Jest to tytuł książki Klausa Brinkbaumera, reportera gazety "Der Spiegel", wydanej w zeszłym roku w Polsce przez wydawnictwo "Wołowiec". Dzieło to właśnie czytam. Zawiera ono opis podróży autora szlakami przemierzanymi przez uchodźcow z Czarnej Afryki, którzy starają się nielegalnie przedostać do Europy Zachodniej. Jawi im się ona jako kraina obfitości i szcześliwości, do której należy dotrzeć za wszelką cenę. Brinkbaumer podróżował po Afryce na przełomie 2005 i 2006 roku w towarzystwie byłego emigranta z Ghany, Johna Ampana, który wraca do domu po czternastu latach.
W książce znajdujemy wiele relacji spotkanych po drodze uchodźców, a także ludzi, którzy ich transportują i przemycają oraz pracowników rozmaitych organizacji charytatywnych, starających się im pomagać. Tytuł książki jest w pelni adekwatny. Uchodźcy muszą pokonać jakoś Saharę, przepłynąć w pontonie Cieśninę Gibraltarską lub Morze Śródziemne, względnie popłynąć łódką na Wyspy Kanaryjskie. Według danych ośrodka w Wiedniu, zajmujacego się tymi migracjami, w czasie ich największego nasilenia co roku tonęło w Cieśninie Gibraltarskiej ok. 2000 osób. O warunkach podróży przez Saharę najlepiej świadczy następujacy cytat z wypowiedzi Afrykańczyka, który ugrzązł gdzieś w Algierii : "Ale i tak zaszliśmy daleko. Były przecież trzydziestoosobowe grupy, z których dotarło tutaj tylko dziesięciu ludzi, reszta nie przeżyła Sahary. NIe słyszy się już więcej o tych, którzy giną na Saharze albo później w morzu. Nikt nie zna ich nazwisk, nikt nie wie, ilu ich było".
Najgorsze jednak są policje różnych krajów. Pół biedy, jeśli uchodźca dotrze do Europy i tam wpadnie. Prawo europejskie chroni nawet nielegalnych imigrantów i najgorsze, co może ich spotkać, to deportacja w luksusowych warunkach /samolotem/. Gorzej gdy złapie ich policja któregoś z krajów arabskich. Jeśli nie maja oni pieniędzy na łapówkę, to najczęściej są wywożeni w głąb pustyni i tam pozostawiani /w nadzieji na to ,że nie zdołają się stamtąd wydostać i problem rozwiąże się sam/. Uchodźcy muszą zresztą opłacać się wszystkim po drodze, od służb granicznych, po kierowców i szyprów.
Nie jest więc prawdą, że wyjeżdża biedota. Wielu ze spotkanych przez reportera emigrantów to ludzie wykształceni, często z dyplomami różnych afrykańskich wyższych uczelni, którzy nie mogli u siebie dostać pracy, bo nie mieli odpowiednich znajomości lub należeli do niewłaściwego plemienia. Ich wyjazd pogłębia zacofanie Afryki, a w Europie nikt na nich nie czeka, wprost przeciwnie wszyscy się od nich opędzają. Powstaje błędne koło. Ucieczka z Afryki nie ustanie, jeśli sytuacja sie tam nie poprawi, a nie może się ona polepszyć, gdy wszyscy będą myśleć tylko o tym jak nawiać stamtąd.
Wspomnę o polskim akcencie w książce Brinkbaumera. Czytał on "Heban" Kapuścińskiego podczas przygotowywania się do podróży i odwiedził pisarza w jego warszawskim domu. Jeden z rozdziałow książki jest poświęcony relacji z tego spotkania. Ciekawe jest, że zjawisko masowej migracji Afrykańczyków do Europy nie jest zauważane prawie przez nikogo. Nawet Kapuściński o tym nie pisał. Jedyne, co przychodzi mi w tej chwili do głowy to felieton "Dodzwonić się do Sierra Leone" z ksiązki Lecha Jęczmyka /omawiałam ją /TUTAJ/. Moim zdaniem jest to tematyka ważna i ciekawa.
stara, tłusta, goła i wesoła (http://naszeblogi.pl/blog/196) (http://niepoprawni.pl/blog/6206)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości