę i w jedle, i w napoju, i w innych delicjach opływać” [II 132n.]. Jadło i napój stanowiły główny przedmiot troski pana Zagłoby podczas oblężenia Zbaraża, kiedy „nastała wielka drożyzna, ale kto miał pieniądze i kupował wódkę lub chleb, ten dzielił się wesoło z innymi.”. Ani ogień z dział kozackich i ustawiczne szturmy, ani perspektywa śmierci lub niewoli tatarskiej nie martwią Zagłoby, lecz kłopoty z zaopatrzeniem: „Miłe kondycje: bułka już florena kosztuje, a kwaterka gorzałki pięć.” [II 291, 293]. Zauważmy: choć oszczędność i skrzętność to ostatnie cechy, o które można by posądzić Zagłobę, to zawsze wymienia on konkretną i odliczoną kwotę. Tylko raz, gdy idąc za porywem serca obdarował na weselu czarnobrewą Ksenię, Zagłoba dał co miał, nie licząc. Jakże inaczej postępowali Kozacy.
Wrażenie drugie: W przeciwieństwie do Polaków, którzy do majątków i mająteczków dochodzą pracą i osobistą zasługą, a więc i rachują je dość skrzętnie, Kozacy złupiwszy pół Rzeczypospolitej pieniędzmi szastają na prawo i lewo. Tu wyraźnie widać premedytację Sienkiewicza wprowadzającego tak wyraźne rozróżnienie między zachowaniami obu nacji. Gdy pieniędzmi posługuje się Kozak, to nie ma mowy o odliczaniu talarów czy dukatów na sztuki. Dla Bohdana Chmielnickiego podstawową jednostką miary są tysiące. Wziętego do niewoli Skrzetuskiego hetman zaporoski wykupuje z rąk Tuhaj-beja za cztery tysiące talarów: „- Mości hetmanie - rzekł koszowy - chcesz, to ci zaraz wyliczę. Mam tu pod ścianą może i więcej.” [I 131n.]. Podczas oblężenia Zbaraża, gdy oblężeni przetrzebili posiłkowe hufce tureckie, Chmielnicki musiał: „..łagodzić chana i rozwścieczonych murzów oraz podarkami ich zniewalać. Chanowi pozwolił dziesięć tysięcy talarów, zaś Tuhaj-bejowi, Korz-Adze, Subagaziemu, Nuradynowi i Gałdze po dwa.” [II 298]. Wcale nie gorzej powodzi innym znacznym Kozakom, którzy z fantazji i dla zabłyśnięcia bogactwem, mówiąc o pieniądzach w ogóle nie posługują się liczbami. Bohun, prosząc wiedźmę Horpynę aby magią i czarami sprawiła, by go Helena pokochała, rzekł: „..a ja ci garnek dukatów nasypię, a pereł drugi. My w Barze wzięli łupu niemało i przedtem brali.”[II 8]. Inną, jeszcze bardziej oryginalna jednostka miary posługuje się ataman Krzywonos w rozmowie z Bohunem: „Ot, żeby się kto Jaremy nie bał, a z podjazdem poszedł i języka porwał, ja by mu czapkę czerwonych złotych nasypał“.- Ja pójdę ojcze Maksymie, nie czerwonych szukać, ale sławy kozackiej, mołojeckiej.” [II 47].
Ową hojność kozacka umiał na swoja korzyść obrócić Rzędzian, pacholik pana Skrzetuskiego, który żadnej okazji nie przepuścił aby się wzbogacić i zdobycz wojenną pomnożyć. Po klesce polskiej pod Korsuniem, taka obfitość łupów była w obozie kozackim, że – wedle relacji Rzedziana – „To ci tacy zbóje sześć łyżek srebrnych za talera, a potem za kwartę wódki sprzedawali, a guz złocisty albo zapinkę, albo trzęsienie od czapki to mogłeś i za pół kwarty dostać. Więc nakupiłem, mój jegomość tyle wszelakiego dobra, żem na dwa konie ładować musiał...” [I 364] Ofiarą sprytnego i chciwego pacholika padł również słynny ataman Burłaj, który gościł Zagłoba, Wołodyjowskiego i Rzędziana mając ich za Bohunowych przyjaciół: „Wtem Rzędzian odezwał się nie tracąc sposobnej pory: - I hroszi mało nam daw ataman, bo sam ne maw, a za Bracławiem miara owsa talara. - To hody ze mną do komory - rzekł Burłaj. Rzędzian nie dał sobie tego dwa razy powtarzać i zniknął wraz ze starym pułkownikiem za drzwiami, a gdy po chwili ukazał się znowu, radość biła mu z pucołowatego oblicza i siny żupan odymał mu się jakoś na brzuchu. [OM II 211] Niestety, tym razem nie wiemy czym i jak odmierzał Burłaj pieniądze dla Rzędziana. Swoją drogą, ciekawa mogłaby być próba obliczenia ileż to czerwonych złotych mieściło się w przeciętnej kozackiej czapce.
