Więcej elektrociepłowni to niższe ceny energii

Redakcja Redakcja Gospodarka Obserwuj notkę 19

W Polsce większość produkcji prądu przypada na elektrownie węglowe i to w nie najwięcej u nas się inwestuje. Mimo, że są one dwa razy mniej wydajne energetycznie od elektrociepłowni, czyli mają dużo wyższe od nich koszty produkcji energii.

Zacznijmy od wyjaśnienia, co to jest wydajność (w branży określana innym mianem: sprawność) energetyczna. Chodzi o to, jaką część energii powstającej w wyniku spalania w elektrowni czy elektrociepłowni węgla, gazu lub innego paliwa rzeczywiście się wykorzystuje. W tradycyjnej elektrowni, np. węglowej (zwanej kondensacyjną), duża część tej energii nie jest przetwarzana na prąd i marnuje się, w postaci tzw. ciepła odpadowego. Inaczej jest w elektrociepłowni, która produkuje jednocześnie energię elektryczną i cieplną (nazywa się to fachowo kogeneracją), dzięki czemu zagospodarowuje owo ciepło odpadowe. To dlatego wydajność (sprawność) energetyczna dzisiejszych elektrowni węglowych nie przekracza zwykle 45 proc., a w elektrociepłowniach sięga 90 proc. Te drugie są też sposobem na czystsze powietrze w polskich miastach. Mogą bowiem zastępować domowe piece i małe lokalne kotłownie, które często (jeśli są np. na węgiel) emitują dużo zanieczyszczeń i walnie przyczyniają się do smogu w polskich miastach. W elektrociepłowni węglowej te zanieczyszczenia są wyłapywane przez specjalne filtry, a to czego nie uda się wyłapać, rozprasza się dzięki wysokim kominom w powietrzu, przemieszcza na duże odległości i tym sposobem w większości opada blisko ziemi już poza miastem.

Mimo tych zalet na razie to nie elektrociepłownie, ale tradycyjne elektrownie węglowe wciąż dominują w naszej energetyce i to w nie nadal najwięcej inwestujemy. Czy dałoby się te proporcje bardziej wyrównać na korzyść elektrociepłowni? Tak. Małe instalacje kogeneracyjne mogłyby powstać w wielu mniejszych polskich miastach, w których dziś nie ma takich obiektów. Można by rozbudować istniejące już elektrociepłownie lub uzupełnić je w dużych miastach nowymi, mniejszymi. Służyłoby to rozwojowi tzw. energetyki rozproszonej, lokalnej, dzięki której energię przesyła się na mniejsze odległości, co mniej kosztuje (m.in. dzięki niższym stratom energii na przesyle, bo im krótszy przesył, tym one mniejsze). Potrzeba do tego jedynie odpowiednich warunków inwestycyjnych, które dziś – dla elektrociepłowni - nie są u nas sprzyjające. Cena energii cieplnej, produkowanej w elektrociepłowniach i ciepłowniach, a potem dostarczanej z nich ciepłociągami do budynków, jest u nas regulowana przez państwo, a dokładnie przez Urząd Regulacji Energetyki (URE). Czy tak powinno być, to osobna dyskusja. Ważne jest, że URE, zatwierdzając ceny ciepła, od lat zaniża je (nie uznając części kosztów firm z branży za uzasadnione), ustala na takim poziomie, że firmy, produkujące energię cieplną, na ogół słabo w Polsce przędą. W tej sytuacji nie bardzo opłaca się inwestować u nas w nowe elektrociepłownie czy rozbudowę istniejących. Tym bardziej, że z drugiej strony uderza w nie boleśnie unijna polityka klimatyczna oraz bardzo rygorystyczne obostrzenia UE dotyczące emisji szkodliwych gazów i pyłów przez przemysł i energetykę.

Te negatywne czynniki mogłoby przynajmniej w części zneutralizować wsparcie przez państwo rozwoju tzw. wysokosprawnej kogeneracji. W postaci tzw. czerwonych i żółtych certyfikatów. Niestety, to wsparcie już raz zostało przerwane (za rządów PO-PSL), a gdy je przywrócono, to tylko do 2018 r. Co będzie później, nie wiadomo. To zniechęca do inwestowania w elektrociepłownie. Niestety.

JMK

 

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj19 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (19)

Inne tematy w dziale Gospodarka