"W obwodzie ałtajskim frekwencja wyniosła 115 procent."
Co mi przypomniało nieco zapomniane dyskusje z Babcią. Która mi już dawno wytłumaczyła, jeszcze jak dziecięciem byłem, na czym polega ruska demokracja. Otóż, moja kochana przodkini miała szczęście/nieszczęście znaleźć się po wschodniej stronie linii uzgodnionej przez pakt Ribbentropa z Mołotowem, więc ruscy rządzili tam (czyli nieco na północ od Lwowa) jak u siebie.
No więc wprowadzili demokratyczne wybory. Nasza demokracja może się uczyć oraz oficerskie buty lizać. Ile tam w naszych wyborach bywa, 46 procent? 54? Takie rzeczy to nie w USSRze.
Tam była prawdziwa demokracja. Cytując moją Babcię: "NKWD chodziło od domu do domu i pytało, czy już zesłany. Tak - to głosować, szybciej wróci! Nie - to co, jeszcze nie? A głosować nie będziecie?" W ten sposób niepiśmienni chłopi zasuwali w podskokach skreślać jakieś kartki, ale to było małe miki.
Najlepiej, czyli najwygodniej, mieli obłożnie chorzy, umierający oraz kaleki bez nóg na wojnie urwanych. Podjeżdżała NKWD-owska furmanka i ładowali zdechlaka tudzież dawnego bohatera wojennego bez nóg na wóz. I wio, do komisji. A jak zagłosował, to się wypieprzało na mordę, w błoto, niech sam sobie radzi.
Żadnych oszustw, prawdziwa, stuprocentowa wola ludu.
Coś się zmieniło, poza furmankami?
Eks-amerykanista, politolog, dziennikarz, patentowany sybaryta. Moje motto: "Nie wystarczy mieć poglądy... Trzeba mieć jeszcze wiedzę!"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka