Gazociąg Nord Stream połączy Rosję z Niemcami. fot. Nord Stream AG
Gazociąg Nord Stream połączy Rosję z Niemcami. fot. Nord Stream AG

Nord Stream 2 – gazowy koń trojański

Redakcja Redakcja Gospodarka Obserwuj notkę 16

W zeszłym roku Niemcy zwiększyły zakupy gazu od Gazpromu o 17 proc., Francja aż o 37 proc., Włochy o 12,6 proc., Austria o 11,5 proc., a Wielka Brytania o 10,2 proc. Dla Rosjan to „potwierdzenie konieczności budowy Nord Stream 2”.

Niemcy kupiły w 2015 r. rekordowo dużo rosyjskiego gazu, bo aż 45 mld m3. Dla porównania: całkowite roczne zużycie gazu ziemnego w Polsce to 16 mld m3. Jednak dla krajów zachodniej Europy uzależnianie się od rosyjskiego gazu, spowodowane m.in. spadkiem własnego wydobycia tego surowca, wydaje się nie mieć znaczenia. Co więcej, niektóre z nich widzą w tym szanse na zacieśnienie relacji gospodarczych z Moskwą, licząc, że dobrze na tym zarobią. Dobrym tego przykładem są właśnie Niemcy, które nie tylko zwiększają zakupy gazu od Gazpromu, sprzedają Rosjanom kolejne części swej infrastruktury gazowej, ale przede wszystkim są głównym adwokatem w UE budowy Nord Stream 2, czyli drugiej nitki gazociągu przez Bałtyk, z Rosji do Niemiec. Berlin dał się uwieść roztaczaną przed nim przez Gazprom wizją: dzięki Nord Stream 1 i 2 Niemcy staną się głównym hubem gazowym Unii Europejskiej, zarabiając krocie na tranzycie i odsprzedaży tego surowca innym krajom.

Nord Stream 2 zabezpieczy zapotrzebowanie Niemiec na gaz  

Nasz zachodni sąsiad chce jednak upiec na tym ogniu jeszcze jedną pieczeń. Kilka lat temu podjął decyzję o zamknięciu swych elektrowni atomowych, a potem zapowiedział, że stopniowo będzie wycofywał się z energetyki węglowej. Postawił na energetykę odnawialną, przede wszystkim na wiatrową i słoneczną. Szkopuł w tym, że wiatraki i panele fotowoltaiczne nie produkują energii cały czas i z tego względu mogą być tylko uzupełnieniem energetyki konwencjonalnej lub potrzebują tzw. mocy rezerwowych, uruchamianych wtedy, gdy elektrownie bazujące na źródłach odnawialnych nie produkują energii lub wytwarzają jej zbyt mało.

Dlatego, jeśli Niemcy rezygnują z atomu i węgla, to muszą mieć rozwiniętą energetykę gazową. Elektrowni na gaz już mają dużo, ale wiele z nich pracuje na pół gwizdka lub w ogóle jest wyłączonych, a niektóre nie zostały nawet nigdy uruchomione. Bo w wyniku kryzysu w 2008 r. ceny uprawnień do emisji dwutlenku węgla przestały rosnąć, wbrew oczekiwaniom Komisji Europejskiej i głównych orędowników unijnej polityki klimatycznej. Przed tym kryzysem inwestorzy budowali w zachodniej Europie dziesiątki elektrowni gazowych zakładając, że po spodziewanym dużym wzroście cen uprawnień do emisji CO2 w UE przestanie opłacać się produkować prąd z węgla, a w każdym razie będzie to mniej opłacalne niż w przypadku gazu, którego spalaniu towarzyszy dwa razy mniejsza emisja dwutlenku węgla.

Pompowanie cen uprawnień do emisji CO2

Te rachuby na razie wzięły w łeb, ale kraje zachodniej Europy wespół z Komisją Europejską nie poddają się i stają na głowie, by doprowadzić – biurokratycznymi metodami - do takiego wzrostu cen uprawnień do emisji CO2, jaki zakładały przed 2008 r. Czyli do poziomu kilkudziesięciu euro za tonę. Temu służy właśnie zaostrzanie od dwóch lat unijnej polityki klimatycznej, gmeranie w rynku handlu emisjami (EU ETS), próby odgórnego, administracyjnego ustalania cen dwutlenku węgla. One mają być wyższe także dlatego, że kraje zachodnie, w tym przede wszystkim Niemcy i Dania, chcą szybkiego rozwoju energetyki odnawialnej, licząc, że skoro są w tej dziedzinie unijnymi liderami w technologii i produkcji urządzeń, to zarobią krocie na boomie w tej branży. Energetyka odnawialna potrzebuje jednak do szybkiego rozwoju albo bardzo dużych dotacji albo wysokich cen uprawnień do emisji CO2, które wyrżną jej węglową konkurencję. A najlepiej jedno i drugie naraz, bo wtedy biznes będzie jeszcze lepszy.

Dla Niemiec Nord Stream 2 to intratny biznes

Brutalna prawda jest też taka, że dla Niemiec, Francji czy Włoch stosunki z Rosją są ważniejsze niż z Polską, bo na relacjach gospodarczych z naszym wschodnim sąsiadem da się więcej zarobić. Oczywiście, żaden z tych krajów nie powie tego otwarcie. Ale dlaczego popierają one, wbrew stanowisku Polski, krajów bałtyckich, Słowacji, Węgier i Ukrainy, budowę Nord Stream 2? Dlaczego uczestniczyć w budowie tego gazociągu mają zachodnioeuropejskie firmy, w których największym lub jednym z głównych udziałowców jest państwo (chodzi m.in. o francuski koncern Engie i austriacki OMV)? Dlaczego zachodnioeuropejskie rządy są głuche na przestrogi, że dzięki Nord Stream 2 Rosji będzie łatwiej spacyfikować Ukrainę i szachować – groźbą odcięcia dostaw gazu – Polskę i naszych środkowoeuropejskich sąsiadów?

Europa wciąż zależna pod rosyjskiego gazu

W latach 2010-2013 UE zmniejszała zużycie gazu, a w ślad za tym jego zakupy od Gazpromu. Rosjanie walczyli, by ten trend odwrócić, by UE była wciąż bardzo zależna od rosyjskiego gazu. By nie tylko mieli nań zbyt, ale przy okazji budowali – siłami Gazpromu - swoje wpływy w Europie. Na razie ta walka jest dla Rosji zwycięska, a jej mimowolnym sojusznikiem w owych zabiegach stały się Niemcy. Budowa Nord Stream 2 będzie tego przypieczętowaniem. Dlatego nasze próby zablokowania tej inwestycji są tak ważne.

JMK

© Artykuł jest chroniony prawem autorskim. Wykorzystanie tylko pod warunkiem podania linkującego źródła.

 

 

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj16 Obserwuj notkę

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Gospodarka