Ukazując obraz konfliktu polsko – kozackiego, Sienkiewicz stawiał przed oczy czytelnika nieprzebrane mnóstwo szczegółów dotyczących życia materialnego, obyczajów, cech zewnętrznych postaci i ich przymiotów charakterologicznych. Wrażenie napięcia i rywalizacji autor często wywoływał zestawiając ze sobą przeciwieństwa: bitewny szał – męstwo, okrucieństwo – szlachetność, mądrość – głupota, wspaniałomyślność – podłość. Niektóre z wzmianek o pieniądzach również służyło temu celowi, tu również widzieliśmy dychotomiczne zestawienia szczodrobliwość – rozrzutność, szacunek dla wytworów pracy i szastanie zagrabionym majątkiem. W jednym miejscu powieści Sienkiewicz wprost ukazał te dwie postawy: to słynna scena, gdy Zagłoba z Heleną uciekając z Rozłogów przed Bohunem spotykają ślepego dziada proszalnego prowadzonego przez chłopca-niemowę. W pierwszym momencie Zagłoba okazuje hojność „Nie bój się dziadu, naści ortę” [I 229]. Potem wpada na myśl, by przedzierać się przez ogarniete powstaniem ziemie właśnie w przebraniu „dida-lirnika”. Obdziera więc spotkanych z ich lichego przyodziewku przeprowadzając przy tym obserwacje ekonomiczne: „Niejeden szlachcic tyle nie wyorze w tym kraju, ile dziad wyżebrze. Odtąd porzucam rycerskie rzemiosło, a będę dziadów na gościńcach obdzierał, bo widzę, że eo modo prędzej do fortuny dojść można.” [I 231]. Owe konstatacje imć pana Jana Onufrego wywołały niewątpliwie – choć Sienkiewicz szczędzi czytelnikowi szczegółów – pieniądze znajdowane przez szlachcica w kolejnych elementach dziadowskiego przyodziewku.
Przejdźmy teraz do filmowej adaptacji dzieła Henryka Sienkiewicza. Od razu zaakcentować wypada zdecydowaną odmienność w podejściu obu twórców. Pisząc te słowa nie mam na myśli oczywiście odmiennych środków wyrazu: Sienkiewicz nawet przeczuwać nie mógł pojawienia się filmu z jego uniwersalną dosłownością, tak odmienną od bazującej na indywidualnej wyobraźni siły powieści. Owa odmienność to po pierwsze przeciwstawność narracji: Sienkiewicz zaczął chronologicznie od „Ogniem i mieczem”, którego akcja dzieje się w burzliwym i brzemiennym roku 1648, po czym dokonując chronologicznych przeskoków dotarł do roku 1673. Jerzy Hofman zaczął ekranizację „Trylogii” od końca: startując w roku 1672 i następnym, posuwał się wstecz aż do roku 1648. Druga ważna odmienność: Sienkiewicz pisał swoją opowieść przez cztery lata, od roku 1884 do 1888, co oznacza, że praktycznie codziennie musiał tworzyć opowieść na półtora stronicy, 500 słów. Był ze swoimi bohaterami nieustannie. Ekranizacja „Pana Wołodyjowskiego” powstała w roku 1968, zaś „Ogniem i mieczem” w 1999, czyli Jerzemu Hoffmanowi przeniesienie Trylogii na ekran zajęło ponad trzydzieści lat. Teoretycznie więc reżyser miał dużo więcej czasu na cyzelowanie dzieła od pisarza, jednak jeśli chodzi o wierność „numizmatycznemu obrazowi” epoki, to ten drugi był lepszy.
W filmie wszystkie sienkiewiczowskie wzmianki o pieniądzach współtworzące klimat epoki i rysujące obraz adwersarzy tragicznego konfliktu, zostały zredukowane do jednej, jedynej sceny. W dodatku niestety z punktu wierności realiom epoki zupełnie bałamutnej. Chodzi tu o scenę ustalania przez Chmielnickiego (w filmie granego przez Bohdana Stupkę) z Tuhaj-bejem (Daniel Olbrychski) okupu za Jana Skrztuskiego (Michał Żebrowski). Ostateczna cena – jak pamiętamy – to cztery tysiące talarów, suma olbrzymia. Przypomnijmy, że Rzeczpospolita płaciła rocznie Chanatowi Krymskiemu czterdzieści tysięcy talarów za zaniechanie najazdów na jej terytorium. W filmie jest to scena efektowna: ataman koszowy (Mirhorodski) z rozmachem i brzękiem ciska na stół cztery sakiewki, które Tuhaj-bej unosi do uszu i potrząsając z lubością nasłuchuje brzęku monet. Policzmy szybko: talar to w zaokrągleniu 30 gram srebra; tysiąc sztuk takiej monety waży więc 30 tysięcy gram, czyli okup za Skrzetuskiego waży zapewne sporo więcej niż nasz bohater, bowiem 120 kilogramów srebra. Czterech krzepkich chłopów z nosidłami trzeba by do odniesienia Tuhajbejowej nagrody na kwaterę Tatara. Oczywiście istnieje możliwość, że Chmielnicki wypłacił okup w złocie: przy ówczesnym kursie, według którego za talara płacono 90 groszy srebrnych, za dukata zaś 120, i przyjmując wagę dukata na 3,45 grama, Tuhaj-bej powinien otrzymać ponad 11 kilogramów niemal czystego złota (próby 23 i pół karata). Sakiewki powinny być o wiele, wiele większe od tych filmowych i zdecydowanie trudno byłoby nimi dzwonić przy uszach, nawet Olbrychskiemu.
Finanse w filmie pojawiają się jeszcze tylko raz – choć w formie mało precyzyjnej - w nostalgicznej opowieści Rzędziana na temat niebywałych okazji, jakie trafiały mu się w Czehryniu, do którego Kozacy znosili zdobyte na koroniarzach bogate łupy.
Inne tematy w dziale Kultura