Trwający od lipca kryzys polityczny w Wenezueli - kraju o największych na świecie zasobach ropy - nie powinien wpłynąć na ceny tego surowca.
Niezależnie od tego, czy ostatecznie górą będzie obecny prezydent Wenezueli Nicolas Maduro i jego stronnicy, czy opozycja, nie wpłynie to trwale na poziom cen ropy, choć można spodziewać się krótkotrwałych wahań cen - uważa Nick Butler, były wiceprezes BP. Ekspert na łamach "Financial Timesa" przedstawił analizę potencjalnych skutków trwającego od lipca kryzysu politycznego w Wenezueli i jego wpływu na wydobycie ropy, a w konsekwencji na jej ceny na rynku globalnym.
Przypomnijmy: w lipcu w Wenezueli odbyły się zarządzone przez prezydenta Nicolasa Maduro wybory do zgromadzenia konstytucyjnego. Opozycja uznała je za sfałszowane. Celem powołania zgromadzenia było zniwelowanie wpływu legalnie działającego parlamentu, w którym większość mają partie opozycyjne wobec prezydenta. Już po ogłoszeniu wyborów do zgromadzenia konstytucyjnego z kraju do sąsiedniej Kolumbii uciekła Luisa Ortega Diaz, jeszcze do niedawna piastująca funkcję prokuratora generalnego. Do marca tego roku była ona lojalna wobec prezydenta Maduro, ale później zaczęła krytykować jego posunięcia, za co została odwołana ze stanowiska przez wierne prezydentowi zgromadzenie, podczas jego pierwszej sesji 5 sierpnia.
Nick Butler uważa, że toczący się konflikt w nieznacznym stopniu wpłynie na obecny poziom wydobycia w Wenezueli niezależnie od tego, kto ostatecznie okaże się jego zwycięzcą. Ekspert jest przekonany, że ryzyko gwałtownego konfliktu, który spowodowałby wzrost cen ropy do 60, czy nawet 70 dolarów za baryłkę jest znikome. W lipcu średnie wydobycie w Wenezueli wynosiło około 1,9 mln baryłek dziennie, z czego zdecydowana większość była eksportowana, a około 780 tys. baryłek dziennie trafiało na rynek amerykański.
Całkowite wstrzymanie wydobycia w wyniku konfliktu jest bardzo mało prawdopodobne, gdyż przychody ze sprzedaży ropy stanowią 95 proc. wpływów eksportowych kraju, a wziąwszy pod uwagę wyczerpane rezerwy gotówkowe w nadchodzącej przyszłości będą one jedynym liczącym się źródłem utrzymania państwa bez względu na to, kto będzie nim rządził - pisze Butler. Infrastruktura służąca do wydobycia i transportu ropy w razie konieczności będzie skrupulatnie strzeżona przez wojsko. Jeżeli więc zdarzą się przerwy w dostawach, to będą one krótkotrwałe i taki sam charakter będą miały ewentualne skoki cen, które mogą się pojawić.
Butler zauważa, że dzisiejsze wydobycie ropy w Wenezueli nie ma już tak dużego wpływu na rynek globalny jak w przeszłości. Jeszcze 10 lat temu kraj eksportował około 2,5 mln baryłek dziennie. Obecne wydobycie, ponad jedną piątą mniejsze, jest najniższe od 27 lat.
- Dalszy spadek wydobycia o około 500 tys. baryłek dziennie może być dotkliwy dla niektórych rafinerii, ale dość szybko może on być zastąpiony dostawami z innych źródeł – uważa były wiceprezes BP. Według niego rynek bez problemu dostosuje się też do amerykańskich sankcji blokujących import wenezuelskiej ropy, a kraje i firmy, które zainwestowały w wydobycie w Wenezueli będą nadal starały się utrzymać produkcję na niezmienionym poziomie. To dotyczy choćby Chin, które wprawdzie wstrzymały dalsze kredytowanie rządu w Caracas, ale są zainteresowane odzyskaniem ulokowanego tam wcześniej kapitału. Łączne zobowiązania Wenezueli wobec Chin są szacowane na nawet 20 mld dolarów.
Po rozstrzygnięciu politycznego sporu w Wenezueli i wyłonieniu jego zwycięzcy kraj będzie potrzebował nie więcej niż półtora roku, aby zwiększyć wydobycie do poziomu 3 mln baryłek dziennie, co ostatecznie pogrzebie marzenia tych uczestników rynku, którzy liczą trwały wzrost cen ropy - pisze Butler.
AB
© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.
Inne tematy w dziale Gospodarka